Po kilku dniach w Chorwacji przepłynęliśmy sobie Adriatyk i dotarliśmy do Włoch, a konkretnie do przeuroczej nadmorskiej miejscowości Bari. Włochy to oczywiście pizza. I nie ma co ukrywać - głównie ją jedliśmy w Bari. :)
Ja od razu nadmienię, że jak przypłynęliśmy to zastaliśmy okropny syf... Bo jednak we Włoszech, a przynajmniej w Bari, jest brudno. Ale plany były ambitne. Przeżyć i zjeść włoskie jedzenie. Wtedy jeszcze myśleliśmy, że dodatkowym warunkiem jest "nie wydać wszystkich pieniędzy".
Maja trochę demonizuje Bari pod wpływem pierwszego wrażenia. ;) Bari najbrudniejsze jest w części portowej, potem jest już lepiej.
Przeszliśmy całe centrum Bari (to nie jest wcale duże miasto) i obejrzeliśmy ceny wszędzie. Okazało się, że wielkiej tragedii nie ma. Ale najlepsza była Pizzeria Borgo Antico, w której za 5 euro można było kupić pizzę i napój.
Generalnie ta pizzeria wygrała swoją ofertą. Pizze były tam w przystępnej cenie, podobnie jak pozostałe dania (ale my byliśmy we Włoszech wyjątkowo oszczędni i na droższe rzeczy się nie zdecydowaliśmy). Poza tym była tam przemiła obsługa. :) Natomiast same pizze były inne niż te, które możemy dostać w Polsce. Są na cieńszym cieście i z bardziej intensywnym w smaku sosem. No i menu nie ma 400 pozycji, tylko jest kilkanaście rodzajów pizzy - najczęściej składających się z 3-5 składników.
Pizza z prosciutto i mozzarellą wyglądała tak:
a z boczkiem tak:
A tu specjalna oferta:
Wieczorem zaś postanowiliśmy napić się prawdziwego włoskiego prosecco. Nie, nie kupiliśmy dużej butelki, jako, że z alkoholem to nigdy nic nie wiadomo. Wszyscy zachwycają się wytrawnymi winami, a my zwyczajnie wolimy półsłodkie. Tak więc nabyliśmy małą buteleczkę, a przemiły sprzedawca wyczuł sytuację i od razu dał nam do tego plastikowe kubeczki. Samo wino (musujące) było półwytrawne, ale orzeźwiające i ciekawe. Polecam spróbować :)
Nie ma to jak w trakcie wieczornego, romantycznego zwiedzania niewielkiej włoskiej miejscowości, pić włoskie prosecco z plastikowych kubeczków. ;) (nie zabrał kieliszków i się wyzłośliwia :P)
Następnego dnia ponownie zawitaliśmy w naszej pizzerii jako, że była najtańsza, a jedzenie za pierwszym razem bardzo nam smakowało. Za drugim razem (moim zdaniem) już tak wspaniale nie było, ale nadal znośnie i z pewnością jedzenie było warte tych 5 euro :) Poniżej macie kartę pizz, z których mogliśmy wybierać w menu za 5 euro.
Według mnie było równie dobrze jak za pierwszym razem. Ale pizze gorsze wybraliśmy i stąd może gorsza ogólna ocena tamtego obiadu. Mimo wszystko nadal był warty tych 5 euro od osoby. :)
Pizza 4 staggioni (ta nieudana ;)):
Pizza diavola (ta dobra, ale strasznie ostra :)) (e tam ostra... wyrazista! ;)) :
I uwaga uwaga! Spróbowaliśmy (oczywiście na mój wyraźny akces ;)) sufletu pistacjowego! :) Niebo w gębie :)
Tak, zgadzam się absolutnie. Suflet był naprawdę rewelacyjny! :)
Tak przy okazji pistacjowych rzeczy... Jeżeli macie ochotę na lody pistacjowe to wybierajcie te, które mają kolor najbardziej zbliżony do koloru błota - nie bierzcie tych zielonych, a zwłaszcza jaskrawo-zielonych. Im bardziej zielony kolor tym bardziej lody są na bazie chemii, a nie pistacji. We Włoszech mieliśmy okazję trafić właśnie na lody pistacjowe w kolorze "kawowym" i były to najlepsze wg mnie pistacjowe lody jakie jadłem.
Na koniec jeszcze kilka fotek-ciekawostek. :)
Poniżej przepiękny makaron orecchioni, który panie wyrabiają siedząc sobie na ulicy. Niestety. Jest to makaron świeży i nie da rady go przechowywać, chyba, że ususzyć.
Można też dostać świeże figi! Rewelacyjne w smaku. ;) (można też zobaczyć jajka w domku ;))
I oczywiście w Bari, jako mieście nadmorskim, spotkać można przybrzeżne targi rybne, gdzie do kupienia są same zachęcająco wyglądające owoce morza. Aż nam było przykro, że nie mieliśmy dostępu do kuchenki i nic z tego nie mogliśmy kupić...
Ośmiornice, kałamarnice, jeżowce, małże... i to wszystko na wyciągnięcie dłoni... a ja nie miałam ani pół palnika aby cokolwiek spróbować przyrządzić...
A jeszcze dodam ciekawą rzecz o kawiarniach i innych lokalach we Włoszech (rady tej udzieliła nam Pani, która widziała naszą nieporadność). Bardzo często kawiarnie funkcjonują w systemie kasa+wydawanie napojów. Zresztą z tego co widzieliśmy - nie tylko w kawiarniach tak jest. Tak więc należy się bacznie rozglądać wchodząc do lokalu. Aha - lubią tam kawę bardzo mocną i esencjonalną. I nie jest za droga, kosztowała nas około 2,50 euro.
Ja trochę wyjaśnię. Chodzi o to, że najpierw wybieramy na co mamy ochotę, podchodzimy do kasy, która znajduje się w innym miejscu niż bufet. Potem podchodzi się z rachunkiem do bufetu i czeka na realizację zamówienia. :) Natomiast co do kawy, mimo tego że była podana w miniaturowej filiżance naprawdę dała kopa i mnie rozbudziła. :)
A za kilka dni.... notka z Albanii! :D
0 komentarze:
Prześlij komentarz