Tegoroczne wakacje mieliśmy przyjemność spędzić na Bałkanach i we Włoszech. Trzytygodniowy wojaż przez 5 państw, ponad 1000 km, tylko miejscowe środki transportu. Jednym słowem: rewelacja! :) A co my tam żeśmy jedli... Mmm... Świeżutkie owoce morza, figi, miejscowa pizza, przeróżne pasty i lokalne specjały. Trochę tego było - i oczywiście postaramy się z Wami podzielić naszymi wrażeniami. Nie będziemy Was jednak tutaj zamęczać nudnymi opisami, będą to głównie zdjęcia. :) Na dobry początek: Chorwacja! :D
Nasz pierwszy obiad na wakacjach, czyli Konoba Tabak, polecana nam przez właściciela pierwszego naszego noclegu. Okazało się, że jest to miejsce w którym jadają głównie miejscowi, a każdego dnia jest tylko kilka potraw do wyboru. Za pierwszym razem (nieświadomie) przybyliśmy pół godziny przed zamknięciem i dostaliśmy coś, co wydawało nam się, że będzie kawałkami makreli, a było kawałkami mięsa z makaronem...
Tak to jest jak się nie zna języka, a kelner też specjalnie nie potrafi wytłumaczyć co dostaniemy po angielsku. :) Ja natomiast zamówiłem tajemnicze czarne risotto i otrzymałem... risotto zabarwione atramentem ośmiornicy z kawałkami ośmiornicy właśnie. Pychota! :D
Wszystko było świeże i pyszne. Poniżej karta Konoby Tabak. Jeśli chcecie mieć pojęcie o cenach - podzielcie przez 2 i otrzymacie cenę złotówkową.
Na poniższym zdjęciu zaś miejscowa (w sumie to na całych Bałkanach, pamiątka po tureckim panowaniu na tych terenach) przekąska, czyli burki. :)
Jadąc na Bałkany musicie się uzbroić w cierpliwość. Jeśli sami będziecie musieli zadbać o wyżywienie - prawdopodobnie nie obędzie się bez burków. Najlepsze są (naszym zdaniem) z mięsem. Może dlatego, że są najlepiej przyprawione. Jednak ja... bardzo tęskniłam za innym jedzeniem na śniadanie, bo burki ociekają tłuszczem i po kilku kęsach mój żołądek nie chciał już nic przyswoić.
Według mnie również burki ze szpinakiem były całkiem całkiem. :)
Jedliśmy również sałatki...
Idąc pewnego dnia na pizzę zdecydowaliśmy, że jedna pizza może nam nie wystarczyć to weźmy jeszcze sałatkę na spółkę. Sałatka wyglądała tak i była smaczna... bo warzywa+sól i pieprz+oliwa... trudno by były niesmaczne. Ale arcydzieło kulinarne to to nie było.
...i pizze! :D
Obudziłam się pewnego dnia i pomyślałam... mam ochotę na pizzę z salami. I oto jest...
Trafiła się również ryba. W tym wypadku akurat była to świeża barbata (tam znana jako "barbun").
Kiedy okazało się, że w centrum Dubrovnika wszystko jest drogie, wróciliśmy do Tabaka popróbować innych rzeczy. Tego dnia skusiliśmy się na rybki. Ciekawostką jest, że kiedy nie umiałam się zdecydować na rybę, przyszedł do mnie kelner z talerzem ryb i po kolei mi o każdej opowiadał (o większości nigdy wcześniej nie słyszałam). O Barbacie też nigdy nie słyszałam, ale patrzyły na mnie najładniej, a poza tym pan powiedział mi, że dostanę 3 :) Do tego ziemniaczki i coś w rodzaju jarmużu (w Ameryce chyba nazywa się to collard greens). W każdym razie ryba była pyszna, bo świeża i tylko zgrillowana (nikt jej nie spaskudził).
Ja zaś zamówiłem akurat grillowane sardele. Również były świeże, myślę, że z porannego połowu. Do tego dostałem jakieś bliżej niezidentyfikowane warzywa robione jakby na parze i ziemniaki. Bardzo smaczne jedzenie. :)
I kolejna pizza. ;)
Po jakimś czasie pojęliśmy, że jednym z tańszych i bezpieczniejszych dań jest pizza. Ta tutaj to pizza dalmatyńska z krewetkami i kozim serem.
Pasta z owocami morza, kolejna pychota! :)
(Bartek zmyśla, w porównianiu do czarnego risotta była taka sobie ;))
Jeśli już to nie zmyśla, tylko nie do końca pamięta. :P
Ponownie trafiliśmy do Konoby Tabak i niestety prawie niczego nie było. Musieliśmy wybrać gulasz wołowy i cevapi, które wybraliśmy na ślepo, bo kelner bardzo chciał nam pomóc, ale nie chciało nam się go już wypytywać po raz 50, zwłaszcza, że nie za dobrze czuł się w angielskim.
Wtedy był faktycznie fatalny dzień na jedzenie w tej knajpce. To co chcieliśmy akurat nie było, a to co mogliśmy dostać nie było kuszące. W końcu jednak bo kilkunastu minutach i próbach zrozumienia się z menu i kelnerem wybraliśmy to co wybraliśmy. Maja wzięła gulasz, ja zaś wylosowałem z karty kiełbaski cevapi, które na Bałkanach są również bardzo popularnym daniem. O ile gulasz był taki sobie, to kiełbaski były rewelacyjne, a jeszcze do tego dali do nich genialny paprykowy sos... Mmm...
To było absolutnie przepyszne danie. Szkoda, że nie zamówiliśmy 2 razy ;) A taki sos paprykowy chciałabym umieć zrobić :)
Poniżej ponownie pizza :) Nie pamiętam jaka, ale ma prosciutto, mozzarellę i kiełbaskę. Była pyszna.
Prawda, nawet ja pamiętam, że była naprawdę dobra. :)
... i dubrownicki cheeseburger. :P Mimo tego, że nie wygląda najlepiej, był wyjątkowo smaczny. :)
Serio. Ja wiem, że wygląda beznadziejnie, ale nie umiem się zdecydować czy lepsza była pizza czy ten cheeseburger.
I nasze koniec nasze pożegnalne danie... Przed wyjazdem z Dubrownika do Polski postanowiliśmy zaszaleć i pójść do, ponoć najlepszej, restauracji z owocami morza w mieście. Musieliśmy co prawda odstać swoje w kolejce, ale było warto. Zamówiliśmy sobie danie o pięknej nazwie "Półmisek Lokanda" za całe 220 kun. Po kilkunastu minutach dostaliśmy ogromny półmisek pełen smakołyków, w tym filetów z makreli i filetów z miecznika (!). Wszystko oczywiście świeże i pyszne. Warto było. :)
Jest takie bardzo znane miejsce w Dubrovniku. Nazywa się Locanda. W dniu w którym postanowiliśmy zjeść... staliśmy 20 minut w kolejce aby w ogóle dostać stolik. Mimo tego, taki gar owoców morza (kałamarnice, małże, 2 rodzaje ryby, krewetki, sardele), który jest porcją na 2 osoby, otrzymaliśmy za równowartość 110 PLN. Nieźle co? A obrót w tej restauracji mają taki, że nie przypuszczam by cokolwiek mogło u nich w kuchni leżeć dłużej niż dzień. Co zabawne, do sprzątania pod stołami zatrudnione były koty ;)
Natomiast w następnym wpisie odwiedzimy... Włochy! :D
Super ! Sam byłem w tamtych okolicach (w samym Dubrowniku również) i aż mnie wzięło na wspomnienia :D W samym dubrowniku byłem dość krótko i razem ze znajomymi odwiedziliśmy tam knajpkę lekko na uboczu niedaleko takich duuuużych schodów, właściciel jest kibicem piłkarskim, gada trochę po polsku i ma niezłą kolekcje klubowych szalików (w tym polskich). Dostaliśmy po kielichu jakiejś rakiji, jakieś startery i wszystko za friko. Znajomi pozamawiali różne rzeczy (pamiętam tylko spaghetti z owocami morza ktore było dobre) a ja sam zamówiłem mule w "sosie" maślano-czosnkowym. Pamiętam, że były genialne i kosztowały w przeliczeniu chyba 25zł za wielki półmisek. Pamięta też już z innych miejscowości świetne kalmary, ośmiornice itd... ehhh za rok chyba będzie trzeba znowu się wybrać w tamte rejony.
OdpowiedzUsuńBardzo apetyczne zdjęcia porobiliście ! Czekam na kolejne i pozdrawiam.
(ps nie wiem czy za 1 razem komentarz sie dodal, jesli dubluje to prosze o wywalenie 1 )