W okolicach lutego-marca razem z Mają kilkukrotnie zaglądaliśmy do łódzkiej Manufaktury w wyjątkowo późnych godzinach. Za każdym razem jak wychodziliśmy z centrum handlowego niedaleko głównej bramy mijaliśmy jakichś robotników, którzy dzielnie nocą wyrzucali jakiś gruz z jednego z lokali (wtedy jeszcze stał pusty). Zawsze zastanawialiśmy się cóż tam panowie kombinują - może jakieś skarby po Izraelu Poznańskim szukają? ;)
W końcu, w kwietniu, okazało się w czym rzecz. W rzeczonym, nocą odkopywanym lokalu, otworzyła się nowa restauracja "Galicja". I tak któregoś dnia po zmierzchu zajrzeliśmy do środka. Wystrój wyglądał bardzo ciekawie, utrzymany w stylu... lwowskim? galicyjskim? Sam nie wiem - ale wyglądało fajnie. :) Niestety wtedy jeszcze lokal był mało znany i ludzi nie było w ogóle, poza obsługą oczywiście. Po zapoznaniu się z menu (ceny nas trochę wtedy zbiły i wiedzieliśmy już, że zajrzymy tutaj tylko w dwóch sytuacjach: jak trochę odłożymy albo z jakiejś szczególnej okazji), zaczęliśmy kierować się do wyjścia. Wtedy podszedł do nas menadżer lokalu i chwilę z nami porozmawiał. Skoro jest okazja to zapytaliśmy co oni tak nocami kopią pod Manufakturą. :) Okazało się, że pod całą fabryką jest zespół podziemnych pomieszczeń pełniących niegdyś funkcję magazynów i dróg transportowych i właściciel wpadł na pomysł by jedną z takich hal odnowić i zrobić z tego pomieszczenie lokalowe. Na sam koniec dostaliśmy również kupony ze zniżką opiewającą na 20%. Świetna postawa menadżera! :) Musieliśmy tam wrócić. ;)
Pamiętam, że oprócz cen "odrzuciło" nas okrojone menu gdzie do wyboru była golonka i jakieś inne równie wykwintne rzeczy. Wystrój już przy pierwszym wejściu robił wrażenie przyjemnego, a zewsząd unosił się zapach świeżego drewna. Tym bardziej fantastyczny był manager, który do nas podszedł i wręczył nam rabat, zachwalając swój lokal. Poczuliśmy się jak cenni goście, zapraszani do wyjątkowego lokalu. Wiedzieliśmy, że tam wrócimy :)
Najlepszą okazją aby wrócić do "Galicji" stała się nasza pierwsza rocznica. Postanowiliśmy spędzić ten dzień w sposób wyjątkowy, również kulinarnie. Wnętrze restauracji przywitało nas znanym klimatem i wystrojem.
My jednak zdecydowaliśmy się zejść do tak zachwalanych piwnic, które od jakiegoś czasu były już otwarte. Trzeba przyznać, że naprawdę postarano się aby i tam było bardzo klimatycznie. Według mnie o wiele bardziej opłaca się zjeść (i zejść) właśnie tutaj. Podziemia i ich uszykowanie naprawdę robią wrażenie! :)
Po wybraniu miejsca szybko otrzymaliśmy menu oraz kufel z wodą na róże. O dziwo, jak nie my - a zwłaszcza Maja, nie zastanawialiśmy się długo nad wyborem dań. Maja wybrała sałatkę z grillowaną polędwiczką z kurczaka oraz puszystym sosem wiśniowo-rozmarynowym. Ja natomiast skusiłem się na polędwiczkę wieprzową z patelni podaną w maślakach, pieczone ziemniaczki i miks surówek.
Obydwie potrawy trafiły na nasz stół nadzwyczaj szybko - zdecydowanie plus dla restauracji. :)
W tym miejscu należy pochwalić obsługę. Naprawdę niewiele jest miejsc gdzie obsługa cały czas się do ciebie uśmiecha i ewidentnie stara się, by wizyta była udana. Kufel na różę dostałam bez proszenia, a ponieważ byliśmy w piwnicy jako pierwsi - od razu zapalono ogromne świecie w całej sali. Jeśli chodzi o wybór z menu to pamiętam, że miałam problem ;) Zwykle staram się jeść sezonowe rzeczy w restauracjach, jednak tym razem, najzwyczajniej w świecie, nie byłam głodna (to na pewno te emocje z powodu rocznicy :)). Pozostały więc sałatki. I tu znów miałam dylemat, który próbowałam rozwiązać z pomocą kelnerki :) W końcu wspólnymi siłami doszłyśmy do wniosku, że sałatka z sosem wiśniowo-rozmarynowym będzie najodpowiedniejsza.
Rzeczywiście dania wjechały na stół bardzo szybko. Moja sałatka wyglądała bardzo wykwintnie i powiem wam jedno: warto było jej spróbować. Sos był rzeczywiście bardzo pomysłowy, a cała sałatka idealnie odpowiadała moim oczekiwaniom. To był absolutnie dobry wybór.
Moje danie natomiast było bardziej okazałe, przynajmniej jeśli chodzi o ilość talerzy. ;) I wszystko było naprawdę bardzo dobre! Polędwiczka wyborna, zwłaszcza jeśli się ja jadło jednocześnie z maślakowym sosem. Do tego świetnie upieczone i przyprawione ziemniaczki i świeże surówki. Super!
Próbowałam Bartkowego dania i rzeczywiście polędwiczki były rewelacyjne: mięciutkie i soczyste, a maślaki smakowały jak właśnie zebrane. Potwierdzam: super! :)
"Galicja" mnie bardzo przypadła do gustu - zarówno za wystrój i podejście do klienta, jak i za jakość podanych dań. Było klimatycznie, miło i pysznie. Na pewno jeszcze kiedyś tam zajrzymy. :)
Galicja trafi na pewno do naszego Hall of Fame, bo trudno o tak dobre jedzenie w Łodzi. Ale nie tylko jedzenie. Warta odnotowania jest świetna obsługa i fajny wystrój (i to, że komuś chciało się odkopywać piwnice ;)). Polecamy każdemu. Sami wrócimy na pewno (prędzej czy później :)).
0 komentarze:
Prześlij komentarz