sobota, 26 października 2013

Czasem mamy ochotę na coś bardziej... wykwintnego. Ale nadal brak kasy. Więc wtedy w sukurs nam idą wszelkiego rodzaju portale sprzedaży grupowej. Wybraliśmy się więc do restauracji Bułgarska 69, która miała swoją ofertę na Grouponie.

Czasem naprawdę warto zajrzeć na Groupona i inne strony tego typu, gdyż można trafić na fajne okazje i zajrzeć dzięki temu w bardziej wyszukane miejsca. 

Weszliśmy do lokalu i praktycznie od razu zaczęliśmy zamawianie, chociaż nie obyło się bez nieporozumień, bo groupon był przeznaczony tylko dla menu "bułgarskiego", a jak się okazało - w restauracji można zamówić też dania innych kuchni. Więc tym razem obyliśmy się smakiem banicy.

Na pierwsze obydwoje zamówiliśmy chłodnik ogórkowy. I powiem szczerze, że nigdy nie jadłam niczego bardziej czosnkowego. Czy było dobre? Było dobre, ale strasznie czosnkowe. Dobrze, że jedliśmy oboje :P

Akurat tego dnia było całkiem przyjemnie ciepło więc chłodnik był w sam raz. I mimo tego, że był baaardzo czosnkowy z przyjemnością się go zjadło. :) 


W oczekiwaniu na dane główne obejrzeliśmy wystrój. Oceniam go jako czysty i porządny i ładny. Doceniam zestaw przypraw na stole.



Ja zamówiłam Musakę. Moim zdaniem była... zupełnie niedoprawiona i nijaka. Aczkolwiek jadalna.


Bartek miał natomiast... siekane mięso z grilla. I powiem tak. Był to pierwszy i jedyny jak do tej pory raz, kiedy w połowie nie zamieniliśmy się daniami, bo żadne z nas nie chciało jeść potrawy drugiego. Uważam, że potrawa Bartka smakowała dziwnie i zupełnie nie była dla mnie.

Tak, to prawda - praktycznie zawsze w połowie dania zamieniamy się talerzami. Jednak w tym przypadku po pierwszym gryzie musaki przeze mnie - i przez Maję mojego dania oddaliśmy sobie nasze dania. Mai musaka była dla mnie kompletnie nijaka, za to moje danie było nawet-nawet. Co prawda mięso w smaku było trochę dziwne, ale ziemniaki oraz pomidorowe pesto ratowały w moich odczuciach danie.



W tym miejscu myślę, że należy pochwalić kelnera. Zamawiając chcieliśmy deser. Ja zamówiłam baklawę, a Bartek chciał zamówić lody (no jak próbowanie różnych opcji to próbowanie). Kelner powiedział, że to już lepiej abyśmy obydwoje wzięli baklawę, bo lody się nie opłacają. Miał niesamowitą rację. Baklawa uratowała dzień i wspominaliśmy ją jeszcze długie godziny. Była absolutnie słodka, ale ten sos czekoladowy (gorzki) i włoskie orzechy... dopełniały całości. Poza tym prezentacja nas urzekła.

Na szczęście po takim sobie głównym daniu przyszła pora na deser, który praktycznie uratował naszą wizytę. Baklawa mimo, że na pierwszy rzut oka nie zachwyca wizualnie w smaku okazała się wyborna. Słodka jak ulepek - pyszna. :) No i ten sos czekoladowy, który swoją goryczką doskonale dopełniał i łamał słodycz (łyżka dziegciu po prostu). Super.


Czy to była udana wizyta? Nie wiem. Nie ciągnie mnie z powrotem (chyba, że na baklawę). Dania mnie zdecydowanie nie zachwyciły i cieszę się, że poszłam tam z grouponem, a nie za normalną cenę (bo lokal jest z gatunku średnio-drogich). Na pewno można lepiej ulokować wydane pieniądze (chyba, że na baklawę :P)

Ja tam mogę tylko wrócić na baklawę. ;) Chyba, że będzie jakiś kolejny rewelacyjny kupon do wykorzystania - wtedy się pomyśli... ;)

środa, 23 października 2013

Jaki czas temu naszło nas na zrobienie czegoś bardziej pikantnego do zjedzenia. Po przejrzeniu posiadanych przepisów zdecydowałem iż ugotujemy kurczaka cajun i cukiniową zapiekankę. Mieliśmy nadzieję, że wyjdzie fajne kurczakowe danie z ciekawym dodatkiem w postaci zapiekanki pod kozim serem. Nie zawiedliśmy się. 

Mówiąc najbardziej ogólnie cały przepis w zakresie przygotowania kurczaka sprowadzał się do przyrządzenia mieszanki przypraw cajun i obtoczenia w niej mięsa. Jednak skompletowanie wszystkich poszczególnych składników składających się na tę mieszankę to sztuka - trzeba naprawdę mieć pojemną domową przyprawową spiżarkę. Jeżeli jednak uda nam się wszystko skompletować to... naprawdę wyjdzie super połączenie różnych smaków, które można jeszcze nie raz wykorzystać (bo jeśli zrobimy wszystko według podanych przez Pascala gramatur to wyjdzie nam sporo tej mieszanki). Druga rzecz, która utrudnia przejście pierwszego etapu jest posiadanie moździerza - ja niestety takowego nie mam, mimo że od dawna obiecuję sobie, że go kupię. No ale nie od dzisiaj gotujemy z Mają i udało się tę przeszkodę pokonać - wszystkie składniki wrzuciłem do małej torebeczki i kilkanaście razy rozwałkowałem. Bardzo ładnie się "zmieliły". :)

No tu pamiętam, że do młynka do kawy je wrzuciliśmy ;)

Prawda! Absolutnie i bezapelacyjnie prawda! Cukier trzcinowy brałem trochę rozbiłem i rozwałkowałem - a potem już wszytko w młynku do kawy brałem i mieliłem. :) Ach ta pamięć...

Dalsza część to przygotowanie kurczaka. Po obejrzeniu zdjęcia gotowego dania z papierowego przepisu pomyślałem "o nie, znowu trzeba będzie jakoś pozbyć się końcówki pałki..." - pomny przeżyć i walki przy przepisie Okrasy (o tym: http://obiednie.blogspot.com/2013/05/szpinakowy-kurczak-z-ziemniaczkami.html). Na moje szczęście Pacal zaproponował zupełnie inną metodę oprawiania mięsa i... poszło o wiele szybciej i łatwiej. :) Po pozbyciu się chrząstki wystarczyło już tylko obtoczyć kurczaka w przygotowanym "sosie" cajun, ułożyć mięso w naczyniu żaroodpornym i włożyć po około godzinie-dwóch (aby choć trochę mięso przeniknęło smakiem) do piekarnika.

W czasie kiedy ja bawiłem się jeszcze z kurczakiem Maja zabrała się do szykowania zapiekanki. Najpierw należało pokroić cukinię na spore plastry i je podsmażyć z obydwu stron - nie wszystkie trafiły na półmiski (w końcu jako "szef kuchni" musiałem kilku spróbować :P). ;) Potem przyszła pora na zalewę - prościzna, wystarczyło wszystkie podane składniki wlać do jednej miski i porządnie wymieszać ze sobą do uzyskania jednolitej masy. Etap ostatni - połączenie wszystkie, czyli układanie cukinii na dnie żaroodpornych miseczek, zalanie całości przygotowaną zalewą i posypanie kozim serem i startym ementalerem. Same miłe czynności, nie to co odcinanie chrząstek z nóżek kurczaka. ;) (jeżeli dobrze pamiętam to również to robiłam jak Ty szatkowałeś ;)) Całość w końcu trafiła do piekarnika, gdzie obok kurczaka (który już się piekł około 30 minut) stało sobie i się zapiekało około 25-30 minut.

Po wyjęciu i podaniu całość prezentowała się w taki sposób:



Podsumowując, kurczak wyszedł bardzo fajnie. Był pikantny i świetnie komponował się z cukiniowo-serową zapiekanką. Choć powiem szczerze, że nie zachwycił mnie na tyle abym przygotował go po raz drugi. Chociaż... co ja zrobię z pozostałą ilością mieszanki przypraw cajun? :]

Wybaczcie mi proszę mój dzisiejszy brak wkładu treściowego, ale ja mimo obecności w przepisie mojego kochanego koziego sera - nic z tego przepisu prawie nie pamiętam. Kurczak wychodzi z niego pikantny, nawet z tego co pamiętam to bardzo i nie należy z tą przyprawą szaleć. Zapiekanka jeśli dobrze pamiętam była super. Zbyt długo czekaliśmy z opublikowaniem tej notki - przysięgam, że więcej nie pamiętam ;) Może kiedyś zrobimy ponownie, bo trzeba sobie przypomnieć ;)

niedziela, 20 października 2013

Pamiętam to jak dziś. Chcieliśmy gotować w weekend, ale w weekend nie było czasu, więc gotowaliśmy w piątek. A w piątek wiadomo - wszystkim się spieszy, wszyscy głodni i nie ma czasu na papranie się kilka godzin z obiadem. Wybraliśmy więc przepis grillowy (Grillowany indyk z pieczoną gruszką i serem pleśniowym), ponieważ u Bartka nie ma problemu z piekarnikami, a nawet okazało się, że ma wspaniałą "grillową" brytfannę, która zbiera ociekające płyny. No ekstra.

Cały przepis zaczynamy od zamarynowania gruszek. Nasze gruszki były chyba nawet za piękne do tego przepisu. Ale jak się prezentowały!


Powiem tak. W tym przepisie naprawdę nie było filozofii. Pieczone gruszki (trzeba pamiętać, żeby dać im czas żeby odpocząć) i grillowany-pieczony indyk (u nas kurczak) na którego trzeba pod koniec rozkruszyć trochę sera pleśniowego (niebieskiego). (Aha! Ważna sprawa o której mówi nawet Okrasa - kurczaka nie należy marynować za długo, bo jest marynowany świeżymi składnikami i lepiej żeby się nie zepsuły.) Dodam tutaj (z miną znawcy :P), że geniusz tego przepisu polega na tym, że słony ser pleśniowy jest łamany przez słodycz gruszki. Dlatego ważny jest niebieski ser pleśniowy i by gruszki były bardzo słodkie.

Przepis banalny i naprawdę szybko można się przy nim uwinąć (zresztą jak widać na stronie "czas: 30min"). Przygotowanie marynaty do gruszek i mięsa zajmuje kilka minut, potem upieczenie i usmażenie wszystkiego niewiele więcej. Najwięcej problemu było z upilnowaniem aby nic się nie przypiekło. Jeżeli się jednak będzie obserwować gruszki to nie ma możliwości aby je spalić. :) 


Jedyną rzeczą, która mnie zastanawiała podczas wykonywania przepisu to to, że dressing do sałaty jest bardzo gęsty. Naprawdę wygląda jak mus z pomidorów. Ale jest przepyszny i dobrze gra ze wszystkim więc na pewno można go jeszcze wykorzystać.

Ja na to nie zwróciłem w ogóle uwagi. Dressing jak dressing. :P A to, że ciężej go było wymieszać w taki sposób by każdy listek był nim muśnięty, no to cóż... (nie zauważyłeś, bo kiedy ja się z nim męczyłam, Ty rozmawiałeś przez skype :P)


Naprawdę polecam ten przepis, zwłaszcza dla miłośników sera pleśniowego. Człowiek się nie narobi, a może stworzyć przepis, którym będzie się zajadać cała rodzina.

Przepis szybki, bardzo smaczny i generalnie się przy nim namęczyć nie można. Tak więc jeśli masz gruszki i ser pleśniowy w lodówce to koniecznie spróbuj przygotować to danie! :)

piątek, 18 października 2013

W ostatnie wakacje czas spędzaliśmy głównie w Chinach. Jednakże mieliśmy okazję pobyć kilkadziesiąt godzin (14h w drodze do Pekinu i 19 wracając do Polski) w Dubaju. Oczywiście poza zwiedzaniem, cykaniem fotek i opalaniem się popróbowaliśmy miejscowych specjałów. Zacznijmy więc od początku...

Nasze pierwsze dubajskie kulinarne doznania miały miejsce w trakcie naszego 14-godzinnego pobytu na lotnisku. Niestety tyle trwała przerwa między lotami Warszawa-Dubaj, Dubaj-Pekin. Szczęśliwie miejscowe lotnisko jest ogromne, pełne sklepików i restauracji - było więc co robić i oglądać. Co więcej, jeśli ma się tak długi czas oczekiwania na kolejny lot w stosownym okienku można odebrać kupony na darmowy posiłek (przynajmniej tak jest jak się leci linią "Emirates"). Oczywiście skorzystaliśmy z tej możliwości i po odstaniu swego w kolejce mieliśmy nasze kupony uprawniające nas do zjedzenia czegoś w jednej z kilku restauracji (o różnym profilu). Niestety przylecieliśmy o fatalnej porze, bo grubo po zmroku i większość lokali miała nam do zaoferowania albo kanapki albo burgery. ;] Szczęśliwie trafiliśmy na jedną, która oferowała normalne dania.

Złaziliśmy wszystkie 3 terminale tego ogromnego lotniska by dowiedzieć się w prawie wszystkich restauracjach, że chcą nam dać kanapki. Byłam oburzona! W końcu, w miejscu gdzie byliśmy na początku, znaleźliśmy restaurację z owocami morza, która oferowała nam kalmary, krewetki i nie pamiętam co jeszcze. Bierzemy!

Wystrój restauracji był fajny. Taki dosyć hipsterski ;) ale bardzo ładny. Przed nami drewniane podstawki, jeszcze nie wiemy po co. Warto wspomnieć też, że kelner, który nas powitał był bardzo miły i jak raz nie czuliśmy się jak żebracy (bo tak trochę nas traktowali z tymi voucherami z Emirates).



Bartek zamówił shrimp and chips (krewetki z frytkami), które były podawane na patelni w której były smażone krewetki. Super pomysł. Były też bardzo smaczne i na drugim zdjęciu widać - miały oczy ;)

Co mnie zupełnie nie przeszkadzało, ważne aby jedzenie do mnie nie mrugało. ;) Pomysł z podaniem całego dania na patelni, cóż... Chyba bym jednak wolał mieć całość na zwykłym talerzu, ale niech tam im będzie - darowanemu się w zęby nie zagląda. :) Natomiast co do samego dania - było ok. Krewetki dobrze ugotowane, do tego fajny słodko-kwaśny sos i niezłe frytki.



Ja zamówiłam kalmary i ryż. Po naszej porażce z kalmarami (poczytać można tu) cały czas szukam i chcę zobaczyć jak one mają smakować i wyglądać. Te tutaj były absolutnie pyszne. Sos był z tego co pamiętam nieco dziwny, ale wszystko ze sobą grało i było bardzo dobre. Zwróćmy również uwagę, że dostaliśmy normalną szklankę z napojem, a nie jakieś śmieszne 0,2.

Tak, Maja do dzisiaj nie może przeboleć naszej kulinarnej klęski w walce z kalmarami. Ale jak się okazuje one generalnie (bo przyjmuję, że te co jedliśmy w Dubaju były nieźle przygotowane) są nieco gumiate. I już. No i faktycznie, całe danie było naprawdę niezłe.


Natomiast już o poranku, na kilka godzin przed wylotem do Chin skusiliśmy się jeszcze na dubajskiego McDonalda. Wzięliśmy sobie "Tikki burgera" oraz "McArabia chickena" - w końcu należy spróbować czegoś miejscowego, a nie cheesa, którego można i u nas dostać. ;)

Myślę, że stanie się to naszym zwyczajem, by próbować regionalizmów w McD. Poniżej McAloo Tikki Burger, którego sos był zupełnie inny niż zwykle, a "mięso" nie było mięsem tylko ziemniakiem+groszkiem+przyprawami. Fajna sprawa.




No i McArabia Chicken czyli pikantny kurczak w picie. Bardzo fajny również.


W drodze powrotnej do Polski ponownie zahaczyliśmy o Dubaj. Tym razem nawet wyściubiliśmy nos poza lotnisko. Udaliśmy się na safari Sundowner, organizowane przez Arabian Adventures. Nie będziemy się za bardzo rozpisywać na temat "wydmy nie są dobre dla ludzi chociaż z cieniem choroby lokomocyjnej", bo po co. Możemy za to powiedzieć, że obsługa była absolutnie i wspaniale troskliwa i bardzo chcieli mi pomóc (a ja durna sobie przypomniałam prawie po kolacji, że przecież coca-cola uspokaja nieco żołądek (i gorąca herbata też)). Ach bo nie wspomniałam, że "celem" safari było dojechanie do wioski "beduińskiej" gdzie czekała na nas kolacja. Czy atmosfera była super? Tak! Czy było gorąco tak, że pociliśmy się siedząc w miejscu, mimo tego, że było po zmroku? TAK! Czy jedzenie było dobre? T... no niestety nie bardzo.

Kolacja była podzielona na dwie części: przystawki i danie główne. Jako aperitif każdy mógł spróbować prawdziwej arabskiej kawy, której nie słodzi się, tylko przejada daktylami, by ją osłodzić. Niestety z okazji różnych przyczyn - nie spróbowałam. Dalej były przystawki, których było z 6 do wyboru. Miedzy innymi smażony ser w panierce, coś tam z bazylią, jakiś kurczak. Nie pojadłam :P Dań głównych zaś było z 10 i były bardzo różnorodne: humus, szaszłyki z kurczaka, baranina z grilla, kofty... no różne różne rzeczy. Baranina była najlepsza. A teraz dlaczego uważam, że jedzenie nie było dobre. Bo stało daleko od jakichkolwiek przypraw! Moim zdaniem chcąc przypodobać się odbiorcom brytyjskim, amerykańskim, australijskim... złagodzono bardzo smak w taki sposób, że jedzenie stało się kompletnie bez wyrazu. Bardzo żałuję, bo nastawiałam się na próbowanie arabskich smaków.

Niestety to prawda. Kuchnia w tym safari była ewidentnie przygotowana pod anglosaskich turystów, którzy na widok czegokolwiek bardziej wyrazistego niż pudding się krzywią. Jedzenie były zjadliwe, a jedno bądź dwa dania nawet-nawet, ale zdecydowana większość niestety tylko stała obok arabskiej kuchni. Wszystko było bowiem bardzo udelikatnione smakowo, takie bez wyrazu. Ale może to my po naszym prawie 3-tygodniowym pobycie w ostrych i wyrazistych kulinarnie Chinach mieliśmy tak już przyzwyczajone kubeczki smakowe? Nie, chyba jednak nie.... Kuchnia w ramach "Safari Sundowner" była po prostu nijaka.



Ahaa... na koniec było coś co było absolutnym dowodem, że jedzenie arabskie jest dobre. Deser. Chyba baklawa. Było pyszne, super słodkie, z orzechami. No ekstra. I dlatego wiem, że MUSZĘ wrócić w te rejony i popróbować prawdziwego arabskiego jedzenia.

Nawet na pewno baklawa. Słodka i chrupiąca jak diabli. :) Taaak... To byłoby coś - popróbować prawdziwej arabskiej kuchni! :D

PS. Ale i tak wolę chińską prawdziwą kuchnię! :P

środa, 16 października 2013

Wróćmy jeszcze na chwilę do egzotyki i powspominajmy przepyszne smaki Chin... :)

Będąc w Chinach mieszkaliśmy na osiedlu, które było zamknięte podwójnie. Najpierw bramą, później jeszcze szlabanem ze strażnikiem. Więc za pierwszą bramą znajdował się lokal "English Breahfast", który już prezentowaliśmy (pamiętne naleśniki), a zaraz obok znajdowała się "restauracja na dole". W restauracji tej zawsze było pełno ludzi, co już sugerowało dobre jedzenie.

Nie poszliśmy tam co prawda pierwszego dnia po przyjeździe (bo jako mądrzy Polacy oczywiście musieliśmy zleźć całe osiedle w poszukiwaniu jedzenia, zamiast wejść do najbliższego lokalu), ale już trzeciego dnia staliśmy się praktycznie stałymi, wieczornymi klientami.

Za pierwszym razem dostrzegliśmy, że menu jest dla wszystkich to samo i obrazkowe. Po chwili dostrzegliśmy również, że... nikt nie mówi ani słowa po angielsku. No nic to. Język "migowy" to podstawa. Oto co jedliśmy za pierwszym razem:



Zresztą to danie okazało się być ulubionym daniem obcokrajowców - wieprzowina, orzeszki ziemne, por, ostra papryka... pyszności (jest to też moje ulubione danie).

O tym, że to ulubiona potrawa obcokrajowców dowiedzieliśmy się ostatniego dnia naszego pobytu. ;) W każdym bądź razie to danie zamówiła sobie Maja, ja natomiast wziąłem coś takiego:



To danie wzięliśmy nieco przewrotnie, bo wyglądało nieco obrzydliwie na zdjęciu ;) 

Powiem szczerze, że na początku  miałem pewne obawy co właściwie dostanę, gdyż zdjęcie niewiele mi mówiło. Jak dla mnie mogłem dostać papryczkę z mięsem i jakimiś robalami, jak również z makaronem. Jak się okazało ten niewiadomy, podłużny składnik to... grzyby. :)

Poniżej zaś menu z napojami. Udało nam się na podstawie porównania napisu na butelce z piwem z napisem na karcie ogarnąć, które to piwo i pokazywaliśmy już dzielnie, że chcemy 2 ;) Ciekawostka - przebicie piwo w sklepie, a piwo w lokalu to tylko pół juana (3,5 kosztuje w sklepie, a 4 w restauracji).



Za pierwszym razem jak byliśmy to na migi pokazałem kelnerce, że ja chcę dwa piwa takie same jak Chińczycy stolik obok piją. Pani kiwnęła głową ze zrozumieniem i przyniosła to co chciałem - schłodzone, rześkie "Yanjingi". :D W oczekiwaniu na dania główne dzielnie studiowałem etykietę i menu i w końcu odnalazłem, gdzie jest to piwo. Tak więc już przy kolejnej wizycie już dumnie wskazałem na właściwą pozycję w menu i to, że chce to razy dwa. :D

I tak! Mamy dowód, że jedliśmy stuletnie jaja. To wizyta druga. Muszę powiedzieć, że ta przystawka (zimna zakąska?) była bardzo dobra i cieszę się, że się na nią skusiliśmy :) (na wierzchu mamy imbir i szczypiorek :))





Z wyglądu obrzydliwe. W smaku - pyszne! Co prawda zaraz po tym jak nam je podano chwilę się wahaliśmy (ku uciesze obsługi restauracji, która nas dzielnie obserwowała), ale w końcu zrobiłem ten pierwszy krok - bo to ja chciałem to danie, i spróbowałem. Pierwsze wrażenie dziwne, ale pozytywne. Potem już było tylko lepiej. ;)

Tego też dnia nieco przegięliśmy i wzięliśmy takie oto lotosy, podawane na cały czas podgrzewanej patelni...



Dzień czy dwa wcześniej podpatrzyliśmy to danie na sąsiednim stoliku i po prostu musieliśmy tego spróbować ("tego", bo to, że jedliśmy lotos dowiedzieliśmy się praktycznie wylatując z Chin...). Jak widać papryczki jest baaardzo dużo w tym daniu. Dodatkowo było ono cały czas podgrzewany przez mały ogieniek umieszczony pod żeliwnym naczyniem z całością. Tak więc nie dość, że gorące to jeszcze ostre jak diabli. :)

... i takie cuś. To białe to całe ząbki czosnku. Obydwa dania były pyszne... ale były tak pikantne, że trudno było je zjeść.

I tu się nie zgodzę. ;) Drugie danie z tamtego wieczoru to było jakieś mięso (chyba wieprzowina) z praktycznie samą czerwoną papryczką. Z jednej strony bardzo dobre, ale bez popijania praktycznie niejadalne. Aż musieliśmy po drugim piwie wziąć. ;) (to bardzo możliwe, pamiętam, że tego dnia mieliśmy bardzo pikantne rzeczy, może akurat nie to :P)


Natomiast to co widzimy powyżej to danie niemalże na słodko w porównaniu z wcześniejszymi. Albowiem na całość składały się praktycznie trzy elementy: mięsiwo jak z golonki (tzn. opieczona skórka, warstwa rozpływającego się tłuszczyku i cienka warstwa mięsa), ziemniaki oraz całe ząbki czosnku. Dla mnie jedna z najlepszych rzeczy jakie jadłem w Chinach. :) (dla mnie nie :P)

A tu ostatnia nasza wizyta i przepyszna zupa, której nie było w menu, ale bardzo chcieliśmy ją zjeść, więc trzeba było pokazać na podświetlanym menu nad kuchnią ;) Uroczo się na nas Chińczycy patrzyli ;)


A tu dowód, że można jeść zupę pałeczkami :)


Miałem taką chęć na chińską zupę i chiński makaron, że po prostu musiałem ją zamówić. :) I tak, w Chinach naprawdę zupy je się pałeczkami! :D

Oraz specjalnie dla czytelników tego bloga zamówiłam ryż. Jak słowo daję (prawie) najgorsza potrawa jaką jadłam przez cały pobyt (choć stanowczo jadalna, ale zupełnie nieprzyprawiona). Zwróćmy uwagę na jajko wbite do ryżu ;) I na łyżkę - było to jedyne danie podawane, nawet Chińczykom, z łyżką.


Tęsknię za restauracją na dole. Jedzenie było pyszne... a jeszcze tyle zostało do skosztowania... I ciecie jesteśmy, bo została nam kasa, a nie kupiliśmy zupy z żółwia ;)

Też bardzo tęsknię za tym lokalem. Mimo, że nic nie rozumieliśmy to dawaliśmy sobie świetnie radę i dzielnie smakowaliśmy kolejnych dań. I wydaje mi się, że nawet obsługa nas lubiła - w końcu jedliśmy jak Chińczycy, smakowało nam, że hej no i w końcu obcokrajowcy... ;) I tak, jak mogliśmy wziąć zupę z żółwia to jeszcze mieliśmy etap skąpienia na wszystkim (taka zupa za talerz to koszt około 100-120 zł), a potem jak już nam aż tak nie zależało to musieliśmy wyjeżdżać... I choćby dla tego dania musimy tam jeszcze wrócić! :)

poniedziałek, 14 października 2013

Jak zapewne wiecie jestem szalona. Od jakiegoś roku oszalałam na punkcie programów kulinarnych (głównie kulinarnych reality show np. Masterchef, Kitchen Nightmares). Dzięki nim dowiedziałam się o istnieniu przewodnika Michelina, który w swojej czerwonej wersji już od przeszło 100 lat ocenia restauracje najpierw we Francji, a później na całym świecie. Jakiś czas temu głośno było o tym, że pewna restauracja, jako pierwsza w Polsce, zyskała gwiazdkę w przewodniku Michelina. Jedna gwiazdka to wg nomenklatury przewodnika "godna uwagi" restauracja. Tak więc oszalałam na punkcie możliwości zawitania do Atelier Amaro. Jeśli zajrzycie na ich stronę zobaczycie, że zapraszają w godzinach lunchu i kolacji. Nie wiem gdzie znalazłam informację już wcześniej, że można zamówić z menu, które jest dostępne tylko na miejscu, trzy do sześciu potraw, gdzie trzy kosztują 120 zł, a sześć 210. Jednak przekonałam Bartka, że jeśli dostaniemy się bez zrobienia rezerwacji, to pójdziemy :)

To teraz ja przedstawię to ze swojego punktu widzenia... Maja faktycznie od jakiegoś już czasu ogląda przeróżne zagraniczne kulinarne show - czego zresztą efektem było zaciągnięcie mnie w Las Vegas do burgerowni niejakiego Gordona R. Ogląda, ogląda i podpatruje różne sposoby jak i co gotować. Muszę przyznać, że parę tak właśnie nauczonych rzeczy udało się nawet u nas przy gotowaniu wprowadzić w życie i - o dziwo!, wyszło. :) Ja tego typu programów nie oglądam, zwyczajnie do mnie nie przemawiają (choć polska wersja "Top Chef" jest nawet, nawet...). Zdecydowanie wolę czytać o gotowaniu niż oglądać kulinarne szopki w telewizji. Tak więc o gwiazdkach Michelina dowiedziałem się nie z takiego show, a z wywiadu z szefem kuchni jedynej polskiej restauracji, która takie wyróżnienie otrzymała - z Wojciechem Modestem Amaro. A skoro już obydwoje z Mają wiedzieliśmy o tym lokalu to nie trudno się domyśleć, że wpadliśmy na pomysł pod tytułem "fajnie byłoby tam pójść". Jednak z racji tego, że tania wycieczka by to nie była odwiesiliśmy to na haczyku i uznaliśmy, że pójdziemy tam przy okazji jakiejś rocznicy albo sukcesu. Zresztą, z tego co czytałem stolik trzeba tam rezerwować na trzy-cztery miesiące naprzód, więc... nie było gdzie się śpieszyć. :) Jednak jakimś trafem w ostatni wtorek byliśmy w Warszawie no i Maja uparła się, że musimy tam iść - chociażby popatrzeć! No to poszliśmy...

Szukając restauracji nieco się zgubiliśmy, bo lokal jest mały i niepozorny. A może inaczej. Budynek jest mały, ale całą powierzchnię na parterze zajmuje sala restauracyjna, a kuchnia jest na dole. Weszłam do środka nie wiedząc, że to tam, ale od wejścia wiedziałam, że to właściwe drzwi. Od razu po wejściu podszedł do mnie kelner. Powiedziałam, że nie mam rezerwacji, ale czy znajdzie się stolik dla dwóch osób? (w międzyczasie przyczłapał Bartek, który pozwolił mi samodzielnie szukać tej mojej restauracji :P) Kelner podszedł do szefa sali (maitre d') i uzyskał informację, że owszem jest wolny stolik (pewnie nie bez znaczenia był fakt, że był wtorek, pora lunchowa). Na początek kelner poprosił nas o płaszcze, by zanieść je do szatni. Nie lubię jak ktoś czeka na mój płaszcz, bo zawsze wtedy czuję się niezręcznie, że nie mogę się z niego wyplątać.

Niestety jak się przyjeżdża do obcego miasta to tak jest, że łatwo można się zgubić. Szczęśliwie długo nie kluczyliśmy w okolicach Parku Ujazdowskiego i po kilkunastu minutach od wyjścia z autobusu już widzieliśmy "Atelier Amaro". Jednak żeby nie było za pięknie najpierw poszliśmy nie do tego budynku co trzeba - bowiem niedaleko "Atelier" jest większy lokal (chyba też należący do Wojciecha Modesta Amaro...), który jest bardziej kawiarnią niż restauracją. Niby kilka kroków obok naszego celu, ale zawsze... W każdym bądź razie po zlokalizowaniu interesującego nas miejsca Maja pędem potruchtała do drzwi wejściowych, a ja powolutku dreptałem sobie w garniturze z nadzieją, że jednak się nie uda znaleźć tam stolika (no nie byłem tego wczesnego popołudnia w najlepszym nastroju). Ale oczywiście tacy głupi jak my to muszą mieć szczęście - i stolik się znalazł! Po wejściu zostaliśmy zaproszeni na nasze miejsce, gdzie kelner już odsuwał krzesełka i czekał na nasze okrycia. Kiedy już zasiedliśmy pojawił się szef sali z menu i krótko opowiedział co dzisiaj jest do posmakowania i zaproponował lekkie wino na początek. Podziękowaliśmy jednak i skusiliśmy się na (bardzo dobrą zresztą) wodę "San Pellegrino". Chwile po odejściu szefa sali pojawił się ponownie nasz kelner, który rozłożył na naszych kolanach serwetki i przyjął zamówienie. 

Nazwa naszego bloga ma sugerować, że nie mamy pieniędzy... bo nie mamy. Ale zadaniem tego popołudnia było nie dać tego po sobie poznać. Więc myślą w mojej głowie było: udawać, że ceny nie robią na nas wrażenia i że nie boimy się naszego rachunku. Zamówiliśmy więc po 3 dania (przystawka+danie główne+deser) oraz wodę na początek :) Kelner podszedł po chwili, zabrał nasze kieliszki do wina, a do kieliszków na wodę nalał, trzymając pięknie za dno gustownej szklanej butelki, gazowaną wodę (widząc szklaną butelkę już zaczęłam podejrzewać, że raczej to nie Cisowianka za 2,50 zł ;))

Na mnie tam ceny zrobiły wrażenie od razu. Myślę, że spokojnie krew mi z twarzy odpłynęła jak zobaczyłem u dołu menu "3 dania - 120 zł". Przy okazji uwaga odnośnie menu - nie ma ono standardowej formy gdzie mamy nazwę dania i wymienione składniki. Tutaj ma to formę, akurat dla deseru pamiętam, "gruszka / jałowiec / owies". I bądź tu człowieku mądry i domyśl się co się pod tym kryje... :) Plusem jednak tego jest to, że można według własnego gustu tworzyć dania tj. mieszać składniki z dwóch-trzech dań składających się na daną część menu (bo nie wyobrażam sobie np. mieszania składników z startera i deseru). (to akurat (z tego co dopytałam) nieprawda, bo można np. zjeść 2 startery i danie główne, deser i 3 dania głównie, tylko tak można mieszać... tak wynikało z dopytania, ale też na początku tak zrozumiałam)

Zaraz potem wrócił do nas z pierwszym amuse-bouche, czyli "daniem" na rozbudzenie smaku. Kelner opisał je jako rajskie jabłko, zrobione z moreli (:P), a w środku wędzona makrela z chrzanem. Już tutaj popisaliśmy się wieśniactwem i zjedliśmy je nożem i widelcem. Ale nic to! Było całkiem smaczne. I ogonek też był jadalny! :) (to ja poświęciłam się i go ugryzłam pierwsza! :P)

Tego akurat zupełnie się nie spodziewałem. Rozmawiam sobie spokojnie z Mają delektując się wodą mineralną z kieliszka kiedy nagle podchodzi do nas kelner z... pobudzaczem smaku. Może nie był gigantyczny, ale był ciekawy smakowo. No i sam fakt podania amuse-bouche był super. 


Przed podaniem kolejnego amuse bouche kelner przyniósł nam kolejne sztućce (może to tylko ja, ale chyba z leciutkim westchnieniem dezaprobaty ;)). Szczęśliwie kolejne danie nie pozostawiało wątpliwości, że ma być spożyte per-manos :P Liść cykorii, posmarowany kremem karmelowo-dyniowym i *chyba* liść nasturcji. To był absolutny hit. Pierwszy raz poczułam to co mówili w tych wszystkich programach. Najpierw cykoria, później karmel, później dynia i na końcu listki. Coś niesamowitego. Zresztą, gdzieś w okolicach tego dania Bartek się rozpogodził ;)

Rozpogodziłem się bo i tak już nic nie poradziłbym na cenę. A skoro już tu jestem i mam świadomość, że zapłacę za całość blisko 300 zł to chociaż spędzę miło czas i będę się cieszył każdą nutką smaku. Delektował się chwilą. :) 
Natomiast co do drugiego pobudzacza... Pycha, naprawdę pycha! I nie jestem pewien czy tam nie było listka mięty... (też sądziłam, że był listek mięty, ale zdjęcie tego nie potwierdza, chyba, że te podłużne listki to mięta zielona (spearmint))


Na czas oczekiwania na dalszy rozwój sytuacji został nam podany chlebek i masełko. Ten czarny chlebek był chlebem pełnoziarnistym, barwionym popiołem z siana (nie pamiętam jakiego) i z dodatkiem czarnuszki. Te bułeczki natomiast były w dwóch rodzajach. Jedne maślane, drugie z kminkiem, wszystkie były jeszcze ciepłe. Maślane rozpływały się w ustach! A do tego masełko koperkowe. Pyszności!

Masło nie było koperkowe tylko kminkowe! :P Wszystko wypiekane oczywiście na miejscu. Super pomysł. :)


I w końcu dotarliśmy do przystawek! Moja pierwsza przystawka składała się z koziego sera, trawy żubrowej, do tego młode orzechy laskowe (na wierzchu), wszystko polane sosem z orzechów laskowych i trawy żubrowej, a na wierzchu listek estragonu i kwiatek nie wiem czego ;) Zdecydowałam się na tę przystawkę, bo uwielbiam kozi ser. I powiem szczerze - była ona bardzo zdecydowana w smaku i trochę cierpka, mimo orzechów laskowych. Ja miałam skojarzenie, że to taka zdecydowana, męska przystawka :) Ale była smaczna!

Smaczna, choć wielkość "dania" zdecydowanie zdominowała mój odbiór tej przystawki.... ;)


Ja natomiast wziąłem sobie sielawę z lodami szczypiorkowymi, pastą z oleju lnianego i nasionami gorczycy i... nie wiem czym jeszcze. W każdym bądź razie był jeszcze sos-mus oraz drobno posiekana jakaś przyprawa (gorczyca?). Całość tworzyła ciekawe połączenie smaków - delikatna ryba, słonawe lody, a do tego nutka słodkiego musu.

Bartka przystawka była delikatna i bardzo przyjemna. Zwłaszcza lody szczypiorkowe, które na początku słodkie, na końcu szczypały szczypiorkowym szczypaniem ;)


Moje danie główne było... piękne. Kiedy kelner mi je przyniósł - zaniemówiłam. To była sieja, jak przygotowana nie wiem, ale to na dole to szafranowe consomme. Była cukinia i były kawałki takiego rogatego brokuła... (NIE PAMIĘTAM NAZWY) i chyba liść begonii. No i koperek. Rybka była delikatniutka i bardzo smaczna, a consomme to jedno z moich marzeń, bo dużo razy oglądałam jak je robili :) Chociaż tutaj powiem, że wyglądało lepiej niż smakowało (choć nadal smakowało bardzo dobrze).

W głównym daniu Mai ryby praktycznie się nie czuło, była tak delikatnie przygotowana. Jednak zupełnie to nie przeszkadzało, a wręcz dopełniało całą pozostałą feerię smaków - fajny wywar (dla mnie wyraźnie pomidorowy :P) i przygotowane jak na parze warzywa.


Na moje danie główne składał się z pieczonej piersi gołębiej, kaszy gryczanej oraz borówek - zwykłej i amerykańskiej. Całość doprawiona karmelowym sosem i płatkami nasturcji. Gołąbek delikatny i bardzo dobrze przyrządzony, z wyraźną nutą wędzenia na skórce. Do tego słodkawa, dzięki karmelowi, kasza gryczana, która momentalnie stawała się lekko kwaskowa po przegryzieniu borówki. Przechodzenie i przenikanie się smaków to naprawdę fajna sprawa. :)

Przy tym daniu podzieliliśmy się na pół, bo dało się coś odkroić. Kasza gryczana z borówką i borówką amerykańską, w sosie karmelowym była rewelacyjna i musimy spróbować kiedyś taką zrobić, bo borówki idealnie łamały gorycz kaszy gryczanej. Do tego liść nasturcji, listki wyglądające jak buraczka, a smakujące jak marchewki i oczywiście pierś gołębia. Bardzo smaczna, pięknie wysmażona, zdecydowana w smaku i nie wysuszona.


Po daniach głównych do stolika podszedł kelner i wyjął szufelkę i posprzątał okruszki z naszego stolika. Obydwoje z Bartkiem padliśmy niemalże. No i czekamy na deser...

Był to jeden z bardziej niespodziewanych momentów naszej wizyty w "Atelier Amaro". Czego jak czego, ale kelnera z szufelką zbierającym okruszki przed podaniem deseru się nie spodziewałem... :)

A deser Kochani to był absolutny majstersztyk. Wyglądał tak:


ale niech was nie zwiedzie ta gruszka na okruszkach. Był to mus gruszkowy obtoczony w kawie z cykorią, na toffi jałowcowym, okruszkach owsianych i do tego kilka chipsów z suszonej gruszki.


Po tym deserze byliśmy ukontentowani już wszystkim. to jedna z lepszych rzeczy jakie jadłam w życiu. słodki mus, złamany kawą, słodkie toffi, złamane jałowcem, okruszki owsiane i bardzo dobre suszone gruszki (nie lubię suszonych owoców przez ich dziwny zapach - tutaj gruszka pachniała gruszką). C'est magnifique!

Mimo wspaniałych doznań smakowych jakimi nas do czasu deseru ugoszczono to jałowcowe toffi stało się dla mnie niekwestionowanym hitem tego lunchu - słodki smak karmelu, delikatnie przebity jałowcem (i to nie tym ostrym smakiem). Py-cho-ta! Oczywiście mus gruszkowy razem z owsianymi okruszkami też były pyszne. A jak się to wszystko razem na łyżce zmieściło i na raz spróbowało...

Po całym obiedzie dostaliśmy rachunek opiewający na 284 zł (w cenę wliczone jest 10 % za obsługę). Nasza woda, która ostatnim haustem wypiłam do końca, kosztowała 18 zł. Nasz rachunek natomiast został zapakowany w kopertę z papieru czerpanego... Kiedy przyszedł do nas szef sali odważyłam się zadać pytanie, czy szef kuchni gotuje, czy celebryci w Top Chefie (powiedziałam to nieco bardziej oględnie), ale ten powiedział, że skądże, że zdjęcia się skończyły i nawet jak były to szef gotował. Później opowiedział nam o tym, że w tej restauracji wszystkie składniki są polskie, wszystka zastawa jest polska (poza szkłem, bo niestety Krosno się zamknęło), że mają wszystko co najlepsze i że menu zmienia się co tydzień, a szef co chwila jeździ, szuka inspiracji i wymyśla...

Po tym jak zabrano nasze deserowe talerze wiedziałem, że zbliża się ta chwila, chwila płacenia rachunku. Z niezbyt wesołą miną upiłem więc kieliszek swojej wody do końca i już miałem kogoś prosić o rachunek, ale kelner mnie uprzedził i... podszedł uzupełnić braki "San Pellegrino" w moim kieliszku. Nie pozostało więc nic innego jak jeszcze tych kilka chwil nacieszyć się dobrym towarzystwem, miłą atmosferą i wystrojem oraz wspaniałymi smakowymi doznaniami. Czyli mówiąc prościej - chciałem odwlec chwilę wyjęcia karty jak najdłużej. :P Nie dało się jednak tego ciągnąć w nieskończoność i w końcu poprosiliśmy o rachunek. O dziwo, nie został on podany przez kelnera, a przez samego szefa sali! Nie tylko wypytał nas o doznania i uwagi, ale również poświęcił kilka minut na rozmowę odnośnie szefa kuchni, menu, składników oraz wystroju. Klasa sama w sobie. No i na końcu, jak już wychodziliśmy zarówno on, jak jeden z kelnerów trzymał nasze okrycia i pomógł przy ich założeniu. Fantazja. :)

Słuchajcie. Ja wiem, że 284 zł za obiad (mały) dla dwóch osób to dużo. Ale raz na rok można sobie pozwolić na taką porządną dawkę luksusu. Zwłaszcza, że tak luksusowo nie poczujecie się raczej nigdzie indziej w Polsce.

Obiad... Za lunch! :) Jednak to fakt, mimo tego, że nasz wypad kosztował mnie prawie 300 zł to nie żałuję tych pieniędzy, gdyż naprawdę było warto to wszystko zobaczyć i poczuć. :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam zajrzymy.

środa, 2 października 2013

Dzisiejsza notka to trochę album ze zdjęciami i luźnymi uwagami dotyczącymi zdjęć.

Tak, zdecydowanie tak - gdybyśmy chcieli napisać cokolwiek więcej i opisać choć trochę bardziej każde zdjęcie to niniejszy post można by spokojnie podzielić na trzy. Ehh... Chińskie jedzonko - tęsknię...


Pierwszy zakupiony samodzielnie obiad. Tutaj była to pierwsza część czyli taki rosół z podobno liśćmi szpinaku. Ważna rzecz - napój czyli mleko migdałowe. Smakowało strasznie dziwnie, ale migdałami :)

Mnie smakowało paskudnie. ;) 


Tak prezentowały się najpopularniejsze przekąski w Chinach czyli przyprawione kawałki mięsa (kurczak lub wieprzowina) na patyku.

Bardzo proste danie, nadało się w sam raz na szybką przekąskę w trakcie spacerowania po parku otaczającym Stary Letni Pałac. 


A mleko kokosowe można pić prosto z orzecha :) Dla mnie bomba! :) Smak nie był słodki, tylko taki... orzeźwiający. 

Tym fajniejsze, że wytargowane. ;) Natomiast sam "napój" genialny - idealny na parny i gorący klimat północnych Chin.


Nasiona lotosu, skubie się trochę jak słonecznik. Odkryliśmy, że najlepiej przegryźć na pół i wyjąć zielone (pęd?) ze środka, bo gorzki.

Przy czym trzeba się przyznać, że odkryliśmy to dopiero po 4-5 nasionku. ;)


Chiński McWrap z placuszkiem ryżowym i kaczką. O dziwo w Chinach jest i McDonalds i Pizza Hut i KFC, który z tych trzech jest zdecydowanie najpopularniejszy.

Oczywiście do każdej z tych sieciówek zajrzeliśmy i coś tam kupiliśmy. :)


Pierwsza nasza prawdziwa pieczona kaczka. Podawana praktycznie w całości tylko rozdrobniona. Do kupienia również główki kaczek, kacze łapki i inne :)

Cała kaczka za 45 zł - u nas chyba nie do zakupienia w restauracji. Może nie była to oryginalna kaczka po pekińsku (mimo, że w menu tak się nazywała), ale warta była spróbowania. :)


Oszukane chińskie bułki (buns), ale całkiem smaczne :) W ogóle nie pikantne, z grzybkami i jajkiem :P


Ciekawy deser lodowy. To czarne to barwiona galaretka z trawy cytrynowej. Wygląda ekstra, smakuje... jak większość chińskich słodyczy - dziwnie.

Może i dziwnie, ale znośnie. :) Albowiem większość chińskich słodyczy była praktycznie niejadalna. :/


Zamiast kupować na ulicy lody (jak słowo daję, że chciałam zapamiętać jak się nazywają) można kupić kawałek melona :) 

Kolejna orzeźwiająca przekąska na upalny i parny chiński dzień! :) Czasem również dostępna w wersji arbuzowej. ;)

Skreśliłam to na górze, bo Lu Xin powiedziała mi jakie to były lody. Nazywały się Lao Bing Bang (老冰棒), a wyglądały tak:

Smakowały jak cukierki "ice" i nie były sprzedawane z lodówki tylko głęboko zamrożone z kartonów. Zresztą to popularna metoda chińska. Na przykład sprzedaż wody na ulicach również odbywa się w tych warunkach z tym, że można dostać wodę luksusową czyli taką, która cały czas jest jeszcze trochę zamarznięta. Dzięki temu dłużej zimna :)

Albo stary jogurt chiński (wytwarzany wg starej receptury), specjalność Pekinu. Dla mnie był bardzo smaczny :)

"20-letni" jogurt. ;) Niezły, ale bez szału.


Albo takie paskudne nie wiadomo co. Co zabawne. O ile w Polsce zapyta się kogokolwiek "co to jest" pytając o street food, zawsze jest jakaś odpowiedź. Pytaliśmy się znajomych Chinek co to może być i niestety nie otrzymaliśmy odpowiedzi ;)

W momencie zakupu ja powoli już mdlałem z głody i od upału i mimo tego, że było średnio paskudne to wszamałem całe...


Arbuzy można kupić na każdej wysokości. Ale żeby zjeść arbuza na szczycie góry, ktoś musi go tam wnieść... -.-


A tu chińskie chipsy. Chińczycy uwielbiają chipsy o smakach pomidorowych. Nie są kompletnie obrzydliwe, na pewno lepsze niż w USA.

Jak dla mnie tylko jeden smak chińskich czipsów był jadalny i na pewno nie był to pomidorowy. ;)


Miniaturowe bananki :)

Za to ich cena już taka minimalna nie była... :P


To była naprawdę ciekawa przekąska: kulka z tłuczonych ziemniaków z boczkiem, smażona na głębokim tłuszczu, polana majonezem i posypana "trocinami" z bekonu. Było bardzo smaczne!


W odróżnieniu od tego paskudztwa. Dwa kawałki bułki a w środku paskudna wędlina chińska. Wędliny chińskie są słodkawe i w niczym nie przypominają europejskich czy nawet amerykańskich.

Taka uliczna chińska wersja hotdoga? hamburgera? Paskudne.


Sprzedaż kukurydzy w kolbach prosto z wózka.




Powyżej ciasteczka z Pingyao. Na pierwszym zdjęciu Pani, która dzielnie je wyrabiała. Dalej ciasteczko z czarnym sezamem w środku i drugie ciasteczko smakujące jak nasze andruty. Więc spoko ;)

Pani właśnie dzielnie wyrabiała... ciasto na kolejne ciastka. Które nawet (zwłaszcza to drugie) były całkiem zjadliwe.


Maleńkie śliweczki :) (I moje okulary z którymi się żegnamy, bo zostały zgubione :()

Śliwka wielkości pięści to naprawdę dziwo. Musielimy je kupić! :D


Maluteńkie czereśnie (za 100 juanów (50 zł) za kilogram!).

Przyznaję się - to ja nie odpuściłem tym czereśniom. Pysznym i wielkim czereśniom...



Strasznie dziwne przekąski w Pingyao. Na wierzchu niedobry, dziwny naleśnik a w środku słodkawe mięso. Nie ma co!

Przysmak i tradycyjne "danie" Pingyao! Nie polecamy! :P


Kawałki banana w cieście w gorącym karmelu. Obok woda, która służy do tego, by kawałek maczać jeśli karmel za mocno się ciągnie. Pycha!

I uwaga, uwaga - jest to danie obiadowe. ;)


W Chinach można kupić cukier w takiej postaci.

Pozwolę sobie dodać, że sól w tej postaci też jest do kupienia. Po prostu podchodzi się do stoiska i odłupuje potrzebny kawałek...


Można kupić też napoje, które mają w sobie galaretki w smaku owocu, udające miąższ (napoje do gryzienia :P)


Ponowna wizyta w McDonaldzie i podwójny hamburger. O dziwo to biały był bardzo ostry :)




Przekąski ze sklepu na dole. Bardzo ważna rada! Jeżeli wkładają przekąski do marynaty o 16, nie kupujcie ich o 23. Po 7 godzinach... są praktycznie niejadalne z powodu swojej ostrości :)

Widoczne na dwóch pierwszych zdjęciach grzybki (!) jak dla mnie wyglądały równie fantastycznie co smakowały. :) I faktycznie trzeba uważać na podniebienie...

P.S. Bartek się upomniał żeby pokazać gdzie go zabrałam na deser :) Właśnie rozmawiał żywo przez telefon kiedy przyuważyłam miejsce z tym panem u wejścia:


Więc po rozmowie telefonicznej Bartek wyglądał tak:

Etykiety

restauracja (115) Łódź (108) kurczak (45) gotowanie (37) frytki (34) zamknięte (34) pizza (31) sos (22) hamburger (19) makaron (17) Festiwal Dobrego Smaku (15) pizzeria (15) sałatka (15) FDS (14) ser (14) Okrasa (13) Pascal (11) Poznań (11) burger (11) ciasto (11) pieczone ziemniaki (11) boczek (10) naleśniki (10) piwo (10) ryż (10) surówka (9) szpinak (9) łosoś (9) McDonald (8) cukinia (8) fastfood (8) kawa (8) Warszawa (7) kebab (7) kukurydza (7) sałata (7) schab (7) szynka (7) warzywa (7) zapiekanka (7) śniadanie (7) Paryż (6) ananas (6) chiny (6) czosnek (6) kaczka (6) lemoniada (6) obiad (6) oliwki (6) pierogi (6) polędwiczka (6) wino (6) wołowina (6) ziemniaki (6) śmietana (6) Camembert (5) Gejsza Sushi (5) House of Sushi (5) bakłażan (5) bar (5) cola (5) cukiernia (5) cytryna (5) gorgonzola (5) krewetki (5) kuchnia amerykańska (5) lody (5) naleśnik (5) pierożki (5) pomidor (5) spaghetti (5) stek (5) tarta (5) wieprzowina (5) Babkarnia (4) Katowice (4) Off Piotrkowska (4) Senoritas (4) USA (4) babeczki (4) baklawa (4) banan (4) bistro (4) cebula (4) chaczapuri (4) czekolada (4) festiwal (4) grill (4) herbata (4) imbir (4) kanapka (4) khinkali (4) kokos (4) kompot (4) lunch (4) marchewka (4) orzechy (4) papryka (4) pasta (4) pesto (4) pierogarnia (4) pita (4) puree (4) risotto (4) ser kozi (4) ser pleśniowy (4) sernik (4) tortilla (4) 2016 (3) Francja (3) Gruzja (3) Kielce (3) La Strada (3) Lidl (3) Lili (3) Manufaktura (3) Mebloteka Yellow (3) Pozytyvka (3) Spektakl (3) Wrocław (3) Zbożowa (3) arbuz (3) ayran (3) baranina (3) bataty (3) burek (3) cevapcici (3) chałwa (3) curry (3) fasola (3) gruszka (3) gęś (3) hot-dog (3) hummus (3) indyk (3) jajko (3) kiełbasa (3) kuchnia włoska (3) lotos (3) miód (3) nachos (3) naleśnikarnia (3) owoce morza (3) pistacje (3) placki ziemniaczane (3) placuszki (3) pomidorki (3) por (3) przystawka (3) ptyś (3) pączek (3) quesadillas (3) rewizyta (3) salami (3) streetfood (3) truskawki (3) twaróg (3) warsztaty (3) wegetariańskie (3) zapiekarnia (3) zupa (3) żurawina (3) 2018 (2) Affogato (2) Albania (2) All Star Klubokawiarnia (2) American Bull (2) Awangarda (2) Before Food Market (2) Berlin (2) Breadnia (2) Brzeg (2) Bułgarska (2) Chude Ciacho (2) DalekoBlisko (2) Foto Cafe 102 (2) Galicja (2) Gorditas de nata (2) Jaffa (2) Kraków (2) Lavash (2) Mare e Monti (2) Montenegro (2) Poddębice (2) Restauracja Polska (2) Sendai Sushi (2) Spółdzielnia (2) Sushi Zielony Chrzan (2) Szkoła Gotowania (2) Szwalnia Smaków (2) Szyby Lustra (2) Tubajka (2) Turcja (2) Uniejów (2) Włoszczyzna (2) Zieliński i Syn (2) Złoty Imbir (2) antrykot (2) baozi (2) bar mleczny (2) boczniak (2) bolognese (2) bułki (2) carbonara (2) cheeseburger (2) chleb (2) chłodnik (2) ciastko (2) ciecierzyca (2) coleslaw (2) creme brulee (2) cukier (2) cynamon (2) drink (2) dubaj (2) falafel (2) flaki (2) galaretka (2) golonka (2) grzyby (2) guacamole (2) gzik (2) jabłko (2) jagnięcina (2) jajko sadzone (2) kalmary (2) kapusta (2) kapusta zasmażana (2) karkówka (2) karmel (2) kasza bulgur (2) kasza jaglana (2) kiełbaski (2) kluski (2) konfitura z cebuli (2) kopytka (2) kotlet (2) kozi ser (2) krab (2) kryształowa (2) królik (2) kurki (2) lasagna (2) limonka (2) maliny (2) mamałyga (2) mango (2) marynata (2) masło orzechowe (2) małże (2) melon (2) musaka (2) nuggetsy (2) ogórek kiszony (2) oliwa (2) oliwka (2) orzeszki (2) owoce (2) papryczki (2) papryka faszerowana (2) parówka (2) pierogi na słodko (2) pierogi wytrawne (2) placek (2) placek po węgiersku (2) polędwiczki (2) pomarańcza (2) przegrzebki (2) przekąska (2) przyprawy (2) pstrąg (2) rozmaryn (2) rukola (2) samolot (2) seler (2) sezam (2) soczewica (2) sos BBQ (2) sos czosnkowy (2) sos pieprzowy (2) sushi (2) szczypiorek (2) słony karmel (2) tagliatelle (2) tatar (2) tuńczyk (2) tymianek (2) wątróbka (2) zupa rybna (2) śliwka (2) żeberka (2) 2017 (1) 5ty Smak (1) Agrafka (1) Ala Turka (1) Ali Baba (1) Amarant (1) Ambrozja (1) Amelia (1) Amorino (1) Atelier Amaro (1) Bangkok lody tajskie (1) Bar-a-boo (1) Bavaria czy Tyrol (1) Belgian Fries (1) Berthillon (1) Big Betty (1) Bistro Radiowa (1) Bistro Williamsburg (1) BurGr (1) Burger Love (1) Bułgaria (1) Byk Burger (1) Cafe Antykwariat (1) Cafe Bar Poczekalnia (1) Cesky Film (1) Chorwacja (1) Chytra baba z Radomia (1) Columbus Coffee (1) Corn dog (1) Cukiernia Sowa (1) Cukiernia Wasiakowie (1) Czarna Owca (1) Czarnogóra (1) Da Grasso (1) DaAntonio (1) DaVella per Amici (1) Deli (1) Delicatessen (1) Deseo Tapas Bar (1) Dolce salato (1) Dolny Rynek (1) Dom Pielgrzyma (1) El Toro (1) Empatia (1) Fabryka Krawatów Bistro (1) Fabryka babeczek (1) Fatamorgana (1) Filharmonia Smaku (1) Food Market (1) Foodie (1) Four Color (1) Funnel cake fries (1) Godjo (1) GoodFood (1) Gordon Ramsay (1) Gorąca Kiełbasiarnia (1) Gruzińskie bistro (1) Hamra (1) Hand'n'roll (1) Heisser Wolf (1) In centro (1) Insekt (1) Internet (1) Irish Pub (1) Istambuł & Tajmahal (1) Italica (1) Jerry's Burger (1) Już wróciłem (1) KFC (1) Kalisz (1) Kamari (1) Karuzela Cafe (1) Klub 97 (1) Kluska Polska (1) Kombinat (1) Krochmal (1) Krowarzywa (1) Kuchnia Polska (1) L'Elephant d'Argent (1) La Vende Bistro (1) Lajkonik (1) Las Vegas (1) Le Grand Phenicien (1) Le Souk (1) Leniwy weekend (1) Lodziarnia Kolorowa (1) Lokal (1) Lukullus (1) Luncheria (1) MEG MU (1) Macedonia (1) Magia Karmelu (1) Malinowa (1) Manana (1) Mangal (1) Marcello (1) Mañana Tex-Mex Bar (1) Mała Litera (1) Meksyk (1) Metis (1) Mexican (1) Mięso & Bułka Habas (1) Montag (1) Motywy (1) Na Górze (1) Nekko Sushi (1) Niebostan (1) Niemcy (1) North Fish (1) O'maki Paris (1) Olimpijska (1) Otwarte drzwi (1) Pacyfik (1) Palce Lizać (1) Paleta Bieli (1) Pani Cupcake (1) Papuvege (1) Parnik na Chmielnej (1) Parowóz (1) Pho Shop (1) Pierogarnia Cynamon (1) Pijalnia Czekolady (1) Pijalnia Czekolady E. Wedel (1) Piotrków Trybunalski (1) Piwnica łódzka (1) PizzaPortal (1) Poczdam (1) Polakowski (1) Pop'n'Art (1) Porcja (1) Przedwojenna (1) Ratuszowa (1) Restauracja Przerwa (1) Restauracja Reymont (1) Restauracja u Kretschmera (1) Restauracja św. Józefa (1) Retka (1) Retkinia (1) Revelo (1) Rumunia (1) Scenografia (1) Senija (1) Ser Lanselot (1) Servantka (1) Sezon (1) Señoritas (1) Shahrazad (1) Si Senor (1) Si Señor (1) Sieradz (1) Skierniewice (1) Sklep z goframi (1) Skład Wina & Chleba (1) Sofa (1) Sofa cafe & lunch (1) Spała (1) Stretch Island Fruit Strips (1) Susharnia (1) Suzette (1) Sułtan Grill (1) Sylvio Italiano (1) Syria (1) Szadek (1) Szklarnia (1) Sznycelek (1) Słodka Pracownia Cukiernia Artystyczna (1) Tasty Kebab (1) TelePizza (1) Teremok (1) The Dorsz (1) Titi (1) Tivioli (1) ToDoJutra (1) Toskania (1) Tradycyjna Pączkarnia Słowik (1) Tulipan (1) U Ziuty (1) Uniejowski Festiwal Smaku (1) VINDA (1) Vapiano (1) Veranda (1) Vita (1) Walter's Coffee Roastery (1) Wendy's (1) Western Chicken (1) Wiosna (1) Włochy (1) Zapieckanka (1) Zapiekarnia & Plackarnia (1) Zaraz Wracam (1) Zielona (1) Zjadliwości (1) Zosia (1) Złote Jabłko (1) Złoty Osioł (1) ajvar (1) amuse-bouche (1) anchois (1) angus (1) ato ramen (1) awokado (1) baba ghanoush (1) badrijani (1) bajgla (1) banany (1) bao (1) barbata (1) basmusa (1) bazylia (1) bekon (1) białe wino (1) bita śmietana (1) blanszowane warzywa (1) bliny (1) borówki (1) brokuły (1) brownie (1) brukselka (1) budka (1) bulion (1) bulion z kaczki (1) buraki (1) burrito (1) cajun (1) cebula grillowana (1) chaczapuri adżarskie (1) chashushuli (1) cheddar (1) chikhirtma (1) chili con carne (1) chilli (1) chinkali (1) chipotle (1) chipsy (1) chińczyk (1) chińskie (1) chleb ze smalcem (1) churros (1) chvishtari (1) ciasteczka (1) ciasto drożdżowe (1) ciasto francuskie (1) ciasto królów (1) ciasto marchewkowe (1) ciorba (1) club sandwich (1) creme caramel (1) croissant (1) cukierki (1) currywurst (1) cydr (1) cykoria (1) czarna porzeczka (1) czarnuszka (1) czeburek (1) czereśnie (1) czerwona cebula (1) czerwona fasola (1) czerwony pieprz (1) daktyle (1) de volaille (1) demi glace (1) deser z kremem (1) dim sum (1) dip (1) dorsz (1) dressing (1) dym (1) dynia (1) dziczyzna (1) enchiladas (1) espresso (1) farsz (1) fasolka (1) faszerowanie (1) filet (1) film (1) fisker (1) focaccia (1) foul (1) frutti di mare (1) frytki z batatów (1) fusion (1) galettes des rois (1) gnocchi (1) gofry (1) gotuj i chudnij (1) gołąbek (1) gołębie (1) goździki (1) gramofon (1) granola (1) grillowane warzywa (1) grillowany kurczak (1) grissini (1) groch (1) groupon (1) grzanki z serem (1) grzybki (1) guciołki (1) gulasz (1) gęsina (1) hamsi (1) hawajska (1) hinduskie chlebki (1) hinkali (1) ikea (1) ikra (1) imperial (1) jabłko w cieście (1) jagody (1) jajko 63 (1) jajko confit (1) jajko poszetowe (1) jajko przepiórcze (1) jalapeno (1) jasne (1) jałowiec (1) jogurt (1) kakao (1) kalarepa (1) kanapka klubowa (1) kangur (1) kapary (1) kapusta pekińska (1) karczek (1) karpatka (1) kasza (1) kasza gryczana (1) kasza manna (1) kaszanka (1) kawiarnia (1) kałamarnice (1) kebap (1) kharcho (1) khoubz (1) kiełki (1) kinder bueno (1) kindziuk (1) kino (1) kiszona kapusta (1) kiwi (1) klopsiki (1) knedle (1) kofta (1) koktajl (1) kolendra (1) korniszon (1) kotlet szwajcarski (1) kotlet z ciecierzycy (1) kotlety selerowe (1) kowal (1) krem (1) krem budyniowy (1) krem czekoladowo-orzechowy (1) krem z buraczków (1) krem z buraków (1) krem z pomidorów (1) książka (1) kubdari (1) kuchnia afrykańska (1) kuchnia bałkańska (1) kuchnia brytyjska (1) kuchnia chińska (1) kuchnia czeska (1) kuchnia hiszpańska (1) kuchnia marokańska (1) kuchnia meksykańska (1) kuchnia molekularna (1) kuchnia rosyjska (1) kuchnia tajska (1) kuchnia wietnamska (1) kuchnia łódzka (1) kulki ryżowe (1) kurczak teryaki (1) kurczak w bekonie (1) kuskus (1) kwas chlebowy (1) kwestia smaku (1) kwiaty cukinii (1) larwy (1) latte (1) leberkase (1) lepinje (1) liść laurowy (1) lobio (1) lody pistacjowe (1) lody tajskie (1) lody waniliowe (1) lodziarnia (1) lokum (1) lukier (1) lumaconi (1) majonez (1) mak (1) makaron czekoladowy (1) makaron naleśnikowy (1) makaroniki (1) maki (1) makrela (1) masa kajmakowa (1) mascarpone (1) masło kminkowe (1) maślaki (1) mezze (1) miecznik (1) migdał (1) migdały (1) mintaj (1) miruna (1) mięso (1) morela (1) moro (1) mortadela (1) mrożona kawa (1) mrówki (1) mucha (1) murzynek (1) musztarda (1) mydło (1) myway (1) mózg (1) mątwy (1) naan (1) nadugi (1) naleśnik czekoladowy (1) ocet (1) ogórek (1) ogórek małosolny (1) ojukhari (1) okra (1) olej (1) oranżada (1) orecchioni (1) oscypek (1) otwarcie (1) ozorki (1) ośmiornica (1) ośmiorniczki (1) pan.puh (1) pancake (1) panna cotta (1) papa-lolo (1) pappardelle (1) pascha (1) pasta oliwkowa (1) pastet (1) pastrami (1) patisony (1) pałeczki (1) pekin (1) pepperoncino (1) pestki dyni (1) pesto bazyliowe (1) philly cheese steak (1) pieczarki (1) pieczywo (1) piekarnia (1) pielmieni (1) pierogi drożdżowe (1) pierogi polskie (1) pierogi ruskie (1) pierogi szwabskie (1) pierogi z jagodami (1) pierogi z kurkami (1) pierogi z serem (1) pikantny ogórek (1) pingyao (1) pkhali (1) placki z batatów (1) placki z cukinii (1) plackolandia (1) platany (1) plendze (1) pljeskavica (1) poliki wołowe (1) polędwica wieprzowa (1) pomidory (1) pop tarts (1) prażona cebula (1) precle (1) prosecco (1) ptyś karmelowy (1) puszka (1) putenesca (1) pączkarnia (1) pęczak (1) płatki kukurydziane (1) quiche (1) raki (1) ramen (1) regionalne (1) restrauracja (1) ristorante (1) robaki (1) rodzynki (1) rogal (1) rogal świętomarciński (1) rostbef (1) roszponka (1) rosół (1) ryb (1) ryba (1) ryby (1) rzodkiewka (1) róża (1) safari (1) sardele (1) sardynka (1) schitzel (1) ser lazur (1) ser pecorino (1) sernik Grand Marnier (1) shake (1) shitake (1) sieja (1) siela (1) siesta (1) skrzydełko (1) smażone mięso (1) smażony ser (1) snickers (1) sok (1) sok pomidorowy (1) solanka (1) solianka (1) sos aioli (1) sos beszamelowy (1) sos borowikowy (1) sos chrzanowy (1) sos kurkowy (1) sos miodowo-musztardowy (1) sos mole poblano (1) sos musztardowy (1) sos pomidorowy (1) sos śmietanowo-ziołowy (1) spezi (1) spiralki (1) stir fry (1) suflet dyniowy (1) suflet pistacjowy (1) suszony pomidor (1) suszony łosoś (1) szarlotka (1) szerbet (1) szparagi (1) szprycer (1) szybko (1) szynka parmeńska (1) słodko (1) słonecznik (1) tacos (1) tagliatelle z kurczakiem (1) tagliatelle z polędwiczką wieprzową (1) tahini (1) taishan (1) tempura (1) tiramisu (1) tolma (1) torcik czekoladowy (1) tragedia (1) tsingtao (1) tulumba (1) twarożek waniliowy (1) tłuszcz (1) udko (1) vege (1) walka (1) wege (1) wiener (1) winegret (1) wiśnie (1) woda mineralna (1) wrap (1) wspólny stół (1) wywar (1) wódka (1) wędlina (1) wędzone tofu (1) węgorz (1) yanjing beer (1) zaParowani (1) zapiexy (1) ziele angielskie (1) ziemniaki duchesse (1) zimno (1) zioła prowansalskie (1) zupa cebulowa (1) zupa krem (1) zupa pho (1) zupa węgierska (1) zupa z cieciorki (1) zupka chińska (1) złoto (1) ćevapčići (1) Łowicka (1) Łowicz (1) Łódzkie Burgery (1) łopatka (1) śledź (1) ślimak (1) śliwki (1) św. Marcin (1) świerszcze (1) żurek (1)