Ostatnia już część naszej kulinarnej podróży po Gruzji.
Trochę to trwało abyśmy mogli dojrzeć do napisania tego ostatniego gruzińskiego wspomnienia ;) Ostatnia notka zastała nas w słonecznym Batumi i od tego miejsca zaczniemy też dzisiejszą opowieść...
Od czasu naszego przyjazdu do Gruzji minęły już prawie dwa tygodnie. Mimo tego, że chaczapuri czy chinkali są tam przepyszne i tanie, to jednak mieliśmy chwile, gdy brakowało nam "naszych" smaków (mimo nawet klęski jeśli chodzi o pizze, o której pisaliśmy w poprzedniej notce). A Batumi jako miejsce wyjątkowo wypoczynkowo-turystyczne oferowało możliwość zjedzenia czegoś bardziej europejskiego. I tak, wędrując uliczkami natrafiliśmy na restaurację "Privet iz Batuma", gdzie nie tylko mieli w menu pizzę, ale także naleśniki, na które miała ochotę Maja.
Tak konkretnie to ja chodziłam po mieście i trułam Bartkowi, że chcę naleśnika. Naleśnika chcę. No naleśnika. Nie chcę chaczapuri. Chcę naleśnika. I tak pół dnia. No to poszliśmy na naleśnika ;)
I tu śmieszna historia :) Bo zamiast dużej pizzy przynieśli małą, a zamiast naleśników z lodami, przynieśli takie z bananami. I pytam się kelnera, czy widzi Bartka i czy on mu wygląda na kogoś komu wystarczy mała pizza. "No, nie, ale mogę przynieść drugą". "Dobrze, proszę nie zapomnieć o lodach". Niestety wtedy policzono nam źle rachunek, ale już było nam tak gorąco i wszystko jedno, że poszliśmy sobie. Samo jedzenie było w porządku. Jeśli będziecie mieli dość Khinkali - spoko :)
Poniżej w celach dokumentacyjnych Piazza w Batumi :)
Bardzo często w ostatnim czasie korzystamy z TripAdvisora. I tam polecają knajpę Tavaduri gdzie można zjeść podobno najlepsze gruzińskie jedzenie. Nie pozostało nam nic innego niż spróbować. Kiedy dotarliśmy, było PEŁNO ludzi. Zupełnym przypadkiem znaleźliśmy ostatni stolik na dworze. Poinformowano nas również, że będziemy musieli zaczekać około 40 minut. Czego się nie robi dla dobrego khinkali...
Ale również do zestawu obowiązkowego należy chaczapuri, które było przepyszne. Roztapiające się masełko, ser i jajko i oczywiście pyszne ciasto. Ponownie poczułam, że to chaczapuri nie bez kozery nazywane jest adżarskim.
Khinkali jak widzicie były ogromne, ale już nie widzicie, że były przepyszne. Dodatkowo chciałabym powiedzieć, że mimo tego, że czekaliśmy rzeczywiście 40 minut, a kelner w międzyczasie zapomniał co zamawialiśmy, widać było, że wszyscy uwijają się jak w ukropie. I jedzenie naprawdę było wyborne.
Dla tych khinkali byłbym gotów czekać i 3 godziny ;) To były najlepsze khinkali jakie mogliśmy zjeść w trakcie naszej podróży po całej Gruzji. Były ogromne, pełne pysznego bulionu i mięsnego farszu, świetnie doprawione i za śmieszne pieniądze. Jeżeli będziecie w Batumi koniecznie skierujcie tam swoje kroki :)
Będąc w Gruzji nie mogliśmy sobie także odpuścić wizyty w lokalnym McDonaldzie. Pierwszą i w zasadzie jedyną okazję na posiłek w tej sieci mieliśmy w Zugdidi, gdzie trafiliśmy na jeden dzień podróżując z Batumi do Mestii.
A w Zugdidi spotkały nas... w zasadzie to nuggetsy. Takie tam kotleciki z kurczaka.
Potem nasz podróżniczy szlak zaprowadził nas do Mestii, leżącej w Swanetii w górach Wysokiego Kaukazu. Podróż tam to była duża przygoda i potem szok temperaturowy, gdyż w Batumi mieliśmy pełne słońce i ponad 30 stopni, a tam (dwa dni później) przywitała nas deszczowa pogoda i temperatura w okolicach 12 stopni... Przy takiej pogodzie nie było nawet co zwiedzać, zwłaszcza po kilku godzinach podróży marszrutkami. Postanowiliśmy, że najpierw musimy się rozgrzać przy jakimś jedzeniu. I tak trafiliśmy do restauracji "Old House", znajdującej się przy głównej drodze przez miasteczko (nie mylić z innym "Old House Cafe"!!).
Pod żadnym pozorem nie idźcie do "Old House" przy głównej ulicy w Mestii. To było najgorsze co mogło się wydarzyć. Pani, która niby nas obsługiwała (w lokalu byliśmy tylko we dwoje) nie dość, że nas ignorowała to jeszcze dosyć ostentacyjnie (naprawdę obrzydliwie) siorbała zakatarzonym nosem. No ale dobra. Zamawiamy. Bartek zamówił khinkali (zdjęcie się nie zachowało), a ja najpierw poprosiłam o kubdari. Nie ma. Czegoś jeszcze nie ma? Nie, wszystko poza tym jest. No to poprosiłam o coś innego. Też nie było. No to poprosiłam panią by wskazała co jest. Pokazała na parę potraw, wybrałam lobio:
Lobio to zupa z czerwonej fasoli. Dostaliśmy niezbyt ciepłe jedzenie, długo musieliśmy czekać, a dookoła krążyli ludzie kłócąc się i nie wiem co jeszcze. Okropna to była wizyta, a jedzenie było bez smaku. Nawet nie byłam w stanie skończyć. Poszliśmy szukać czegoś innego, bo głód nadal zaglądał mi w oczy.
Najgorsze khinkali jakie jedliśmy w Gruzji, zdecydowanie nie polecamy!
Z kolei w "Old House Cafe", które jest położone obok udostępnionej do zwiedzania wieży obronnej, zaserwowano nam bardzo dobry obiad, składający się z typowym lokalnych potraw.
Sprawdziliśmy, że Swanetia słynie z chvishtari (placki kukurydziane, które poprosiliśmy w wersji z prosem) oraz z kubdari, które są plackami nadziewanymi mięsem baranim. Kubdari momentalnie trafiło na listę moich ulubionych gruzińskich dań. Wyraziste w smaku i z wyraźnie wyczuwalną solą swanecką. Nadal pamiętam ten smak. Ponadto Pani, która nas obsługiwała była tak niesamowicie gościnna, że natychmiast wprosiliśmy się na śniadanie i jeszcze ubłagaliśmy ją, by podała je wcześniej. Było cudownie.
Czuć było, że to solidne kalorycznie jedzenie z dużą ilością mięsa, przypraw i tłuszczu. W sam raz dla mieszkańców wysokogórskiej Swanetii :)
Tak natomiast wygląda prawdziwe gruzińskie wypiekanie tamtejszego pieczywa :D Udało nam się namówić piekarza w Mestii by pozwolił nam wejść na zaplecze jego piekarni byśmy mogli zobaczyć jak to wygląda :)
Niestety Mestia była naszym ostatnim punktem podróży i po dwóch dniach tam spędzonych musieliśmy wracać do Kutaisi, bo za dwa dni mieliśmy samolot do Polski... Nie odmówiliśmy sobie pożegnalnego obiadu składającego się... tutaj szok i niedowierzanie... z khinakali i adżarskiego chaczapuri! :D
W celach kronikarskich wspomnę, że na chaczapuri wróciliśmy do naszej ulubionej knajpy w Kutaisi czyli Baraqa, a khinkali zjedliśmy nieopodal, w miejscu, które na tripadvisorze było wychwalane z powodu najlepszych khinkali. Jedno co wiem, to to, że khinkali były bardzo tanie :) Ale i tak lepsze były w Barace :)
Aż szkoda było zamawiać te pyszności, mając gdzieś na końcu głowy myśli, że to już ostatnie khinkali i chaczapuri w trakcie tego urlopu...
I tak kończymy opowieści o gruzińskich przygodach kulinarnych. Zakochaliśmy się w tych smakach, dlatego wyglądajcie notki bonusowej z rewelacyjnym przepisem na khinkali (tak, tak, już umiemy zrobić :)).
0 komentarze:
Prześlij komentarz