Paryż jako stolica dawnego imperium kolonialnego od stuleci jest miejscem gdzie krzyżują się drogi ludzi z całego świata. W związku z tym mieszają się tutaj smaki, aromaty i przyprawy z każdego zakątka naszego globu. Przechadzając się uliczkami paryskiej metropolii możemy natknąć się na knajpki, restauracje i ekskluzywne lokale serwujące kuchnie z 4 stron świata. W czasie naszego ostatniego pobytu w Paryżu mieliśmy doskonałą okazję poznać takie miejsca i codziennie jedliśmy obiadokolację reprezentującą inną wizję jedzenia.
Nasi wspaniali gospodarze poprowadzili nas do tych kilku restauracji, a trzeba Wam wiedzieć, że Montmartre jest chyba najlepszym miejscem by popróbować pyszności.
Pierwszym lokalem, do którego trafiliśmy był Métis restaurant. Jest to niewielka restauracja serwująca kuchnię francuską (i to chyba tę najbardziej ogólnofrancuską, a nie jakiegoś jednego konkretnego regionu).
To była kuchnia francuska w wersji fusion - można tam spróbować dań kuchni francuskiej w nowoczesnej wersji.
Na przystawkę zamówiliśmy:
- placuszki (galletes) z łososiem i kwaśną śmietaną
- borowikowy creme brulee
- oeufes en meurette, czyli tradycyjne danie z Burgundii, w skład którego wchodzą jajka w koszulkach oraz sos meurette/burgundzki (czyli połączenie czerwonego wina, podsmażonej cebulki i boczku). Do tego czosnkowe grzanki.
- soczewica z wieprzowiną
Natomiast na danie główne zamówiliśmy:
- cassoulet, czyli potrawę z fasoli z dodatkiem różnych mięs i przypraw
- placek pasterski z konfitowaną kaczką
- raviolis a la truffe blanche, czyli pierożki nadziewane trufla białą
Wszystko co jedliśmy było bardzo smaczne i ciekawe. Patrząc nawet na te zdjęcia, z radością poszłabym do tej restauracji ponownie (chociaż ceny na polskie warunki były wysokie).
Drugiego wieczoru zaprowadzono nas do Le Grand Phénicien. Po nazwie restauracji można już się domyślać, że specjalizuje się ona w kuchni bliskowschodniej, związanej z regionem zajmowanym dawniej przez Fenicjan, a dokładnie rzecz biorąc można tam zjeść dania libańskie.
Jako, że była nas czwórka zdecydowaliśmy się zamówić mix potraw, na które składały się zimne przystawki oraz coś na ciepło. Pan, który nas obsługiwał co i rusz donosił kolejne półmiski i talerzyki, tak więc bardzo szybko skończyło się wolne miejsce na naszym stoliku ;) Tak więc, mając wizję kolejnych niesionych potraw, dosyć szybko uwijaliśmy się z miseczkami hummusu, sałatkami etc. :)
Były 2 rodzaje hummusu, sałatki pasty, pierożki sambousek, kiełbaski, falafle... no czego tam nie było. Wszystko było pyszne i obżarliśmy się jak bąki. Zamówiliśmy do tego miętę - i była również pyszna (słyszał ktoś kiedyś abym prosiła o dolewkę mięty?!). Jakby tego mało, była to bardzo korzystna cenowo opcja.
Trzeciego wieczoru nie mieliśmy specjalnej ochoty jeść na mieście, uznaliśmy, że spokojnie może coś szamnąć w domu przed telewizorem i Netflixem. Po burzliwych obradach nad stolikiem na temat: co chcemy zjeść, czy zamawiamy i nam przywożą, czy też idziemy gdzieś blisko i z gotowym wracamy oraz co chcemy zjeść, ugadaliśmy w końcu, że idziemy gdzieś niedaleko i zamawiamy na wynos. Tym sposobem przekroczyliśmy progi O'maki Paris.
O'maki to restauracja serwująca kuchnię afrykańsko-karaibską. I jak widzicie również mnóstwo ciekawostek: chipsy z batata, kurczak w sosie colombo, frytki ze słodkich ziemniaków, maniok, kurczak w sosie arachidowym i do tego Royal soda i napój ananasowy w puszce. Było to na pewno bardzo ciekawe kulinarnie przeżycie. Aha! A porcje były takie, że swobodnie 2 obiady można było z tego zrobić :)
Ostatni wieczór spędziliśmy w Godjo, bardzo małym lokaliku oferującym kuchnię etiopską. To jest dopiero kulinarne doświadczenie i odkrywanie nowych smakowych lądów!
Te takie naleśniki po prawej to jest እንጀራ yndziera czyli najbardziej rozpowszechnione "pieczywo" etiopskie. Są to naleśniki tylko, że są dosyć elastyczne i przede wszystkim kwaśne. Po lewej nasza przystawka czyli kasza z cebulą (w skrócie :)).
Te takie naleśniki po prawej to jest እንጀራ yndziera czyli najbardziej rozpowszechnione "pieczywo" etiopskie. Są to naleśniki tylko, że są dosyć elastyczne i przede wszystkim kwaśne. Po lewej nasza przystawka czyli kasza z cebulą (w skrócie :)).
Panny wzięły sobie oto takie malutkie marakujowe drinki. A mocne to było jak nie wiem! Po całym dniu chodzenia po zimnie miałyśmy takie piękne wypieki :D
Ja z kolei wziąłem etiopskie piwo "Meta Premium". Jest to piwo o bardzo delikatnym słodowym aromacie i delikatnie goryczkowe w smaku.
Natomiast na danie główne wzięliśmy mix potraw, tak aby każdy z nas mógł spróbować wszystkiego. Dostaliśmy ogromną miskę wypełnioną smażonym mięsem (różne rodzaje, były nawet nóżki od kurczaka razem z kośćmi) i warzywami. Do tego etiopskie placki yndziera, w ilościach takich jakich tylko byśmy chcieli.
Jak widać tutaj, zostało to podane w sposób nie do końca tradycyjny, ponieważ najczęściej w restauracjach etiopskich spotkamy takie wielkie talerze wyłożone yndzierą tak, by nasiąknęła ona sosem. Tym niemniej uwielbiam to, że w restauracjach etiopskich najczęściej wszystko podaje się na jednym talerzu i każdy może sobie zjeść co chce. Oczywiście nie daliśmy rady tej ilości jedzenia. Wyszliśmy i zaczęliśmy się toczyć do domu...
Ja wiem, że nie musimy Was przekonywać o tym, że w Paryżu można zjeść specjały niemal każdej kuchni. Natomiast chcemy Was zachęcić - próbujcie nowych rzeczy. I pamiętajcie to, co zawsze mówi mi Bartek: wydawanie pieniędzy na urlopie się nie liczy. Pieniądze na urlopie liczą się inaczej :)
Ja wiem, że nie musimy Was przekonywać o tym, że w Paryżu można zjeść specjały niemal każdej kuchni. Natomiast chcemy Was zachęcić - próbujcie nowych rzeczy. I pamiętajcie to, co zawsze mówi mi Bartek: wydawanie pieniędzy na urlopie się nie liczy. Pieniądze na urlopie liczą się inaczej :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz