Środową tradycją stały się nasze popołudniowe obiady na mieście. Zaraz po nich mamy kurs (przygotowujący nas do pełnienia bardzo zaszczytnego społecznego "zawodu"), który odbywa się na ul. Lipowej. Nie da się ukryć, że jest to stosunkowo blisko centrum miasta, jadamy więc zazwyczaj na Śródmieściu. Jednego tygodnia nie było kursu i mogliśmy zapuścić się nieco dalej - wybór padł na rodzinne strony Mai, czyli Retkinię.
Maja stwierdziła, że u niej na dzielnicy w sumie to nie ma restauracji. To znaczy są pizzerie, McDonald i coś tam jeszcze, ale ich restauracjami - takimi prawdziwymi - nazwać nie można. Ale, ale zwróćmy uwagę, że powiedziała "w sumie to nie ma", a nie "nie ma w ogóle". Retkińską restauracyjną perełką jest "Ambrozja", lokal położony przy ul. Piaski.
Widywałam tę restaurację od kiedy pamiętam, ale nigdy w niej nie byłam. Naprawdę na Retkini poza Ambrozją jest jeszcze tylko jedna restauracja, gdzie z kolei ceny są mało przystępne (Rosarios), a znajduje się ona 3-4 przystanki tramwajowe od Ambrozji.
Lokal z wyglądu nie przedstawia sobą nic szczególnego, w mojej ocenie wpisuje się w kategorię "bar mleczny". Jednak jak to się mawia "nie szata zdobi człowieka", tak i o restauracji nie świadczy wystrój. Jest on ważny, ale dla mnie... jedzonko jest ważniejsze. :)
Dla mnie niestety wygląda jak to czym jest czyli lokalem na imprezy. Średnio mi pasował ten wystrój, ale z drugiej strony było czysto i schludnie. Na pewno lepiej niż w Sznycelku ;)
Menu na miejscu nie uraczymy, przynajmniej nie w postaci tradycyjnej karty. Przy barku bowiem wisi stylowa, pamiętająca wczesne lata 80-te ubiegłego wieku, tablica z przywieszonymi daniami, które są danego dnia serwowane. Pani nas przyjmująca (właścicielka?) poinformowała nas iż codziennie jest inne menu - dlatego też taki sposób jego prezentowania. Daje to również do myślenia - skoro bowiem nie ma "stałego" menu to znaczyć to może, że kuchnia nie jest pełna zamrażarek z gotowymi, zamrożonymi, sosami, mięsami etc. Czyli szykują na świeżych składnikach. Super! :)
Właściwie to powiedziała, że codziennie jest inne danie dnia... no ale :) Poza tym Pani była przemiła :)
Kilka sekund zajęło mnie i Mai zapoznanie się z ambrozjową ofertą obiadową. W końcu poprosiliśmy o indyka w pieczarkach (czy jakoś tak) i schab po gospodarsku (czyli faszerowany kapustą i grzybami), jedno i drugie z ziemniakami i zestawem surówek. Poszliśmy zająć stolik i czekaliśmy...
Mnie urzekło, że jak tylko zamówiliśmy rozległo się bicie kotletów ;) Myślę, że to dobry znak. Nasze dania kosztowały chyba koło 16 zł za zestaw. Czyli w sumie nie tak dużo, choć wiadomo, że bywało i taniej :)
Muszę przyznać, że nie kazano naszym brzuchom grać marsza głodowego - talerze z gotowymi daniami znalazły się przed nami w przeciągu 10 minut maksymalnie. Tak prezentowały się nasze zamówienia:
Jedno i drugie danie było... super! Dobre, dobrze przyrządzone mięso, do tego fajnie zrobione ziemniaki (takie jak spod pierzyny) i przyzwoite surówki. Podsumowując, było smacznie i niedrogo. :)
Rzeczywiście było bardzo smacznie! Najlepsze było mięso. Bartkowe pieczarki były absolutnie przepyszne, a mój kotlet był bardzo interesujący z kapustką w środku. Co do ziemniaków... rozpracowałam je :) Były ugotowane wcześniej i trzymane w cieple albo odgrzane na parze. Ale w porządku były. Surówki też fajne, bo dużo. Naprawdę bardzo przystępne miejsce i bardzo smaczny domowy obiad.
To mi przypomina wrocławskiego "Misia" ;>
OdpowiedzUsuńJeszcze tam nas nie było :P
OdpowiedzUsuńTo jak kiedyś odwiedzisz Wrocek, to Cię tam zabiorę :D
Usuń(Marta Bigda z tej strony, żeby nie było, że jakimś creeperem jestem :p)
Się domyśliłam :P
Usuń