1. Kunefe, czyli tradycyjny turecki deser stworzony z tureckiego ciasta o nazwie kadayif w
kształcie porwanych nitek, nadziany serem z mleka koziego. Podawany na
gorąco z orzechami włoskimi, pistacjami i turecką śmietanką kajmak (Mangal, ul. Piotrkowska 71)
Na ten turecki deser dane nam było czekać blisko pół godziny i o mało nie umarliśmy z głodu. Chrupiące ciasto, ciągnący się ser i pyszna śmietanka. Bardzo ciekawy, delikatny chociaż całkiem porządnie słodki deser.
Ten deser jest w mojej ocenie wart czekania nawet 45 minut, a może i wręcz godziny! ;) Rewelacyjne słodkie i chrupiące ciasto, wspaniały ser i do tego jeszcze gęsta śmietana oraz orzechy i pistacje... Gdybyśmy nie planowali dalszych potraw mógłbym zamówić jeszcze dwie kolejne porcje tego deseru <3
Na ten turecki deser dane nam było czekać blisko pół godziny i o mało nie umarliśmy z głodu. Chrupiące ciasto, ciągnący się ser i pyszna śmietanka. Bardzo ciekawy, delikatny chociaż całkiem porządnie słodki deser.
Ten deser jest w mojej ocenie wart czekania nawet 45 minut, a może i wręcz godziny! ;) Rewelacyjne słodkie i chrupiące ciasto, wspaniały ser i do tego jeszcze gęsta śmietana oraz orzechy i pistacje... Gdybyśmy nie planowali dalszych potraw mógłbym zamówić jeszcze dwie kolejne porcje tego deseru <3
2. Ave Falave, czyli falafele z ciecierzycy serwowane z humusem avocado z sosem tahini i libańskimi piklami (Restauracja Hamra, ul. Piotrkowska 89/11)
Ostatnimi czasy wszędzie podaje się falafele. Tel Aviv, Fafalafa no i wszystkie bliskowschodnie restauracje. Postanowiliśmy sprawdzić jak ma się sprawa z libańską restauracją. Zacznijmy od tego, że prezentacja dania jest straszna i gdyby o to chodziło to byśmy nie przyszli. Natomiast falafele były mile przyprawione, a dodatki smaczne. No co tu powiedzieć - w porządku!
Falafle bardzo dobrze doprawione (chyba najmocniej z tych wszystkich, które do tej pory próbowaliśmy) i dosyć mocno usmażone, bo aż chrupała ich skórka. Do tego delikatny hummus, tradycyjna niczym niewyróżniająca się pita oraz kilka pikli. Było w miarę smacznie i sporo (mam wrażenie, że po tym daniu nie wyszłoby się głodnym).
Ostatnimi czasy wszędzie podaje się falafele. Tel Aviv, Fafalafa no i wszystkie bliskowschodnie restauracje. Postanowiliśmy sprawdzić jak ma się sprawa z libańską restauracją. Zacznijmy od tego, że prezentacja dania jest straszna i gdyby o to chodziło to byśmy nie przyszli. Natomiast falafele były mile przyprawione, a dodatki smaczne. No co tu powiedzieć - w porządku!
Falafle bardzo dobrze doprawione (chyba najmocniej z tych wszystkich, które do tej pory próbowaliśmy) i dosyć mocno usmażone, bo aż chrupała ich skórka. Do tego delikatny hummus, tradycyjna niczym niewyróżniająca się pita oraz kilka pikli. Było w miarę smacznie i sporo (mam wrażenie, że po tym daniu nie wyszłoby się głodnym).
3. Tuńczyk tataki na szparagach z miso, czyli kawałki tuńczyka tataki
podane na szparagach przygotowanych, w tradycyjnej dla kuchni
japońskiej, paście miso i maśle orzechowym. Całość dopełnia japoński sos
sezamowy goma (House of Sushi, ul. Piotrkowska 89)
Dosyć długo czekaliśmy na to danie i widzieliśmy jak pieczołowicie przygotowują je kucharze. Nie można powiedzieć - jest prześliczne. Smakowo - słono słodkie. Czy mi smakowało? Niespecjalnie, ale sam pomysł mi się podobał.
To ja mam odmienne zdanie, bo mnie przygotowane przez "House of Sushi" danie bardzo przypadło do gustu i smaku. Tuńczyk był znakomity, wręcz rozpływał się w ustach, do tego prezentował się rewelacyjnie. Z kolei szparagi... mmm... chrupiące i delikatne. Dla mnie rewelacja.
Dosyć długo czekaliśmy na to danie i widzieliśmy jak pieczołowicie przygotowują je kucharze. Nie można powiedzieć - jest prześliczne. Smakowo - słono słodkie. Czy mi smakowało? Niespecjalnie, ale sam pomysł mi się podobał.
To ja mam odmienne zdanie, bo mnie przygotowane przez "House of Sushi" danie bardzo przypadło do gustu i smaku. Tuńczyk był znakomity, wręcz rozpływał się w ustach, do tego prezentował się rewelacyjnie. Z kolei szparagi... mmm... chrupiące i delikatne. Dla mnie rewelacja.
4. Trzy kolory, czyli trzy mini ptysie z gorącą czekoladą E. Wedel: biały- z
bitą śmietaną; czerwony z kremem z puree z czarnej porzeczki na bazie
serka mascarpone i czeko tubki karmelowej, brązowy z kremem z miazgą z
orzechów laskowych na bazie serka mascarpone i czeko tubki czekoladowej.
Deser Trzy Kolory podawany jest w zestawie z gorącą czekoladą E.Wedel (Pijalnia Czekolady E. Wedel, ul. Piotrkowska 69)
Wedlowska Pijalnia Czekolady przygotowała na tegoroczną edycję trzy ptysie oraz gorącą czekoladę. Niestety dla mnie ten deser był wyjątkowo przeciętny i niczym nie zaskakiwał. Owszem, same ptysie oraz czekolada były smaczne, ale żadnego efektu "wow" i szału tutaj nie doświadczyłem...
W tym miejscu się bardzo z Bartkiem zgadzam. Ptyś czekoladowy był bardzo smaczny, reszta była ok. Cały czas się zastanawiałam czy bita śmietana nie jest przypadkiem z puszki. Szkoda, bo w zeszłym roku deser u Wedla był przepyszny. Teraz... na pewno są ciekawsze.
Wedlowska Pijalnia Czekolady przygotowała na tegoroczną edycję trzy ptysie oraz gorącą czekoladę. Niestety dla mnie ten deser był wyjątkowo przeciętny i niczym nie zaskakiwał. Owszem, same ptysie oraz czekolada były smaczne, ale żadnego efektu "wow" i szału tutaj nie doświadczyłem...
W tym miejscu się bardzo z Bartkiem zgadzam. Ptyś czekoladowy był bardzo smaczny, reszta była ok. Cały czas się zastanawiałam czy bita śmietana nie jest przypadkiem z puszki. Szkoda, bo w zeszłym roku deser u Wedla był przepyszny. Teraz... na pewno są ciekawsze.
5. Lato na mazurach, czyli lody na patyku z koziego mleka, mascarpone z
miodem lipowym, jagodami i malinami w polewie z białej czekolady i
posypką z bezy agrestowej i kwiatów jadalnych oraz mrożona herbata z
melisy, rabarbaru i porzeczek (Wiosna, ul. Piotrkowska 138/140 - OFF Piotrkowska)
Proszę Państwa, oto deser z historią ;) zanim bowiem dostaliśmy naszą herbatę oraz lody to kelner najpierw podał nam kartkę-"list", stanowiący inspirację dla deseru. Całkiem fajna sprawa i od razu widać pewne dodatkowe zaangażowanie i pomysł w przygotowaniu deseru. Z kolei sam deser to esencjonalna i orzeźwiający wywar, w którym ja głównie czułem rabarbar i melisę, oraz pyszne lody, które się chciało jeść i jeść :)
Och, to jest mój ulubiony deser ze wszystkich. Najpierw beza, potem cudowne połączenie biała czekolada + lody z koziego sera + porzeczka. Mogłabym jeść i jeść. Już nie mówiąc o tym, że upały w ten weekend są idealne by takiego loda sobie sprezentować. Co do herbaty to miła i odświeżająca, ale lód to było mistrzostwo :) Aha i zwracam uwagę, że był fajnie podany - na talerzyku, ale na warstwie lodu.
Proszę Państwa, oto deser z historią ;) zanim bowiem dostaliśmy naszą herbatę oraz lody to kelner najpierw podał nam kartkę-"list", stanowiący inspirację dla deseru. Całkiem fajna sprawa i od razu widać pewne dodatkowe zaangażowanie i pomysł w przygotowaniu deseru. Z kolei sam deser to esencjonalna i orzeźwiający wywar, w którym ja głównie czułem rabarbar i melisę, oraz pyszne lody, które się chciało jeść i jeść :)
Och, to jest mój ulubiony deser ze wszystkich. Najpierw beza, potem cudowne połączenie biała czekolada + lody z koziego sera + porzeczka. Mogłabym jeść i jeść. Już nie mówiąc o tym, że upały w ten weekend są idealne by takiego loda sobie sprezentować. Co do herbaty to miła i odświeżająca, ale lód to było mistrzostwo :) Aha i zwracam uwagę, że był fajnie podany - na talerzyku, ale na warstwie lodu.
6. Wytrawne gryczane racuchy po polsku, czyli gryczane racuchy z pieca,
surówka z kalarepy i zielnego jabłka, twaróg słonecznikowy, syrop
laurowy na cydrze (Porcja, ul. Roosevelta 7)
W pierwotnym planie chyba nie mieliśmy tutaj zaglądać "bo to w końcu racuchy, więc co to może być ciekawego". Jednak skoro już byliśmy obok na OFF-ie, to żal było nie zajrzeć i nie spróbować. I to był strzał w dziesiątkę, bowiem serwowane przez "Porcję" danie okazało się zaskakującą niespodzianką. Połączenie gryczanych racuchów, surówki, twarogu oraz syropu stworzyło nadzwyczajnie ciekawą smakowo mieszankę, oczywiście na plus ;)
Mieliśmy, mieliśmy, bo mnie zaintrygowały zdjęcia na stronie festiwalu :P Oprócz tego mam wielki sentyment do tego miejsca i wielką wiarę w ich inwencję twórczą. I tym razem tak było. To czego spróbowaliśmy nie było podobne do niczego, co wcześniej jedliśmy. Racuchy gryczane - no spoko, znajomy smak. Ale surówka była odjazdowa! Pikantna, odświeżająca, super. No i mnie smakował bardzo ten syrop laurowy na cydrze. Ogólnie bardzo fajne danie i jedno z tych, którym spokojnie można się najeść.
W pierwotnym planie chyba nie mieliśmy tutaj zaglądać "bo to w końcu racuchy, więc co to może być ciekawego". Jednak skoro już byliśmy obok na OFF-ie, to żal było nie zajrzeć i nie spróbować. I to był strzał w dziesiątkę, bowiem serwowane przez "Porcję" danie okazało się zaskakującą niespodzianką. Połączenie gryczanych racuchów, surówki, twarogu oraz syropu stworzyło nadzwyczajnie ciekawą smakowo mieszankę, oczywiście na plus ;)
Mieliśmy, mieliśmy, bo mnie zaintrygowały zdjęcia na stronie festiwalu :P Oprócz tego mam wielki sentyment do tego miejsca i wielką wiarę w ich inwencję twórczą. I tym razem tak było. To czego spróbowaliśmy nie było podobne do niczego, co wcześniej jedliśmy. Racuchy gryczane - no spoko, znajomy smak. Ale surówka była odjazdowa! Pikantna, odświeżająca, super. No i mnie smakował bardzo ten syrop laurowy na cydrze. Ogólnie bardzo fajne danie i jedno z tych, którym spokojnie można się najeść.
7. Dzisiaj jemy w domu, czyli pieczeń wieprzowa, przyrządzona w niskiej
temperaturze z zapiekanym prażokiem, gzikiem z podwędzanym twarogiem
solankowym, żel z żurku staropolskiego, świeży chrzan, szczaw zajęczy i
świeży majeranek (Szyby Lustra, al. Piłsudskiego 14)
Bardzo zależało mi na tym by tu zjeść. Zapiekany prażok? Gzik z podwędzanym twarogiem solankowym? Żel z żurku? No musiałam spróbować. I muszę powiedzieć, że to było ekstra, Wieprzowina rozpływała się w ustach, gzik zdecydowany w smaku i odświeżający, żel fajnie grał rolę sosu, a prażoki... prażoków mogłabym zjeść WIADRO. Były pyszne! To danie jest moim faworytem w kategorii dań głównych.
To ja akurat nad prażokami tak się nie rozpływałem, za to pieczeń zdecydowanie mnie przekonuje by polecić to festiwalowe danie. Była bowiem delikatna, krucha i przede wszystkim nie była wyschnięta na wiór. Do tego niezłe prażoki i super gzik :)
Bardzo zależało mi na tym by tu zjeść. Zapiekany prażok? Gzik z podwędzanym twarogiem solankowym? Żel z żurku? No musiałam spróbować. I muszę powiedzieć, że to było ekstra, Wieprzowina rozpływała się w ustach, gzik zdecydowany w smaku i odświeżający, żel fajnie grał rolę sosu, a prażoki... prażoków mogłabym zjeść WIADRO. Były pyszne! To danie jest moim faworytem w kategorii dań głównych.
To ja akurat nad prażokami tak się nie rozpływałem, za to pieczeń zdecydowanie mnie przekonuje by polecić to festiwalowe danie. Była bowiem delikatna, krucha i przede wszystkim nie była wyschnięta na wiór. Do tego niezłe prażoki i super gzik :)
8. Bucatini di zia vittoria, czyli makaron bucatini, regionalny ser stracciatella, regionalny sos paprykowy, pesto genueńskie (Ristorante Mare e Monti, ul. Wigury 13)
Makaron robiony na miejscu, sos paprykowy, ser i pesto. No czego chcieć więcej? W zasadzie niczego. W mojej ocenie danie było smaczne. Zwłaszcza sos paprykowy i pesto. Makaron według mnie był odrobinę za twardy (mimo, że wiem, że powinno się jeść makarony al dente), to jednak wydaje mi się, że z racji tego, że makaron był całkiem gruby - mógłby się jeszcze z pół minutki pogotować. W każdym razie - warto spróbować. Uwaga - na danie czeka się jakieś 15-20 minut.
Danie wyjątkowo poprawne, ale bez tego czegoś, czego można by oczekiwać po festiwalowych daniach. Makaron spoko (choć faktycznie nieco za twardy), pesto i sos bardzo dobre (choć mam wrażenie, że robię czasem podobne w domu). Więc jakoś tak niby spoko, ale jakoś czułem pewien niedosyt i lekki zawód.
Makaron robiony na miejscu, sos paprykowy, ser i pesto. No czego chcieć więcej? W zasadzie niczego. W mojej ocenie danie było smaczne. Zwłaszcza sos paprykowy i pesto. Makaron według mnie był odrobinę za twardy (mimo, że wiem, że powinno się jeść makarony al dente), to jednak wydaje mi się, że z racji tego, że makaron był całkiem gruby - mógłby się jeszcze z pół minutki pogotować. W każdym razie - warto spróbować. Uwaga - na danie czeka się jakieś 15-20 minut.
Danie wyjątkowo poprawne, ale bez tego czegoś, czego można by oczekiwać po festiwalowych daniach. Makaron spoko (choć faktycznie nieco za twardy), pesto i sos bardzo dobre (choć mam wrażenie, że robię czasem podobne w domu). Więc jakoś tak niby spoko, ale jakoś czułem pewien niedosyt i lekki zawód.
9. Yuzu salmon, czyli siekany tatar z łososia z mango i kolendrą na futomakach ze szparagami i ogórkiem (Sendai Sushi, ul. Piotrkowska 209)
Przed Wami miejsce w którym spotkaliśmy się z najlepszą obsługą na całym festiwalu. Nie dość, że nie czekaliśmy długo na danie, to jeszcze byliśmy bardzo dobrze zaopiekowani przez kelnera, który ochoczo przyniósł nam dwa talerzyki i jeszcze zachęcał do głosowania. Wszystko to z gracją i galanterią. Naprawdę fajnie. Samo danie jest przyjemnym kawałkiem sushi. Naprawdę w porządku. Chociaż! jak na sushi jest całkiem duże i prawie przestało być prawdziwym sushi, bo było mi trudno zmieścić je na raz do ust.
Obsługa kelnerska to 5+, naprawdę czuliśmy się jakbyśmy byli dla kelnera tymi najważniejszymi gośćmi. Z kolei samo sushi dosyć ciekawe, nie widziałem aby na co dzień można było spróbować tatara z łososia. Było smacznie i całkiem sporo :)
Przed Wami miejsce w którym spotkaliśmy się z najlepszą obsługą na całym festiwalu. Nie dość, że nie czekaliśmy długo na danie, to jeszcze byliśmy bardzo dobrze zaopiekowani przez kelnera, który ochoczo przyniósł nam dwa talerzyki i jeszcze zachęcał do głosowania. Wszystko to z gracją i galanterią. Naprawdę fajnie. Samo danie jest przyjemnym kawałkiem sushi. Naprawdę w porządku. Chociaż! jak na sushi jest całkiem duże i prawie przestało być prawdziwym sushi, bo było mi trudno zmieścić je na raz do ust.
Obsługa kelnerska to 5+, naprawdę czuliśmy się jakbyśmy byli dla kelnera tymi najważniejszymi gośćmi. Z kolei samo sushi dosyć ciekawe, nie widziałem aby na co dzień można było spróbować tatara z łososia. Było smacznie i całkiem sporo :)
10. "Warszawska zupa nic”, czyli śmietankowo-limonkowy deser w postaci
zupy, zaserwowany z pałeczkami bezowo-cynamonowymi i lodami krówkowymi (Agrafka, ul. Piotrkowska 90)
Trochę się uparłam na to danie :) Przyjemna lemoniada cytrynowo-gruszkowa, do tego mikroskopijna dawka lodów, pałeczki bezowe i zupa. Wszystko poza lemoniadą słodkie i prawie ulepkowe, chociaż w zupie pływała limonka i nieco to przełamywała. Deser stanowczo dla wielbicieli słodkości. Oraz czekania. Wprawdzie cały lokal był zawalony jak stodoła po żniwach, ale na deser czekaliśmy ponad pół godziny.
W "Agrafce" czekaliśmy na nasze zamówienie chyba najdłużej ze wszystkich festiwalowych lokali. Po ok. 10 minutach dostaliśmy lemoniadę, po kolejnych 25-30 minutach dotarła do nas reszta deseru... Z drugiej jednak strony byliśmy już późnym wieczorem i mieli pełne obłożenie, więc może nie ma się czemu dziwić? W każdym razie sam deser taki wielowymiarowy, bo były bardzo słodkie lody i sos krówkowy, ale także delikatna śmietankowo-limonkowa "zupa". No i ta chrupka pałeczka bezowa. Smaczne połączenie i całość dosyć szybko zniknęła z talerza. Z kolei lemoniada bardzo orzeźwiająca i delikatna, w sam raz na taki upalny dzień i wieczór.
Trochę się uparłam na to danie :) Przyjemna lemoniada cytrynowo-gruszkowa, do tego mikroskopijna dawka lodów, pałeczki bezowe i zupa. Wszystko poza lemoniadą słodkie i prawie ulepkowe, chociaż w zupie pływała limonka i nieco to przełamywała. Deser stanowczo dla wielbicieli słodkości. Oraz czekania. Wprawdzie cały lokal był zawalony jak stodoła po żniwach, ale na deser czekaliśmy ponad pół godziny.
W "Agrafce" czekaliśmy na nasze zamówienie chyba najdłużej ze wszystkich festiwalowych lokali. Po ok. 10 minutach dostaliśmy lemoniadę, po kolejnych 25-30 minutach dotarła do nas reszta deseru... Z drugiej jednak strony byliśmy już późnym wieczorem i mieli pełne obłożenie, więc może nie ma się czemu dziwić? W każdym razie sam deser taki wielowymiarowy, bo były bardzo słodkie lody i sos krówkowy, ale także delikatna śmietankowo-limonkowa "zupa". No i ta chrupka pałeczka bezowa. Smaczne połączenie i całość dosyć szybko zniknęła z talerza. Z kolei lemoniada bardzo orzeźwiająca i delikatna, w sam raz na taki upalny dzień i wieczór.