Ostatnio mamy z Bartkiem taki uroczy zwyczaj i co tydzień jeździmy po naszym wspaniałym województwie. W tym tygodniu wypadł Sieradz. Stało się tak, ponieważ w ostatni weekend odbywał się Open Hair Festiwal - wydało mi się, że skoro będzie festiwal to miasteczko dodatkowo ożyje i nawet jeśli samo w sobie będzie nieciekawe to może chociaż festiwal doda mu uroku. Okazało się natomiast, że festiwal nie przyciągnął w ogóle publiki, a ulice były puste. Ale to tak swoją drogą.
Skoro urlop dopiero we wrześniu to trzeba jakoś inaczej urozmaicać sobie okres wakacyjny. :) Szkoda tracić czas i pieniądze w Łodzi skoro można gdzieś na tych kilka godzin pojechać i zobaczyć coś nowego. :)
Już przed wyjazdem podpytywałam kolegę gdzie w Sieradzu można dobrze zjeść. Na pierwszym miejscu umiejscowił on restaurację Cukier. Znajduje się ona na rynku i bardzo łatwo do niej trafić.
Do Sieradza dotarliśmy po 11. Zanim doszliśmy na rynek, niemal umarliśmy z gorąca. Decyzja była prosta. Kawa. Mrożona. Teraz. Po krótkiej lustracji okolicznych kafejek... wylądowaliśmy w Cukrze :) Uwiodła mnie kawa mrożona z Oreo (za 11 złotych). O ile czekaliśmy na nią bardzo długo (panie chyba krowę musiały łapać), o tyle była bardzo smaczna, a Oreo nie znajdowało się tylko na wierzchu, ale również w środku napoju. Obejrzeliśmy wtedy menu i wiedzieliśmy, że wrócimy na obiad.
To prawda, mimo tego, że byliśmy praktycznie jedynymi klientami to na trzy kawy czekaliśmy ponad 10 minut. Na szczęście smak oraz wygląd mrożonej kawy z Oreo zmył pierwsze złe wrażenie. :) Warto było poczekać i trochę się ochłodzić przy tym przesłodkim napoju.
Menu okazjonalne na tygodnie w okolicy festiwalu:
A tu stałe menu obiadowe:
Kilka godzin później, po tym jak już obeszliśmy praktycznie całą sieradzką starówkę i okolice wróciliśmy do "Cukru" na obiad. Gości było już sporo (praktycznie wszystko w środku było zajęte, również na zewnątrz przy większości stolików ktoś siedział), ale jakoś złapaliśmy jeden większy stolik. Szybki wgląd w menu i zamówiliśmy dania obiadowe.
Bartek wybrał polędwiczki wieprzowe z kurkami i pieczonymi ziemniakami oraz lemoniadę:
Marta naleśnika Virtuose:
A ja naleśnika De la Mer:
Ale nie nie, wcale nie otrzymaliśmy ich razem. Na polędwiczki (!) i pierwszego naleśnika (Marty) czekaliśmy ponad 20 minut. Marty naleśnik dotarł zimny. Na mojego naleśnika czekaliśmy co najmniej kolejne 15 minut (Bartek i Marta nie czekali, bo przeca by jeszcze zimniejsze jedli). Dodam, że restauracja nie pękała w szwach i nie ma wytłumaczenia zwłaszcza dla zjawiska w którym 2 z 3 osób przy stoliku kończą jeść, gdy trzecia osoba dopiero dostaje jedzenie. Za to nagana ogromna. Ale może teraz o przygotowaniu naleśnika. Już na wstępie kelnerka mnie uprzedziła, że mam się nie czepiać jajka, bo ono ma tak wyglądać. Hm. No nie wiem czy przejrzyste białko to dokładnie to co chciałam jeść, ale no niby miałam się nie czepiać. Ale teraz smak. Powinnam czuć smak krewetek i kalmarów. Powinnam czuć chociaż odrobinę posmak świeżości i morza. Co poczułam? Zupę jarzynową. Jak dla mnie smak selera (nawet naciowego) + śmietana + koper (nawet włoski) = zupa jarzynowa. Podejrzewam, że kalarepa dopełniła obrazu. I nie poczułam ani odrobiny parmezanu. Masakra.
Niestety czas oczekiwania był ma-sa-kry-czny. Wprawdzie nie zgodzę się z Mają, że lokal nie pękał w szwach, gdyż 90% miejsc była zajęta, ale mimo to czekaliśmy wyjątkowo długo. No i fakt, że trzecie danie dotarło dopiero ok. 15 minut po podaniu dwóch pierwszych... Wstyd!
Bartka polędwiczka była bardzo smaczna i dobrze zrobiona - nie była sucha nawet na końcach. Smaczne również były ziemniaczki. Marty naleśnik również był dobry, chociaż do stolika dotarł zimny.
Moje danie było bardzo dobre (nie wiem jak naleśnik Marty, gdyż się nie załapałem). Polędwiczki przyrządzone super, do tego świetne pieczone ziemniaczki oraz cudne kurki. Danie warte było swojej ceny (27 zł porcja), a nawet czasu oczekiwania. Natomiast naleśnik Mai okazał się niewypałem, smakował nie tak jak wskazywał opis. Miały być krewetki i kalmary (i być może nawet były), ale ich smak został zupełnie zabity dominującym smakiem selera i kopru. Szkoda tych owoców morza...
Przyjmuję mój naleśnik za wpadkę. Nie mogę nic innego o tym powiedzieć. Był beznadziejny, ale wszystko inne było dobre. Myślę, że jeśli kiedyś będziemy w Sieradzu to pójdziemy do Cukru ponownie, bo potencjał jest duży i jedzenie poza tym jednym wyjątkiem, było bardzo smaczne.
Być może faktycznie "Cukier" nie do końca dał sobie radę z ilością gości, która była w dzień festiwalu albo po prostu przesadził z pomysłem na naleśnika i zwyczajnie to nie wypaliło. W każdym razie reszta była naprawdę dobra i mimo tej jednej wpadki warto tam zajrzeć. :)