Kolejna środa, kolejny przedkursowy obiad. :) Wybór lokalu padł na położoną przy ul. Knychalskiego restaurację "Empatia". Już od jakiegoś czasu obserwowaliśmy ją i się do niej wybieraliśmy, ale nigdy wcześniej jakoś nie mieliśmy okazji albo ochoty. Tym razem w końcu się udało. Niestety (czemu "niestety" za chwilę).
Miałam ochotę na coś co nie będzie z zasady tłuste i tuczące (dla odmiany od pizzy ;)), a rzeczywiście na wykwintne zestawy w Empatii już od pewnego czasu ostrzyliśmy sobie zęby (zwłaszcza ja, u rozlicznych dentystów, ostatnio co wtorek, ale to taka dygresja :P). Empatia chwali się, że produkty są u niej bio i ekologiczne.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Wystrój super - ciepło, miło i przytulnie (choć Bogiem a prawdą, jest to bardziej styl nadający się do herbaciarni niż do restauracji). Druga rzecz, która nam się spodobała to oferta. Według wywieszonego menu można było za 15 zł zamówić dwudaniowy obiad - oczywiście skorzystaliśmy. Trzeci plus zebrali u mnie za sympatyczną kelnerkę. :)
Zgadza się. Wystrój miły i przytulny, a kelnerka miła i trochę zakręcona :) Ale spoko. Pyszny obiad za 15 zł! No to zamawiamy, płacimy i siadamy :)
I na tym plusy praktycznie się skończyły...
W każdym bądź razie zamówiliśmy i wybraliśmy wolny stolik. Na jedzenie nie kazano nam długo czekać, co również odebrałem wtedy pozytywnie.
Ale też żebyśmy jakoś ekspresowo te dania dostali to nie powiedziałabym. Pani kelnerka trochę nie ogarniała wszystkich zajętych stolików.
Na pierwsze danie oferowana była zupa węgierska. Osobiście uwielbiam takie zupy - gęste, ostre, gulaszowe. Niestety spotkał mnie ogromny zawód. Podany wywar był jakąś marną imitacją zupy węgierskiej. Tak na dobrą sprawę była to pomidorówka (ewidentnie była to zupa na bazie pomidorówki!), nieco doprawiona papryką z dużymi kawałkami warzyw i mięsem (nie za dobrym zresztą). Tragedia po prostu. No ale już, może drugie danie będzie lepsze.
Bartek pisze: "Osobiście uwielbiam takie zupy - gęste, ostre, gulaszowe." a ja myślę - co? gdzie? Zupa była bardzo kiepska. Rzeczywiście smakowała jak podostrzona pomidorówka z grubymi kawałkami warzyw, na wołowinie. Na zdjęciu możecie zobaczyć coś białego pływającego - jest to brzydki kawałek tłuszczu z wołowiny. Zgadzam się - tragedia.
Niestety nie było. Zacznijmy jednak od początku, czyli od tego co zamówiliśmy. Ja wziąłem ozory w sosie chrzanowym z ziemniakami i surówką pekińską, Maja zaś risotto z kurczakiem i marchewkę. Do tego zamówiliśmy również kompot.
Tu (pozornie) było niesprawiedliwie, bo Bartek wcale nie chciał ozorów, ale mówił, że on w domu jadał i dobre są, to powiedziałam, że jak będą dobre to podzielimy się pół na pół. Całą wiarę pokładałam w szumnie nazwanym risotto, w lokalu, który wyglądał bardzo profesjonalnie.
Moje ozorki wyglądały ok, przynajmniej w momencie podania. Potem było już gorzej. Mięso było twarde (ozorki przygotowywane u mnie w domu są bardziej ugotowane - rozpieszczono mnie...) i dwa kawałki były częściowo albo tłuste albo z jakimiś ścięgnami. W każdym bądź razie żułem je i żułem i żułem jak jakąś gumę - tragedia #2. Dobrze, że sos był mocno chrzanowy i pomógł przy przełknięciu. Ziemniaki mogły być (przynajmniej były osolone), choć miały jakiś słodkawy posmak - może były zmarznięte Jedyne do czego nie mam zastrzeżeń to surówka pekińska, która naprawdę była niezła. No ale nie na warzywka poszedłem, tylko na obiad...
Przejdźmy do dania Mai, czyli tragedii nr 3.
Dania dostaliśmy równocześnie i równocześnie zaczęliśmy ich smakować. Pierwszy widelec risotto. Hm. To jest niesłone. Drugi widelec. To jest stanowczo niesłone i bez smaku. Trzeci widelec - skóra z kurczaka. Gdzieś w tych okolicach sięgnęłam po solniczkę. No, ale zaraz - przecież jak się idzie do lokalu na obiad to nie chodzi o solenie niesłonych dań tylko ewentualnie o dosolenie do smaku. Jeszcze miałam jedną wątpliwość - może ja durna jestem i to jest lokal ze zdrową i niesoloną żywnością. "Bartek daj mi swojego ziemniaka" - pomyślałam, że skoro ryż niesłony to może ziemniaki też. Ziemniaki nie były słone, ale były solone co tylko dowiodło, że moje danie jest wybrakowane. Po trzecim osoleniu zdecydowałam, że:
- Z całą pewnością TO JEST NIESŁONE.
- Cebula jest przypalona.
- Kurczak bez smaku, a oprócz mięsa są w daniu również skóry.
- W sumie to najlepsza z tego wszystkiego jest surówka (gdzieś już to słyszałam dzisiaj...)
Czyli tragedia #3. Zdecydowałam, że... oddam to "danie". Był to mój pierwszy raz, ale naoglądałam się Kitchen Nightmares i mniej więcej wiedziałam jak to działa :P Pani właścicielka popatrzyła ze zrozumieniem i odesłała danie do kuchni. Kucharz (poprzez kelnerkę) przeprosił i zaproponowano mi dowolne danie z karty za darmo. Zjadłam tak z 1/3 mojego dania więc nie byłam już tak głodna. Chciałam sałatkę. Z camembertem, pomidorem, oliwkami i kaparami. Oto co dostałam:
Czyli tragedia #4. Dobrze widzicie. Przypalone (były na dodatek zimne) grzanki, plastry camemberta, ósemki pomidora i oliwki z kaparami ze słoiczków. Czas przygotowania dania w domu - 10 minut. Koszt w karcie: 19 zł!! (nie znam się na cenach produktów bio, ale nie wygląda mi to na danie warte swojej ceny) Masakra. Nawet nie było to polane sosem, ani oliwą. Wszystko natomiast pływało w marynacie słoiczkowej kaparów.
Reasumując, gdybyśmy mieli listę najgorszych restauracji "Empatia" zdecydowanie zajęłaby czołowe miejsce. Tak wielu minusów jeszcze żaden lokal u nas nie zebrał i zdecydowanie będziemy go omijać i nie polecać dalej. Tragedia.
Stanowczo tam nie wrócimy. Danie, które miało naprawić moją opinię o lokalu, doszczętnie lokal pogrążyło. Naprawdę już lepiej iść do Tele Pizzy i zjeść placka.
P.S. Kompot był dobry.