Oj tak, czasem ma człowiek takie dziwne pomysły. I co grosza potem je realizuje...
Pierwsze zaskoczenie, czyli jak wyglądają tak naprawdę mątwy? Tak jak na zdjęciu poniżej :) Muszę powiedzieć, że zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a ich nóżki powodowały nieco ciarek na moich plecach, ale nie zrażałam się i brnęłam dalej w ich opłukiwanie ;)
Powiem tak, parafrazując Benedykta Chmielowskiego - mątwa jaka jest każdy widzi. :P Ale faktycznie, jak się je brało do ręki to nie było to za miłe uczucie...
Sam przepis nie stanowi problemu. No co? Pokroić warzywa, podsmażyć, wrzucić mątwy, zalać winem i dusić. Ciekawą rzeczą jest to, że pod wpływem ciepła nóżki mątw się podkurczają, a kawałki główek zawijają i zaczynają wyglądać jak prawdziwe owoce morza ;)
Przepis był banalny, składał się bowiem z całych czterech punktów - obmyć, pokroić, usmażyć, podać. Zbyt prosty jak dla mnie, od razu wzbudził moje podejrzenia...
Wynik działań wygląda tak:
A teraz moje uwagi... mątwy wyszły twarde i gumowate. Z tego co dowiedziałam się tydzień później z australijskiego Masterchefa - owoce morza albo gotujemy/smażymy króciutko, albo bardzo długo. Tylko wtedy są miękkie. Ewidentnie w przepisie i w moim wykonaniu było za mało czasu by zmiękły. Jeśli chodzi o smak, to całe danie było całkiem niezłe, choć nie można nazwać tego całym daniem, bo wyszła z tego raczej lekka kolacja niż pełen obiad. Czy danie udane? Średnio. Smakowo ok, ale zdecydowanie nie znam się na gotowaniu owoców morza ;)
Danie dziwne. Z jednej strony całkiem niezłe, z drugiej jednak nam nie wyszło. Niestety musimy iść chyba do jakiejś porządnej restauracji gdzie można zjeść dobrze przyrządzone mątwy/owoce morza aby przekonać się jak to właściwie ma wyglądać. :)