Pierwszy majowy długi weekend skusił Polaków do opuszczenia miejsc pracy, domów i wybrania się gdzieś - na działkę, nad morze, w góry, do Turcji etc. etc. Kto tylko mógł i miał gdzie pojechać (i miał za co) uciekał z domowych rejonów na zasłużony wypoczynek. Niestety nie wszyscy mieli to szczęście. :]
Mnie i Mai przyszło pozostać w łódzkim mieście, dobrze chociaż, że mogliśmy ten weekend spędzić razem - była więc okazja do wspólnego gotowania. Jak to młodzi mieliśmy głowy pełne pięknych kulinarnych idei i marzeń. Oh, czego to my nie mieliśmy ugotować! Jak się pewnie można domyśleć skończyło się na zamówieniu pizzy (raz!) i... przygotowaniu dwóch nieskomplikowanych dań. Warto podkreślić, że były to nasze autorskie (no dobrze pomysł Mai) potrawy, które nie był "odtworzeniem" jakiegoś przepisu. :)
Bardzo miły i leniwy weekend :) Obejrzeliśmy większość filmów z serii Marvela i skończyliśmy pierwszy sezon Gry o Tron. Ale ja miałam nie o tym :P Wpadłam na pomysł, że skoro Bartek ma łatwo dostępny minipiekarnik to przecież można upiec mięsko w marynacie. Rodzice Bartka zostawili nam schaby. Stwierdziłam, że to świetny kawałek mięsa by go wrzucić w marynatę, zostawić na cały dzień (i zamówić pizzę) i następnego dnia tylko upiec ;) Tak też zrobiłam :) Niestety nigdy nie robiłam marynaty więc posłużyłam się kupną marynatą szlachecką w płynie. Trzeba oddać Bartkowi, że on robił frytki i sałatki :)
W każdym razie pierwszego dnia wyglądało to tak:
I ponieważ drugiego dnia wyglądało podobnie to nie pokażemy jak dokładnie, ale wniosek był jeden: nie trzeba mięska długo piec. Krócej pieczone jest miększe i przyjemniejsze. Wiem, że to pewnie bardzo podstawowe wnioski, ale dla nas kluczowe i pachnące nowością :)
Pomysł z wykorzystaniem marynaty, a następnie ugrillowaniu mięsa okazał się bardzo trafiony. Schab wyszedł soczysty i dobrze przyprawiony. Czyli jednym słowem - smaczny. :) Tak samo jak danie kolejne, czyli pstrąg łososiowy w ostrej, meksykańskiej marynacie.
Trzeciego dnia wyhaczyliśmy w lidlu pstrąga łososiowego zamarynowanego po meksykańsku (i 30% taniej). Stwierdziliśmy, że jeszcze nie jedliśmy tak zrobionej ryby, to czemu nie. Marynata była BARDZO pikantna. Jednak rybka wyszła bardzo smaczna:
A po obiedzie czas na... deser! :D
Pewnego dnia podczas weekendu majowego zapragnęłam ciasta. A miałam kilka przepisów do wypróbowania. Jednym z nich było "olive oil cake" czyli ciasto z oliwy z oliwek (tu przepis). Jest to podobno pewnego rodzaju klasyk w Ameryce i chciałam spróbować co to za cudo. Zresztą składniki były mało wygórowane i wydawało się, że wszystko jest. JEDNAK! Kiedy już ciasto zostało praktycznie zarobione, okazało się, że mamy jedynie 2 (a nie 4) jajka. Co tu zrobić? Ja postanowiłam zamiast jajek dodać maślankę. Ciężko zastąpić czymkolwiek jajka, ale tu zostałam zmuszona. Co z tego wyszło?
Niestety moi rodzice wyjeżdżając zapewnili mnie, że w lodówce "wszystko jest". Poza tym kilka dni wcześniej sam wypakowywałem dwa całe pojemniki z jajkami i do głowy mi nie przyszło, że obydwa zostały wywiezione - a w lodówce pozostały marne resztki z wcześniejszych zakupów. W kuchni nie można jednak się takimi drobnostkami załamywać! :)
Ciasto było płaskie, ale to może dlatego, że mieliśmy dużą foremkę i co zabawne - przez brak jajek i zastąpienie go maślanką było takie... wilgotne i rozpływające się w ustach. Bardzo ciekawy efekt. No w każdym razie otrzymaliśmy świeżutkie i dobre ciasto :) A przecież o to chodziło! :)
Ciasto wyszło co prawda bardzo przyziemne (znaczy się nie wyrosło za bardzo), ale za to było bardzo dobre. Zwłaszcza niedługo po wyjęciu z piekarnika kiedy jeszcze było cieplutkie. :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz