W ostatnie wakacje czas spędzaliśmy głównie w Chinach. Jednakże mieliśmy okazję pobyć kilkadziesiąt godzin (14h w drodze do Pekinu i 19 wracając do Polski) w Dubaju. Oczywiście poza zwiedzaniem, cykaniem fotek i opalaniem się popróbowaliśmy miejscowych specjałów. Zacznijmy więc od początku...
Nasze pierwsze dubajskie kulinarne doznania miały miejsce w trakcie naszego 14-godzinnego pobytu na lotnisku. Niestety tyle trwała przerwa między lotami Warszawa-Dubaj, Dubaj-Pekin. Szczęśliwie miejscowe lotnisko jest ogromne, pełne sklepików i restauracji - było więc co robić i oglądać. Co więcej, jeśli ma się tak długi czas oczekiwania na kolejny lot w stosownym okienku można odebrać kupony na darmowy posiłek (przynajmniej tak jest jak się leci linią "Emirates"). Oczywiście skorzystaliśmy z tej możliwości i po odstaniu swego w kolejce mieliśmy nasze kupony uprawniające nas do zjedzenia czegoś w jednej z kilku restauracji (o różnym profilu). Niestety przylecieliśmy o fatalnej porze, bo grubo po zmroku i większość lokali miała nam do zaoferowania albo kanapki albo burgery. ;] Szczęśliwie trafiliśmy na jedną, która oferowała normalne dania.
Złaziliśmy wszystkie 3 terminale tego ogromnego lotniska by dowiedzieć się w prawie wszystkich restauracjach, że chcą nam dać kanapki. Byłam oburzona! W końcu, w miejscu gdzie byliśmy na początku, znaleźliśmy restaurację z owocami morza, która oferowała nam kalmary, krewetki i nie pamiętam co jeszcze. Bierzemy!
Wystrój restauracji był fajny. Taki dosyć hipsterski ;) ale bardzo ładny. Przed nami drewniane podstawki, jeszcze nie wiemy po co. Warto wspomnieć też, że kelner, który nas powitał był bardzo miły i jak raz nie czuliśmy się jak żebracy (bo tak trochę nas traktowali z tymi voucherami z Emirates).
Bartek zamówił shrimp and chips (krewetki z frytkami), które były podawane na patelni w której były smażone krewetki. Super pomysł. Były też bardzo smaczne i na drugim zdjęciu widać - miały oczy ;)
Co mnie zupełnie nie przeszkadzało, ważne aby jedzenie do mnie nie mrugało. ;) Pomysł z podaniem całego dania na patelni, cóż... Chyba bym jednak wolał mieć całość na zwykłym talerzu, ale niech tam im będzie - darowanemu się w zęby nie zagląda. :) Natomiast co do samego dania - było ok. Krewetki dobrze ugotowane, do tego fajny słodko-kwaśny sos i niezłe frytki.
Ja zamówiłam kalmary i ryż. Po naszej porażce z kalmarami (poczytać można tu) cały czas szukam i chcę zobaczyć jak one mają smakować i wyglądać. Te tutaj były absolutnie pyszne. Sos był z tego co pamiętam nieco dziwny, ale wszystko ze sobą grało i było bardzo dobre. Zwróćmy również uwagę, że dostaliśmy normalną szklankę z napojem, a nie jakieś śmieszne 0,2.
Tak, Maja do dzisiaj nie może przeboleć naszej kulinarnej klęski w walce z kalmarami. Ale jak się okazuje one generalnie (bo przyjmuję, że te co jedliśmy w Dubaju były nieźle przygotowane) są nieco gumiate. I już. No i faktycznie, całe danie było naprawdę niezłe.
Natomiast już o poranku, na kilka godzin przed wylotem do Chin skusiliśmy się jeszcze na dubajskiego McDonalda. Wzięliśmy sobie "Tikki burgera" oraz "McArabia chickena" - w końcu należy spróbować czegoś miejscowego, a nie cheesa, którego można i u nas dostać. ;)
Myślę, że stanie się to naszym zwyczajem, by próbować regionalizmów w McD. Poniżej McAloo Tikki Burger, którego sos był zupełnie inny niż zwykle, a "mięso" nie było mięsem tylko ziemniakiem+groszkiem+przyprawami. Fajna sprawa.
No i McArabia Chicken czyli pikantny kurczak w picie. Bardzo fajny również.
W drodze powrotnej do Polski ponownie zahaczyliśmy o Dubaj. Tym razem nawet wyściubiliśmy nos poza lotnisko. Udaliśmy się na safari Sundowner, organizowane przez Arabian Adventures. Nie będziemy się za bardzo rozpisywać na temat "wydmy nie są dobre dla ludzi chociaż z cieniem choroby lokomocyjnej", bo po co. Możemy za to powiedzieć, że obsługa była absolutnie i wspaniale troskliwa i bardzo chcieli mi pomóc (a ja durna sobie przypomniałam prawie po kolacji, że przecież coca-cola uspokaja nieco żołądek (i gorąca herbata też)). Ach bo nie wspomniałam, że "celem" safari było dojechanie do wioski "beduińskiej" gdzie czekała na nas kolacja. Czy atmosfera była super? Tak! Czy było gorąco tak, że pociliśmy się siedząc w miejscu, mimo tego, że było po zmroku? TAK! Czy jedzenie było dobre? T... no niestety nie bardzo.
Kolacja była podzielona na dwie części: przystawki i danie główne. Jako aperitif każdy mógł spróbować prawdziwej arabskiej kawy, której nie słodzi się, tylko przejada daktylami, by ją osłodzić. Niestety z okazji różnych przyczyn - nie spróbowałam. Dalej były przystawki, których było z 6 do wyboru. Miedzy innymi smażony ser w panierce, coś tam z bazylią, jakiś kurczak. Nie pojadłam :P Dań głównych zaś było z 10 i były bardzo różnorodne: humus, szaszłyki z kurczaka, baranina z grilla, kofty... no różne różne rzeczy. Baranina była najlepsza. A teraz dlaczego uważam, że jedzenie nie było dobre. Bo stało daleko od jakichkolwiek przypraw! Moim zdaniem chcąc przypodobać się odbiorcom brytyjskim, amerykańskim, australijskim... złagodzono bardzo smak w taki sposób, że jedzenie stało się kompletnie bez wyrazu. Bardzo żałuję, bo nastawiałam się na próbowanie arabskich smaków.
Niestety to prawda. Kuchnia w tym safari była ewidentnie przygotowana pod anglosaskich turystów, którzy na widok czegokolwiek bardziej wyrazistego niż pudding się krzywią. Jedzenie były zjadliwe, a jedno bądź dwa dania nawet-nawet, ale zdecydowana większość niestety tylko stała obok arabskiej kuchni. Wszystko było bowiem bardzo udelikatnione smakowo, takie bez wyrazu. Ale może to my po naszym prawie 3-tygodniowym pobycie w ostrych i wyrazistych kulinarnie Chinach mieliśmy tak już przyzwyczajone kubeczki smakowe? Nie, chyba jednak nie.... Kuchnia w ramach "Safari Sundowner" była po prostu nijaka.
Ahaa... na koniec było coś co było absolutnym dowodem, że jedzenie arabskie jest dobre. Deser. Chyba baklawa. Było pyszne, super słodkie, z orzechami. No ekstra. I dlatego wiem, że MUSZĘ wrócić w te rejony i popróbować prawdziwego arabskiego jedzenia.
Nawet na pewno baklawa. Słodka i chrupiąca jak diabli. :) Taaak... To byłoby coś - popróbować prawdziwej arabskiej kuchni! :D
PS. Ale i tak wolę chińską prawdziwą kuchnię! :P
0 komentarze:
Prześlij komentarz