Ostatnią opisywaną miejscową restauracją była pizzera "Vita". Pozostaniemy w temacie włoskiego placka z sosem pomidorowym i dodatkami. :)
Niedługo po wizycie w restauracji "Vita" razem z Mają mieliśmy okazję trafić do pizzerii "Da Grasso" ulokowanej w łódzkiej "Manufakturze". W końcu po spędzeniu kilku godzin w kinie warto się po seansie posilić i odzyskać siły - "Da Grasso" wydawała się idealnym wyborem.
Z racji później godziny lokal świecił pustkami, poza nami siedziała tylko jedna parka. Kelnerki wyraźnie się nudziły. Długo więc nie czekaliśmy na menu, a potem na drugie podejście pani i pytanie "czy już państwo wybrali?". Szczęśliwie nie zastanawialiśmy się z Mają długo nad wyborem i mogliśmy spokojnie odpowiedzieć "tak", przynajmniej w kwestii dania - bo gorzej było z wyborem napitku, ale i z tym daliśmy radę już przy kelnerce. Pozostało już tylko czekać na zamówioną "Havai". Oczywiście picie było o wiele wcześniej od niej, więc nie pozostało nam nic innego jak cierpliwie siedzieć, rozmawiać i popijać zamówione piwo.
Pizza na nasz stół trafiła po około 10 minutach. Niezły czas, ale z drugiej strony w pizzerii nie było nikogo innego do obsługi więc... W każdym bądź razie dostaliśmy coś takiego:
Jak widać bladziutka ta pizza, dodatkowo z bardzo grubym brzegiem. Dodatków jako tako, choć mając jeszcze świeże wspomnienia z "Vita" uznałem, że skromnie z nimi. Dodatkowo ser był jakiś taki - choć mnie akurat nawet smakował. Sosy standardowe, jak w każdej "Da Grasso" - masówka bez polotu.
Oceniając - pizza taka sobie, bez wyrazu. Spodziewałem się czegoś lepszego, ale niestety sieciówka przegrywa zdecydowanie z indywidualnym i niepowtarzalnym lokalem. Do "Da Grasso" zdecydowanie już nie wrócimy.
Ja mogę tylko dodać, że pizza była z jednej strony przypalona (nie lubię przypalonej pizzy bardzo). Poza tym ser był ewidentnie produktem seropodobnym i to kiepskiego sortu. Jak dla mnie pizza była niedobra i zjadłam ją tylko dlatego, że byłam głodna.
Zawsze też czepiam się obsługi więc i tym razem... wyobraźcie sobie, że ubierając się w kurtkę położyłam na stoliku moją czapkę. Pani podeszła i wytarła stolik mokrą ściereczką zostawiając kwadrat na którym leżała czapka. Wyglądało to komicznie i zważywszy na to, że i tak nie miała co robić - mogła poczekać tą minutę z wyczyszczeniem (wcale nie zaświnionego) stołu.
Ciekawym wątkiem jest to, że przed wejściem ja przekonywałam Bartka, że DaGrasso nie jest takie złe, a po wyjściu to Bartek go bronił :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz