W ostatnim czasie byliśmy z Bartkiem na wczasach w Ameryce. Wyjazd ledwie dwutygodniowy, a towarzyszyły im przeloty trwające 15 godzin. Znaczy... w każdą stronę jeden krótki z Warszawy do Londynu, a drugi transatlantycki - do San Diego. Do Stanów lecieliśmy samolotami prowadzonymi przez British Airways, więc wydawać by się mogło, że pewnie będzie wszystko to samo w obydwu. Otóż nie. W pierwszym samolocie obsługa była poprawna, ale niezbyt miła. Dostaliśmy wtedy wrapa chyba z kaczką... był w porządku, chociaż trochę rozmiękły. No i mogliśmy zażyczyć sobie co chcieliśmy do picia. Ja standardowo Cola, Bartek sok pomidorowy z tabasco (nie wpadło nam do głowy, by poprosić o alkohol).
* Tu muszę powiedzieć, że kiedyś w Belfaście pracowałam przy wyrabianiu takich wrapów czy kanapek samolotowych i od razu wróciły wspomnienia. Praca nie taka zła, tylko 8 godzin siedzi się w miejscu zimnym jak dolna półka lodówki.
W naszej transatlantyckiej podróży obsługa była bardzo miła i pomocna. Dostaliśmy obiad! Ja wiem, że niby nie ma się z czego cieszyć, ale wreszcie mogłam spróbować "jedzenia samolotowego". Wyglądało tak:
Był to: kurczak curry, sałatka ziemniaczana, woda, bułka z masłem, mus czekoladowy. Do picia wzięliśmy herbatę i wino (skoro stewardessa zapytała "czy życzą sobie państwo wina?" to pewnie sobie życzą :P). W momencie kiedy pani nalała nam herbaty zaczęły się turbulencje i pół herbaty wylądowało na tacy, a część na spodniach Bartka. Muszę powiedzieć, że po tym posiłku nie wiedziałam o co chodzi z "jedzeniem samolotowym". Oprócz tego, że mąką z bułki zapaprałam sobie czarne spodnie - wszystko było smaczne (tak, wiem, że odgrzewane). Nawet zrobiliśmy zdjęcie wina, bo było całkiem całkiem.
Zapomniałam dodać, że na pokładzie tego samolotu sprytni pasażerowie mogli podejść do kanciapy stewardess i zobaczyć pudełko z napisem "help yourself" (w wolnym tłumaczeniu "weź sobie") w którym znajdowały się malutkie paczuszki czipsów, ciasteczek i innych cudowności, w sam raz dla znudzonego pasażera :F
Rano dostaliśmy jeszcze śniadanko, ale szczerze mówiąc nie pamiętam co :)
Niestety droga powrotna nie była aż tak smaczna. W naszym locie transatlantyckim (również prowadzonym przez British Airways) mieliśmy wprawdzie dania do wyboru. Ja zamówiłam makaron z sosem pomidorowym (?), a Bartek... kurczaka curry :) Dania nie były efektowne i dlatego nie zrobiliśmy im zdjęć. Zresztą - chyba trochę nam się nie chciało ;)
Niestety! Kurczak curry się NIE UMYWAŁ do poprzedniego, a makaron był ogólnie dosyć kiepski (pikantny i gorący - poza ostrością chyba nie miał innego smaku). Do tego sałatka z niedobrym dressingiem, stara bułka z (na szczęście) niestarym masłem i nasączone utrwalaczami i polepszaczami ciasto marchewkowe. No i nie było pudełka "help yourself" :(
Tutaj też było śniadanko, ale tak samo nie pamiętam co :)
A teraz odmiana, bo krótki lot odbyliśmy wraz z naszym rodzimym LOTem. Niestety LOT nie może poszczycić się ekranikami przy siedzeniach pokazującymi choćby przebieg lotu (na transatlantyckich lotach obejrzeliśmy nawet po 2 filmy i to całkiem nowe! RADA: w samolocie najlepiej oglądać filmy z podpisami, słuchawki po prostu nie dają rady). Za to zostaliśmy poczęstowani: Gazetą Wyborczą, Rzeczpospolitą i Daily Mail. Mieliśmy co robić :) A do jedzonka? Dostaliśmy kanapkę (bagietkową) z tuńczykiem (nie było wyboru) i prince polo (prawda, że miło? :)). I oczywiście Colę :) Tu od razu chciałam wyjaśnić, że ta Cola zastępuje mi kawę i trochę trzyma przy życiu :)
*anegdotka: zbieram cukry w torebkach (takie jednorazowe). Przyuważyłam, że nie mam nowego wzoru cukru z lotu i proszę stewarda: "poproszę Colę. I cukier." Mina stewarda: bezcenna :)
Po tak długim wywodzie Mai nie pozostaje mi nic innego jak tylko dodać kilka słów od siebie, które uzupełnią i ewentualnie poszerzą majowe opisy. :)
Podróż do San Diego
Pierwsza część podróży z Warszawy do Londynu wspominam przede wszystkim pod kątem lotu samolotem - było to moje pierwsze takie doświadczenie! Jednak zaserwowane jedzonko też dobrze pamiętam. Dostaliśmy wrapy z kaczką (tak jak Maja napisała), bardzo dobre. :)
Druga część podróży na trasie Londyn-San Diego pod kątem jedzeniowym to ciepłe danie i przekąska na godzinę przed lądowaniem. Na "obiad" dostaliśmy kurczaka curry z dodatkami - niezły, naprawdę niezły. Na przekąskę były natomiast jakieś kanapki (z rybą?), też niezłe.
Podróż z San Diego
W trakcie lotu San Diego-Londyn ugoszczono nas bardzo kiepskim obiadem (dwa dania do wyboru) i przyzwoitą przekąską (chyba znowu kanapki - przyzwoite).
Trasa Londyn-Warszawa to lot króciutki i przekąska też nie była za duża, raptem kanapki bagietkowe i małe batoniki "Prince Polo" - wszystko OK. :)
PS. O colę i cukier ja prosiłem, nie Maja... ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz