Kilka godzin temu dobiegł końca tegoroczny "Festiwal Dobrego Smaku". Mimo zapowiedzi, że będzie dzisiaj po południu lać jak z cebra mieliśmy ambitny plan zwiedzenia kilku lokali i posmakowania kolejnych potraw.
Należy wspomnieć, że tym razem towarzyszyła nam moja przyjaciółka Ola :)
1. Big Betty (rynek Manufaktury); danie: Kurczak ze śliwkami
Ostatni dzień X edycji "Festiwalu Dobrego Smaku" rozpoczęliśmy od położonej w samym środku rynku Manufaktury restauracji "Big Betty". Obsłużono nas szybko i fachowo, na danie nie czekaliśmy nawet 10 minut - bardzo na plus. Sama potrawa zaś przyzwoita choć bez szału - mięsko smaczne, puree, sos oraz rodzynki w boczku również. Nie było to jednak na tyle szałowe by wywarło na mnie jakieś większe wrażenie. Dobre, ale bez przesady. :)
2. American Bull (rynek Manufaktury); danie: Godfather Burger
Wczoraj czytałem, że w godzinach późno popołudniowych na spróbowanie festiwalowego burgera przyszło niektórym czekać niemalże godzinę. Pełen obaw więc skierowałem swe kroki w kierunku "American Bulla". Jak się okazało dłużej czekaliśmy na złożenia zamówienia (około 10-15 minut), niż na samą potrawę (podana w czasie mniejszy niż 10 minut). I co tu dużo mówić - burger bardzo dobry. Co prawda mniejszy od tego, który normalnie można zamówić, ale na tyle duży, że nie wychodziło się głodnym. Burger ok, ale według mnie smakowo nie różnił się praktycznie niczym od tego "codziennego".
3. Klub Zieliński i Syn (ul. Piotrkowska 97); danie: Ratatouille avec du poulet
Pierwotnie nasze trio miało w planach po jedzeniu w Manu wybrać się na deser w kawiarni "Zbożowa" jednak ja bardzo nalegałem abyśmy zajrzeli do "Zielińskich" na ratatuja. Cóż... nie wszyscy byli tym faktem zachwyceni, ale stosunek głosów był 2:1 za "tak, idziemy" i tym sposobem trafiliśmy na Piotrkowską 97. Obsłużono nas szybciutko i równie prędko mogliśmy zacząć jeść nasze porcje. W mojej ocenie (i nie tylko mojej ;) ) serwowany ratatuj był przepyszny! Bardzo dobry kurczak, świetnie przygotowane warzywa oraz super sos stworzyły świetną kompozycję (i porcja byłą spora). Super danie!
4. Drukarnia Skład Wina & Chleba (ul. Piotrkowska 138/140); danie: Halibut w sosie szafranowym
Już nieco najedzeni ruszyliśmy do "Drukarni". Dobiegała godzina 14:00 więc byliśmy pewni, że jeszcze na halibuta się wszyscy załapiemy. Gorzej może być ze stolikami, ale jakoś damy sobie radę. Po wejściu od razu zapytaliśmy pana za barem czy danie festiwalowe jeszcze jest i usłyszeliśmy "tak". No to szukamy miejsca... Kilka minut i już stolik jest (dosiedliśmy się), krzesełka też skądś uzbieraliśmy. Po 10 minutach zauważa nas kelnerka, podchodzi i na nasze zamówienie stwierdza "dania festiwalowego już nie ma". Super... Jednym słowem: żenada.
Żenada podwójna, bo przecież usiłowaliśmy się do Drukarni dobić również w piątek z podobnym skutkiem.
5. Kawiarnia Zbożowa (ul. Roosevelta 7); deser: Waniliowa kiść i kawa firmowa
Na Zbożową zasadzaliśmy się już w piątek, jednak wtedy Pani ze skruchą powiedziała, że galaretka się nie ściągnęła i niestety deser nie wyszedł. Tym razem udało nam się załapać na niego :) Bardzo kwaśne porzeczki + pysznie waniliowy krem + sos różany i ciastko orzechowe (do tego była jeszcze kawa). Dla mnie super. Wygląda świetnie, krem był absolutnie pyszny, uwielbiam kwaśne rzeczy i ten sos różany... Dla mnie bomba.
Deser niczego sobie, w oryginalny sposób łączący różne smaki. Kwaśne porzeczki i słodki krem tworzyły smakowite połączenie. Aż chciało się wziąć drugą porcję. ;)
6. Lili - nasza druga wizyta...
Ach Lili... To jedna z ulubionych restauracji Oli do której mimo naszego odradzania koniecznie chciała iść. My od razu wiedzieliśmy, że to danie nie jest warte powtórki, więc poszliśmy tam tylko dla niej. Jak zwykle lokal pełny, udało nam się szybciutko złapać stolik po kimś kto właśnie wychodził. Wokół nas wszyscy czekają na jedzenie. Czekaliśmy 25 minut. Naczynia z naszego, oraz dwóch stołów obok nie zostały posprzątane, nikt z sali nie dostał jedzenia (a przyszliśmy do sali jako przedostatni), a obsługa ucinała sobie pogawędki z klientami przy barze. Kiedy klienci, którzy przyszli 10 minut temu (czyli 15 minut po nas) dostali jedzenie... coś we mnie pękło i powiedziałam pani kelnerce, że chyba sobie żartuje i że my czekamy na jedzenie od 20 minut, a inni nawet dłużej. Zamiast mnie przeprosić, pani zaczęła ze mną dyskusję, że jak ja się zachowuję, że jest festiwal i coś tam coś tam... Grunt, że zaraz potem dostaliśmy (Ola dostała) jedzenie (Ci co dłużej czekali dostali 2 z 3 porcji kiedy my wychodziliśmy). Powiem tak... my raczej do Lili nie wrócimy i 10 osób, które nie doczekało się jedzenia (wyszli zanim otrzymali swoje zamówienia) również raczej nieprędko wróci. Wniosek - mierz siły na zamiary, jeśli nie jesteś w stanie udźwignąć festiwalu - nie bierz w nim udziału.
Niestety "Lili" zaliczyła klapę na całej linii. Nawet przyjmując, że potrawa była w porządku to obsługa zniszczyła cały efekt. Czas oczekiwania skandalicznie długi. Zachowanie obsługi - żenujące i skandaliczne. Gdybym nie przełożył naczyń z naszego stolika na sąsiadujący (gdzie już piętrzył się szklanki i talerze) to pewnie leżałyby tam do czasu naszego wyjścia. Dania rozdawano według własnego widzimisię kelnera, w ogóle nie zwracając uwagi na to kto pierwszy zamówił. No i jeszcze ta kelnerka, która najpierw stoi sobie za barem i gawędzi z kimś, a potem tłumaczy się, że "szybciej nie może bo festiwal". Choć i tak najlepszy tekst z jej strony do nas to "zamówione tylko jedno danie i tyle awantury"... Granda.
7. Restauracja Kryształowa (ul. Narutowicza 16); danie: Bitka obiecana w Łodzi nakręcana
Nasza ulubiona Kryształowa :) MILE NAS ZASKOCZYŁA! Danie stanowiła bitka wieprzowa, knedel ze śliwką w sosie śliwkowym, kapustka i (ten biały proszek) sproszkowany orzech laskowy. Wszystko było bardzo smaczne i był to wyraźny pozytywny punkt dzisiejszego dnia. Czekaliśmy dosyć krótko i nie było na co narzekać:) A knedel pyszniutki - dodam, że podobno łódzkim zwyczajem jest podawanie knedli z owocami z wytrawnym mięsem. U mnie w domu podaje się je jedynie z kapustą, ale słyszałam, że w innych domach rzeczywiście na talerzu można uświadczyć również mięso.
Bardzo nie chciałem iść do "Kryształowej", myślę że tak samo mocno jak Maja nie pałała chęcią do zjedzenia ratatuja u "Zielińskich". Nie przepadam po prostu za bitką i tyle. No ale tym razem to ja zostałem przeglosowany i niechętnie zawitałem w progach "Kryształowej". I tak jak Maja pisze - zostaliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni.
U mnie tak się właśnie jadało, a dokładniej u moich dziadków. Knedle bez bitki wołowej i sosu się nie liczyły. :P
8. Niebostan (ul. Piotrkowska 17); deser: Panny z wilka
I na samiutki koniec... deser w Niebostanie. Pokruszone ciastka owsiane, bita śmietana z mascarpone i na to truskawki. Genialne w swojej prostocie i bardzo dobre. Jedyny minus to to, że bardzo przypomina zeszłoroczny deser Mebloteki YELLOW (który zresztą wygrał poprzedni festiwal) - były to weki z owocami. Myślę jednak, że było to miłe zwieńczenie wieczoru.
Przygodę z tegorocznym "Festiwalem Dobrego Smaku" zakończyliśmy przy stoliku w "Niebostanie". Zarówno deser jak i kawka pyszota. Taki prosty pomysł na słodki deser, a taki fajny i smaczny efekt! :)
Cały festiwal to naprawdę świetne doświadczenie. Dla nas to poznanie wielu ciekawych smaków. Dla restauracji okazja do reklamy i niestety też do antyreklamy. Na pewno pójdziemy też w przyszłym roku :) Żeby nie było - Gejsza Sushi ma od nas głosy :) Oby wygrała! :)
Podsumowując, warto było spędzić te trzy dni na mieście i wydać tych kilkadziesiąt złotych. Poznanie nowych potraw, odwiedzenie i odkrycie nowych lokali to bez wątpienia wielki plus. Co prawda było kilka przykrych sytuacji, ale generalnie niech żałuje każdy kto nie był! :)
Majowy ranking
1. Gejsza Sushi
2. Kamari
3. Servantka/Sushi Zielony Chrzan/House of Sushi
4. Kryształowa/Pozytyvka
Musiałam w moim rankingu uhonorować Kryształową, bo tak mile nas zaskoczyła ;)
Bartkowy ranking:
1. Gejsza Sushi
2. House of Sushi
3. Klub Zieliński i Syn
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Otrzymaliśmy wyniki konkursu festiwalowego:
Konkurs na danie festiwalowe wg jury:
1. Ato Sushi
2. Street Art Deluxe
3. Big Betty
Konkurs na danie festiwalowe (głosowanie publiczności):
1. Ato Sushi
2. Deseo Tapas Bar
3. Street Art Deluxe.
Wniosek? Szkoda, że nie poszliśmy do Ato Sushi i Street Art Deluxe. Chociaż patrząc na fb - większość ludzi chwaliła Gejsza Sushi więc nie wiem co się stało.No i nie wiem skąd to Deseo Tapas Bar na liście laureatów.
Konkurs na najlepszą kawiarnię wg jury:
1. Mebloteka YELLOW
2. Zbożowa
3. Pani Cupcake
Konkurs na najlepszą kawiarnię (głosowanie publiczności):
1. Mebloteka YELLOW
Nie ma co... znam się na deserach :)
Należy wspomnieć, że tym razem towarzyszyła nam moja przyjaciółka Ola :)
1. Big Betty (rynek Manufaktury); danie: Kurczak ze śliwkami
Ostatni dzień X edycji "Festiwalu Dobrego Smaku" rozpoczęliśmy od położonej w samym środku rynku Manufaktury restauracji "Big Betty". Obsłużono nas szybko i fachowo, na danie nie czekaliśmy nawet 10 minut - bardzo na plus. Sama potrawa zaś przyzwoita choć bez szału - mięsko smaczne, puree, sos oraz rodzynki w boczku również. Nie było to jednak na tyle szałowe by wywarło na mnie jakieś większe wrażenie. Dobre, ale bez przesady. :)
Był to dobry początek na pewno. Wszystko było smaczne, choć malutki por... był nie do pogryzienia. Ale naprawdę danie było smaczne i w miarę normalnej wielkości, co jak wiadomo - nie jest częste :)
Wczoraj czytałem, że w godzinach późno popołudniowych na spróbowanie festiwalowego burgera przyszło niektórym czekać niemalże godzinę. Pełen obaw więc skierowałem swe kroki w kierunku "American Bulla". Jak się okazało dłużej czekaliśmy na złożenia zamówienia (około 10-15 minut), niż na samą potrawę (podana w czasie mniejszy niż 10 minut). I co tu dużo mówić - burger bardzo dobry. Co prawda mniejszy od tego, który normalnie można zamówić, ale na tyle duży, że nie wychodziło się głodnym. Burger ok, ale według mnie smakowo nie różnił się praktycznie niczym od tego "codziennego".
Zgodzę się Bartkiem i jeszcze dodam, że obsługa tym razem kompletnie nie ogarniała i rzeczywiście zanim zostaliśmy zauważeni (a przecież się nie chowaliśmy) prawie straciliśmy cierpliwość. Burger rzeczywiście był dobry, ale też nie zauważyłam większej różnicy między nim a normalnym Bullowym burgerem.
3. Klub Zieliński i Syn (ul. Piotrkowska 97); danie: Ratatouille avec du poulet
Pierwotnie nasze trio miało w planach po jedzeniu w Manu wybrać się na deser w kawiarni "Zbożowa" jednak ja bardzo nalegałem abyśmy zajrzeli do "Zielińskich" na ratatuja. Cóż... nie wszyscy byli tym faktem zachwyceni, ale stosunek głosów był 2:1 za "tak, idziemy" i tym sposobem trafiliśmy na Piotrkowską 97. Obsłużono nas szybciutko i równie prędko mogliśmy zacząć jeść nasze porcje. W mojej ocenie (i nie tylko mojej ;) ) serwowany ratatuj był przepyszny! Bardzo dobry kurczak, świetnie przygotowane warzywa oraz super sos stworzyły świetną kompozycję (i porcja byłą spora). Super danie!
ZDRAJCA! Co się będziemy czarować - dla mnie Ratatouille to danie... wybrakowane. Leczo bez mięsa. Było dobre, nie można powiedzieć, ale zważywszy na to, że nie przepadam za plackami ziemniaczanymi - raczej nie wdrapie się na szczyt mojej listy przebojów :) Dodam też nieskromnie, że moje Ratatouille smakowało bardzo podobnie jak swego czasu zrobiłam.
4. Drukarnia Skład Wina & Chleba (ul. Piotrkowska 138/140); danie: Halibut w sosie szafranowym
Już nieco najedzeni ruszyliśmy do "Drukarni". Dobiegała godzina 14:00 więc byliśmy pewni, że jeszcze na halibuta się wszyscy załapiemy. Gorzej może być ze stolikami, ale jakoś damy sobie radę. Po wejściu od razu zapytaliśmy pana za barem czy danie festiwalowe jeszcze jest i usłyszeliśmy "tak". No to szukamy miejsca... Kilka minut i już stolik jest (dosiedliśmy się), krzesełka też skądś uzbieraliśmy. Po 10 minutach zauważa nas kelnerka, podchodzi i na nasze zamówienie stwierdza "dania festiwalowego już nie ma". Super... Jednym słowem: żenada.
Żenada podwójna, bo przecież usiłowaliśmy się do Drukarni dobić również w piątek z podobnym skutkiem.
5. Kawiarnia Zbożowa (ul. Roosevelta 7); deser: Waniliowa kiść i kawa firmowa
Na Zbożową zasadzaliśmy się już w piątek, jednak wtedy Pani ze skruchą powiedziała, że galaretka się nie ściągnęła i niestety deser nie wyszedł. Tym razem udało nam się załapać na niego :) Bardzo kwaśne porzeczki + pysznie waniliowy krem + sos różany i ciastko orzechowe (do tego była jeszcze kawa). Dla mnie super. Wygląda świetnie, krem był absolutnie pyszny, uwielbiam kwaśne rzeczy i ten sos różany... Dla mnie bomba.
Deser niczego sobie, w oryginalny sposób łączący różne smaki. Kwaśne porzeczki i słodki krem tworzyły smakowite połączenie. Aż chciało się wziąć drugą porcję. ;)
6. Lili - nasza druga wizyta...
Ach Lili... To jedna z ulubionych restauracji Oli do której mimo naszego odradzania koniecznie chciała iść. My od razu wiedzieliśmy, że to danie nie jest warte powtórki, więc poszliśmy tam tylko dla niej. Jak zwykle lokal pełny, udało nam się szybciutko złapać stolik po kimś kto właśnie wychodził. Wokół nas wszyscy czekają na jedzenie. Czekaliśmy 25 minut. Naczynia z naszego, oraz dwóch stołów obok nie zostały posprzątane, nikt z sali nie dostał jedzenia (a przyszliśmy do sali jako przedostatni), a obsługa ucinała sobie pogawędki z klientami przy barze. Kiedy klienci, którzy przyszli 10 minut temu (czyli 15 minut po nas) dostali jedzenie... coś we mnie pękło i powiedziałam pani kelnerce, że chyba sobie żartuje i że my czekamy na jedzenie od 20 minut, a inni nawet dłużej. Zamiast mnie przeprosić, pani zaczęła ze mną dyskusję, że jak ja się zachowuję, że jest festiwal i coś tam coś tam... Grunt, że zaraz potem dostaliśmy (Ola dostała) jedzenie (Ci co dłużej czekali dostali 2 z 3 porcji kiedy my wychodziliśmy). Powiem tak... my raczej do Lili nie wrócimy i 10 osób, które nie doczekało się jedzenia (wyszli zanim otrzymali swoje zamówienia) również raczej nieprędko wróci. Wniosek - mierz siły na zamiary, jeśli nie jesteś w stanie udźwignąć festiwalu - nie bierz w nim udziału.
Niestety "Lili" zaliczyła klapę na całej linii. Nawet przyjmując, że potrawa była w porządku to obsługa zniszczyła cały efekt. Czas oczekiwania skandalicznie długi. Zachowanie obsługi - żenujące i skandaliczne. Gdybym nie przełożył naczyń z naszego stolika na sąsiadujący (gdzie już piętrzył się szklanki i talerze) to pewnie leżałyby tam do czasu naszego wyjścia. Dania rozdawano według własnego widzimisię kelnera, w ogóle nie zwracając uwagi na to kto pierwszy zamówił. No i jeszcze ta kelnerka, która najpierw stoi sobie za barem i gawędzi z kimś, a potem tłumaczy się, że "szybciej nie może bo festiwal". Choć i tak najlepszy tekst z jej strony do nas to "zamówione tylko jedno danie i tyle awantury"... Granda.
7. Restauracja Kryształowa (ul. Narutowicza 16); danie: Bitka obiecana w Łodzi nakręcana
Nasza ulubiona Kryształowa :) MILE NAS ZASKOCZYŁA! Danie stanowiła bitka wieprzowa, knedel ze śliwką w sosie śliwkowym, kapustka i (ten biały proszek) sproszkowany orzech laskowy. Wszystko było bardzo smaczne i był to wyraźny pozytywny punkt dzisiejszego dnia. Czekaliśmy dosyć krótko i nie było na co narzekać:) A knedel pyszniutki - dodam, że podobno łódzkim zwyczajem jest podawanie knedli z owocami z wytrawnym mięsem. U mnie w domu podaje się je jedynie z kapustą, ale słyszałam, że w innych domach rzeczywiście na talerzu można uświadczyć również mięso.
Bardzo nie chciałem iść do "Kryształowej", myślę że tak samo mocno jak Maja nie pałała chęcią do zjedzenia ratatuja u "Zielińskich". Nie przepadam po prostu za bitką i tyle. No ale tym razem to ja zostałem przeglosowany i niechętnie zawitałem w progach "Kryształowej". I tak jak Maja pisze - zostaliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni.
U mnie tak się właśnie jadało, a dokładniej u moich dziadków. Knedle bez bitki wołowej i sosu się nie liczyły. :P
8. Niebostan (ul. Piotrkowska 17); deser: Panny z wilka
I na samiutki koniec... deser w Niebostanie. Pokruszone ciastka owsiane, bita śmietana z mascarpone i na to truskawki. Genialne w swojej prostocie i bardzo dobre. Jedyny minus to to, że bardzo przypomina zeszłoroczny deser Mebloteki YELLOW (który zresztą wygrał poprzedni festiwal) - były to weki z owocami. Myślę jednak, że było to miłe zwieńczenie wieczoru.
Przygodę z tegorocznym "Festiwalem Dobrego Smaku" zakończyliśmy przy stoliku w "Niebostanie". Zarówno deser jak i kawka pyszota. Taki prosty pomysł na słodki deser, a taki fajny i smaczny efekt! :)
Cały festiwal to naprawdę świetne doświadczenie. Dla nas to poznanie wielu ciekawych smaków. Dla restauracji okazja do reklamy i niestety też do antyreklamy. Na pewno pójdziemy też w przyszłym roku :) Żeby nie było - Gejsza Sushi ma od nas głosy :) Oby wygrała! :)
Podsumowując, warto było spędzić te trzy dni na mieście i wydać tych kilkadziesiąt złotych. Poznanie nowych potraw, odwiedzenie i odkrycie nowych lokali to bez wątpienia wielki plus. Co prawda było kilka przykrych sytuacji, ale generalnie niech żałuje każdy kto nie był! :)
Majowy ranking
1. Gejsza Sushi
2. Kamari
3. Servantka/Sushi Zielony Chrzan/House of Sushi
4. Kryształowa/Pozytyvka
Musiałam w moim rankingu uhonorować Kryształową, bo tak mile nas zaskoczyła ;)
Bartkowy ranking:
1. Gejsza Sushi
2. House of Sushi
3. Klub Zieliński i Syn
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Otrzymaliśmy wyniki konkursu festiwalowego:
Konkurs na danie festiwalowe wg jury:
1. Ato Sushi
2. Street Art Deluxe
3. Big Betty
Konkurs na danie festiwalowe (głosowanie publiczności):
1. Ato Sushi
2. Deseo Tapas Bar
3. Street Art Deluxe.
Wniosek? Szkoda, że nie poszliśmy do Ato Sushi i Street Art Deluxe. Chociaż patrząc na fb - większość ludzi chwaliła Gejsza Sushi więc nie wiem co się stało.No i nie wiem skąd to Deseo Tapas Bar na liście laureatów.
Konkurs na najlepszą kawiarnię wg jury:
1. Mebloteka YELLOW
2. Zbożowa
3. Pani Cupcake
Konkurs na najlepszą kawiarnię (głosowanie publiczności):
1. Mebloteka YELLOW
Nie ma co... znam się na deserach :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz