Dzisiaj drugi dzień festiwalu. Tym razem... słodko-gorzki, ale o tym za chwilę. Udało nam się znów odwiedzić 6 miejsc, choć nie dokładnie te, które chcieliśmy odwiedzić dzisiaj.
1. Amarant. Sienkiewicza 47. Pieczona polędwiczka wieprzowa ciotki Petunii podana na zapiekance ziemniaczanej z fasolkami Bertiego Botta w formie sferycznego Ravioli
Amarant postanowił nas ugościć czymś nieco dziwnym. Polędwiczka rozmiarów 2x3x1 cm, do tego pół marchewki (nieobranej i z patykiem od natki) i pół buraka (twardego). Fasolki Bertiego Botta to akurat fajny dodatek - kuleczki miętowe. Fajny pomysł. Ravioli nie uświadczyłam. Wielkość porcji... żenująca. Minus.
Drugi dzień kulinarnych zmagań na łódzkim "Festiwalu Dobrego Smaku" zaczęliśmy od "Amarantu". Ludzi trochę było, ale jakoś znaleźliśmy stolik. Szybko złożone zamówienie i po kilku minutach mogliśmy "nacieszyć" się daniem. Małym daniem warto podkreślić. Niestety potrawa, której nazwa jest najbardziej ciekawą w ramach festiwalu okazała się maleńkim kawałkiem polędwicy z połową marchewki i połówką buraka. Ani to obfite ani dobre.
2. Titi. Sienkiewicza 67. Przepiórki w płatkach róży.
Tu porcja też nieduża, ale dosyć smaczna. Restauracja Titi dostaje też duży plus za karty z sudoku i kredki, które dostaliśmy w oczekiwaniu na danie, za wystrój i za wyświetlanie filmu, którym się inspirowali. Danie dobre, choć nie zachwyciło.
Druga restauracja znajdująca się na ul. Sienkiewicza, która bierze udział w tegorocznej edycji. Opis brzmiał zachęcająco - w końcu nie na co dzień można posmakować przepiórek. Zwłaszcza w płatkach róż. Niestety według mnie kolejny zawód, choć zdaję sobie sprawę, że ten rodzaj ptaka do sporych nie należy i wielkiej ilości mięsa nie powinienem się spodziewać. Mimo niewielkiej porcji mięsiwa, którą jakoś udało się obrać danie oceniam na ciekawe i smaczne. :)
I oczywiście ogromny plus za: a) lecący film, którym inspirowali się kucharze tworząc danie, b) opis potrawy połączony z opisem filmu (na tyle zachęcający, że pewnie go z Mają obejrzę), c) "pochłaniacze czasu" - widać je na zdjęciu (zamiast podkładek na stołach rozłożone są arkusze z zagadkami, sudoku, labiryntem etc.), świetny pomysł!
3. Mebloteka YELLOW. Piotrkowska 138/140. Poisoned apple & Prince kissing.
To w zasadzie nr 1, bo pierwszy deser, którego postanowiliśmy spróbować :) Było sobie jabłko, w środku lody, kwaśno miętowe chyba :) W każdym razie orzeźwiające. Do tego latte z grenadyną. Było orzeźwiająco i smacznie. Dla mnie duży plus za lody w jabłku - ciekawy pomysł :)
To nie były lody, tylko sorbet. ;) Detalizm - wiem, ale jak to się mówi "diabeł tkwi w szczegółach". :) Mówiąc krótko - zarówno kawa, jak i jabłko z wkładką bardzo dobre.
Dodatkowo dodam, że zanim zajrzeliśmy do "Mebloteki" odwiedziliśmy znajdującą się naprzeciwko "Drukarnię..." gdzie podają w ramach festiwalu halibuta. Niestety o godzinie 16:45-17:00 już nic nie było. Głód zaczął zaglądać mi w oczy...
4. Lili. Roosevelta 10. Allo Allo - Zalotna Yvette
Wg strony festiwalu to ma być: "Lekki indyk skuszony pate z gęsich wątróbek, we flircie musowym na polanie". Nie wiem co to znaczy. W każdym razie. Na obsługę czekaliśmy koło 20 minut (siedząc przy stoliku). Obsługa nie ogarniała, zagadywała się przy barze i nie wiedzieliśmy - zamawia się przy barze, przy stoliku? I kiedy dostaniemy danie? Regularni klienci byli odprawiani z kwitkiem, bo podobno czas oczekiwania wynosiłby godzinę. Z drugiej strony usłyszeliśmy też, że wszystko na festiwal jest gotowe. Danie wyglądało jak poniżej. Indyk był moim zdaniem twardy (posypany zwęglonym anyżem), modra kapusta z anyżem kiepska, pate było fajne. Szczypiorek z koperkiem też niczego sobie. Moim zdaniem danie do niczego (warto zauważyć wielkość indyka).
Nieznacznie posilony kawą i jabłuszkiem z sorbetem liczyłem, że kolejny lokal restauracyjny choć trochę zaspokoi mój coraz większy głód. Niestety "Lili" kompletnie zbrukała moje nadzieje. Nie dość, że musiałem sam pofatygować się do kelnerki aby złożyć zamówienie (nikt do stolika nie podszedł), to jeszcze na bardzo niewielkie danie (bardzo!) musieliśmy czekać ponad 20 minut. Kompletna porażka i brak przygotowania do festiwalu. Zresztą widać było gołym okiem, że obsługa nie panowała nad sytuacją. Skandal i granda w tej kwestii. Natomiast sama potrawa bez rewelacji - indyk ok, dodatki też.
Wyszedłem bardziej głodny niż wszedłem...
Po wizycie w "Lili" zapragnęliśmy czegoś słodkiego, na polepszenie nastrojów. Ku naszemu nieukrywanemu smutkowi "Zbożowa" nie mogła nas przyjąć. Nie udało się przygotować jednego ze składników dania... :(
5. Gejsza Sushi. Kościuszki 93. Ziemia obiecana.
Tu od wejścia witała nas informacja co zawiera danie festiwalowe i za to plus. A była to polędwiczka wieprzowa w piasku tymiankowym na rukoli z grusconką. Polędwiczka była faszerowana rabarbarem. Była mięciutka i delikatna i normalnej wielkości. Do tego 2 kawałki ziemniaka, gorące i dobrze doprawione i kawałki gruszki. Wszystko prezentowało się ekstra, zwłaszcza, że dodali do tego naczynie z suchym lodem :) Danie poszybowało na czoło mojego rankingu :)
Po krótkiej i burzliwej kłótni kulinarno-osobowościowej zawitaliśmy w "Gejsza Sushi". Niczego sobie po tej restauracji nie obiecywałem, zresztą nawet nie wiedziałem co przygotowali na festiwal. Bardzo miłym więc okazało się przyniesione danie. Nie dość, że cudnie podane, to jeszcze dodatkowo z suchym lodem, który tworzył genialną mgiełkę nad potrawą. Efekt piorunujący i bardzo pozytywny - od razu notowania "Gejszy" skoczyły do góry o 300%. Serwowane polędwiczki bardzo smaczne i co istotne w normalnej ilości i wielkości. :)
6. Sushi Zielony Chrzan. Źwirki 8. Carskie Uramaki.
Lokal jest maleńki i pierwszy raz napotkaliśmy na kolejkę po mojej sugestii, ze może dosiądziemy się do jakiejś pary siedzącej przy poczwórnym stoliku - jakoś wszyscy się zmieścili :) Czekaliśmy średnio długo na nasze sushi, ale wynik był wart oczekiwania, gdyż otrzymaliśmy sushi (nie pamiętam nazwy rodzaju sushi x]) zawinięte w naleśnika z kawiorem ;) Było bardzo smaczne.
Tak, to prawda - około 19:00 nagle liczba gości wzrosła w lokalach chyba i przyszło nam poczekać na zewnątrz. Nawet rozważałem rezygnację, ale Maja zasugerowała, że może się dosiądziemy gdzieś (w lokalu są duże stoły, przy których spokojnie 4 osoby usiądą - a większość była zajęta przez parki). Wcisnęliśmy się, zamówiliśmy i czekaliśmy cierpliwie, przy okazji ucinając sobie krótką rozmowę o festiwalowych lokalach z naszymi stolikowymi sąsiadami. W końcu kelnerka przyniosła uramaki. Bardzo lubię sushi i na tym szczęśliwie się nie zawiodłem - okazało się pyszne! :)
Podsumowując - dzień męczący i nie tak przyjemny jak wczoraj. W Drukarni o godzinie 17 nie mieli już dania festiwalowego, a w Zbożowej niestety deser nie wyszedł i też nie udało się nam go spróbować. Ale może znajdziemy na to czas w niedzielę, kiedy to mamy zamiar odwiedzić Manufakturę i niedobitki z Piotrkowskiej :)
Dzisiejsze kulinarne spacerowanie i smakowanie było gorsze od wczorajszego. Jednak nie ma tego złego - końcówka okazała się przepyszna i godna polecenia. Mam nadzieję, że niedziela i jej oferta potrawowa nas nie zawiedzie. :)
Majowe TOP 3:
1. Gejsza Sushi.
2. Kamari.
3. Servantka/Sushi Zielony Chrzan/House of Sushi.
Bartkowe Top 3:
1. Gejsza Sushi
2. House of Sushi
3. Kamari
w Lili zamawia się przy barze :)
OdpowiedzUsuńPrzy barze Bartek zamówił i i tak czekaliśmy 20 minut. Bałagan był niesamowity.
OdpowiedzUsuń