Lubimy z Mają podróżować, to też w długi majowy weekend wywiało nas do Wrocławia. Już pierwszego dnia, kiedy z samego rana ruszyliśmy zwiedzać miasto minęliśmy ciekawie wyglądającą gastronomiczną miejscówkę, znajdującą się przy wrocławskim rynku "Przedwojenną" (dokładniej to przy ul. św. Mikołaja, ale sam lokal jest z pięć kroków od Rynku). Przed południem nikogo tam jeszcze nie było, ale miejsce stylizowane na knajpę z lat 20-tych, 30-tych nas zaintrygowało i mieliśmy silne postanowienie, że wieczorem tam wrócimy. W szczególności menu wyglądało bardzo zachęcająco. Generalnie w "Przedwojennej" można wybierać z 7 zakąsek, każdej za 8 zł: tatara, śledzia w oleju, kiełbasek z rusztu, ziemniaków z gzikiem, galaretki wieprzowej, zagrychy (zestaw marynowanych warzyw) i Przysmaku Dyzmy (kiszone ogórki z salcesonem). Natomiast do picia standard tj. piwo, wódka, wino, kawa, herbata bądź sok. Każdy napój za 4 zł.
Bartek był nieco nieprzekonany. Kojarzyło mu się to z knajpą "Przekąski i zakąski" w Warszawie. Zresztą słusznie, ale tamta poza fajnym barmanem nie miała tego klimatu. Tutaj, wchodząc ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Piłsudski na ścianie, meble jak ze starego westernu i dużo tych mebli. Zagospodarowana antresola (kolejne stoliki). No i muzyka! Muzyka z okresu. Wspaniale!
Jak postanowiliśmy tak i zrobiliśmy, ale w godzinach wieczornych było to już zdecydowanie inne miejsce. Przede wszystkim było w nim pełno ludzi, ledwo się dopchaliśmy do jedynego wolnego stolika, a potem Maja jakoś dotarła do baru kiedy ja pilnowałem naszych miejsc. I tak, w pierwszy wieczór wzięliśmy sobie pieczone ziemniaki z gzikiem oraz kiełbaski z rusztu (niestety żadne zdjęcia z tego pamiętnego wieczoru się nie zachowały...). Natomiast następnego dnia kiedy dotarliśmy do "Przedwojennej" w okolicach bardzo późnowieczornych wzięliśmy sobie tatara oraz galaretkę wieprzową. Do tego po piwie. :) Na dowiedzenia zaś (tj. po jakiejś godzinie siedzenia) jeszcze wzięliśmy po pięćdziesiątce przy barze i ruszyliśmy w drogę do domu... :)
Ja wiem, że tatar to zawsze ryzyko. Ale tutaj absolutnie nie miało co być nieświeże. Ludzi było tyle, że wszystko musiało być świeże. I było. Wszystko co jedliśmy było bardzo dobre i co ważne - nie było oszczędne. Spójrzcie na galaretę. Ona była ogromna. Kiełbasek dzień wcześniej dostałam aż 4 i do tego pyszne pieczywo. Naprawdę na dobrą zagrychę to tylko tam. A no i urzekło mnie, że za te 4 zł nie trzeba było pić zwykłej wódki. Można było poprosić np. wiśnióweczkę. A do piwa można było dostać soku.
Co tu dużo pisać, zarówno pierwszego wieczoru, jak i przy okazji drugiej wizyty były rewelacyjnie smacznie. Ziemniaki z gzikiem oraz mój tatar były wręcz genialne! Do tego super atmosfera. :) Nic tylko polecać i wracać przy okazji wizyt we Wrocławiu.
Ja bym poszła jeszcze raz :)
Mieliście szczęście, czasami obsługuje tam taka nieprzyjemna kobieta, że aż szkoda siedzieć. No i towarzystwo też takie sobie. Czasami jest ok.
OdpowiedzUsuń