Podróż do Chin bez żadnej wycieczki czy przewodnika postawiła nas przed koniecznością radzenia sobie samemu z różnymi sytuacjami, m.in. ze śniadaniami. O ile pierwszy poranny posiłek mieliśmy zapewniony "z góry" i o nic nie musieliśmy się martwić, o tyle już kolejne dni należały do nas.
I tu już nadmienię, że pierwszy poranny posiłek składał się głównie z... jajka! Wydawać by się mogło, że Chińczycy jedzą ryż. Otóż nie proszę państwa, oni przede wszystkim jedzą jajka. Do wszystkiego. Na śniadanie - obowiązkowo na twardo :)
I tu już nadmienię, że pierwszy poranny posiłek składał się głównie z... jajka! Wydawać by się mogło, że Chińczycy jedzą ryż. Otóż nie proszę państwa, oni przede wszystkim jedzą jajka. Do wszystkiego. Na śniadanie - obowiązkowo na twardo :)
Tak więc już pierwszego dnia naszego pobytu, po obejściu całej okolicy bloku, w którym mieszkaliśmy, zdecydowaliśmy się kupić pekińskie bułeczki z różnymi nadzieniami. Na pierwszy rzut oka wyglądają pysznie i wielce interesująco - tutaj coś na kształt hot-doga, tam niby hot-dog z "posypką", a obok dwie trójkątne bułki z nadzieniami (jajko na twardo) i przykryciem. Pozory, wszystko pozory! Jak się okazało bułeczki były nijakie w smaku i na dodatek pokryte czymś na kształt lukru (dlatego tak się świecą w świetle!). Niby je zjedliśmy, ale drugi raz już ich nie kupiliśmy.
No jak widać wyglądały prześlicznie i wcale nie były zbyt tanie, ale czego się nie robi, by na początek nie przeżywać szoku kulturowego i zjeść coś "europejskiego". Jak strasznie się myliliśmy napisał już Bartek ;)
Jak to się mawia, pierwsze śliwki robaczywki. Drugiego dnia już nie popełniliśmy tego błędu i zaczęliśmy się rozglądać za czymś innym do zjedzenia na śniadanie. Szczęśliwie daleko nie musieliśmy szukać, gdyż praktycznie pod naszym blokiem była budeczka, przy której co rano ustawiała się mała kolejka. Okazało się, że "Beijin Breahfast" w godzinnach porannych serwuje na śniadanko przepyszne naleśniki, wyrabiane na oczach klienta i podawane w gustownej foliowej torebeczce jak jeszcze był gorące. Aż się chciało kupić drugiego zaraz po wszamaniu pierwszego. :) A sam naleśnik i sposób jego robienia prozaiczne - przygotowanie śniadania zajmowało pani szykującej mniej więcej 3-4 minuty.
Cały naleśnik składał się z kilku komponentów, bo jak widać poza ciastem był szczypiorek, kolendra, chyba boczek, słony sos, ostry sos i chrupka. Należy zwrócić uwagę, że technikę zamawiania naleśniczków opanowałam do perfekcji, zresztą sprzedający też byli mili, bo pytali mnie zawsze czy chcę ostry sos czy nie. A ostry sos jadł tylko Bartek ;) Rzeczywiście za naleśnikami można tęsknić i szkoda, że podobnej rzeczy nie można kupić u nas. Inna rzecz, że sanepid zamknąłby ten kiosk w 5 minut.
Według mnie z tymi fantastycznymi naleśniczkami mogą się równać jedynie pierożki z pary, które pochłonęliśmy na śniadanie po 14h podróży z Pekinu do Xi'anu. Do tego kupiliśmy sobie grubaśnego placka, wg mnie o wieleee gorszego od pierożków.
Przez cały wyjazd chciałam zjeść bułeczki z pary (bo to bułeczki, a nie pierożki :P), bo jestem absolutną fanką mącznych przetworów. Uwielbiam wszystko co ma w sobie "ciasto". Więc poszukiwałam pysznych chińskich smaków w chińskich "bunach" (chn. baozi). Te rzeczywiście były bardzo dobre i miały ciekawe, niezidentyfikowane przez nas nadzienie :P. Co do placka... był smaczny, chociaż był po prostu kawałkiem tłustego ciasta, ale na pewno na śniadanie się nadał.
I na śniadaniowy deser taki obrazek - w trakcie schodzenia o świcie ze szczytu Taishan mogliśmy sobie zafundować śniadanie w postaci jajek na twardo (obowiązkowy element w chińskim śniadaniu) albo świeże i chłodzone brzoskwinie. Ewentualnie zielonego ogórka. ;) (którego chętnym obierano do połowy :P)
0 komentarze:
Prześlij komentarz