Odkąd dwa lata temu spędziliśmy urlop w Gruzji (pisaliśmy o tym tutaj, tutaj i tutaj), nie tylko sami coś tam sobie gruzińskiego szykujemy, ale także szukamy w Łodzi lokalu, który choć trochę odtwarzałby tamte niepowtarzalne smaki i aromaty. Jesteśmy dosyć wybredni i wymagający, więc jak na razie żadne z miejsc nas na zadowoliło.
Od razu powiem, że byliśmy w Lavashu, ale... no... chinkali nie miało kolendry (ani trochę), a adżarskie chaczapuri miało bardzo słaby ser i zupełnie nie takie ciasto, więc wyszliśmy mocno niezadowoleni.
Od razu powiem, że byliśmy w Lavashu, ale... no... chinkali nie miało kolendry (ani trochę), a adżarskie chaczapuri miało bardzo słaby ser i zupełnie nie takie ciasto, więc wyszliśmy mocno niezadowoleni.
Pojawiła się jednak nadzieja, że w końcu to będzie to, bowiem kilka dni temu przy ul Piotrkowskiej 10, po wielu tygodniach remontu i przygotowań, w końcu otworzyło się "Gruzińskie bistro". Wypatrywaliśmy tego otwarcia w zasadzie od kiedy tylko przyuważyłem na witrynie lokalu co się w nim będzie znajdować. I tak więc dzień po oficjalnym otwarciu przekroczyliśmy progi nowej restauracji.
Pierwsza rzecz, która nam się rzuciła w oczy po wejściu do "Gruzińskiego bistra" było to, że wystrój lokalu jest wprawdzie przyjemny dla gościa (żadnych szalonych kolorów, pstrokatych ozdóbek w ilości przekraczającej ogarnięcie etc.), jednak nijak on nie oddaje gruzińskich klimatów. A aż prosi się o powieszenie zdjęć z krajobrazami i ludźmi z Gruzji, pewnych charakterystycznych dla Gruzji elementów (np. słynne rogi do picia wina, czy choćby gruzińska flaga)...
No wystrój jest po prostu pomalowanym wystrojem wcześniejszego lokalu i rzeczywiście nie jest podobny zupełnie do niczego. Rzeczywiście brakuje czegokolwiek co powiedziałoby gościowi, że znajduje się w gruzińskim bistro. No i menu na pojedynczych kartkach z wykreślonymi pozycjami - to nie robi dobrego wrażenia, bo przy następnej wizycie planowałam zjeść lobiani.
Pierwsza rzecz, która nam się rzuciła w oczy po wejściu do "Gruzińskiego bistra" było to, że wystrój lokalu jest wprawdzie przyjemny dla gościa (żadnych szalonych kolorów, pstrokatych ozdóbek w ilości przekraczającej ogarnięcie etc.), jednak nijak on nie oddaje gruzińskich klimatów. A aż prosi się o powieszenie zdjęć z krajobrazami i ludźmi z Gruzji, pewnych charakterystycznych dla Gruzji elementów (np. słynne rogi do picia wina, czy choćby gruzińska flaga)...
No wystrój jest po prostu pomalowanym wystrojem wcześniejszego lokalu i rzeczywiście nie jest podobny zupełnie do niczego. Rzeczywiście brakuje czegokolwiek co powiedziałoby gościowi, że znajduje się w gruzińskim bistro. No i menu na pojedynczych kartkach z wykreślonymi pozycjami - to nie robi dobrego wrażenia, bo przy następnej wizycie planowałam zjeść lobiani.
Ja oczywiście zamówiłem moje ukochane khinkali (20 zł), Maja z kolei skusiła się na swoje ulubione adżarskie chaczapuri (15 zł). Podkreślę w tym miejscu, że rezerwacji oraz samego zamówienia na konkretną godzinę dokonywałem za pośrednictwem Facebook'a i mimo moich drobnych obaw (kiedyś się nacięliśmy przy takiej formie zamawiania) wszystko przebiegło bezproblemowo, szybko i sprawnie. W zasadzie po tym jak dotarliśmy do lokalu, to w ciągu 5 minut mieliśmy już dania na stole :)
Jak być może wiecie - to nasze dwie ulubione gruzińskie potrawy, których zjedliśmy TONY podczas pobytu w Gruzji. Ja już nawet nie mogłam patrzeć na chaczapuri. Dlatego te właśnie dania musiały zostać naszym papierkiem lakmusowym.
Jak być może wiecie - to nasze dwie ulubione gruzińskie potrawy, których zjedliśmy TONY podczas pobytu w Gruzji. Ja już nawet nie mogłam patrzeć na chaczapuri. Dlatego te właśnie dania musiały zostać naszym papierkiem lakmusowym.
Jeśli chodzi o chinkali to przede wszystkim bardzo brakowało w nich tego charakterystycznego bulionu, w zasadzie na 6 sztuk tylko w dwóch było go tak trochę-trochę. W pozostałych był niestety sam farsz :( Wielka szkoda bo uwielbiam całą tą ceremonię i sposób w jaki należy chwytać i nadgryzać chinkali, a następnie wypijać prawie jeszcze gorący bulion ze środka. Natomiast jeżeli chodzi o farsz to był najzwyczajniej w świecie za słabo doprawiony. Zupełnie nie było czuć w nim tych wszystkich przypraw i smaków. Dobrze chociaż, że było sporo kolendry ;) Aha, i od razu dostałem chinkali posypane szczodrze pieprzem. Z kolei ciasto było dosyć cienkie i w zasadzie było takie samo jak to, które widzieliśmy w Gruzji.
Kiedy postawiono talerz na stole, pierwsze co poczułam to świeżo mielony pieprz. Rewelacja. Same khinkali były na gruzińskim poziomie - jadaliśmy takie w Gruzji, tylko chyba zawsze były mocniej doprawione i miały więcej kolendry w środku. Gdyby udało się te podrasować tak, by były bardziej wyraziste - na pewno miałyby naszą pełną okejkę :)
Kiedy postawiono talerz na stole, pierwsze co poczułam to świeżo mielony pieprz. Rewelacja. Same khinkali były na gruzińskim poziomie - jadaliśmy takie w Gruzji, tylko chyba zawsze były mocniej doprawione i miały więcej kolendry w środku. Gdyby udało się te podrasować tak, by były bardziej wyraziste - na pewno miałyby naszą pełną okejkę :)
Chaczapuri było na pewno mniejsze niż to, które dostawaliśmy w restauracjach w Gruzji, ale i tak porcja jest wystarczająca dla jednej osoby by się nasycić. Oceniając zaś samo danie to oceniłbym je tak: ciasto - takie jak w Gruzji, ser - bardzo zbliżony do tego gruzińskiego, jednak o wiele mniej słone, jajko - już ścięte, ale nie na twardo. Czyli generalnie bardzo podobne do tego co jest w Gruzji, ale... nie było żadnego masła, a to jest nieodłączny element adżarskiego chaczapuri! :(((
Troszeczkę Bartek dramatyzuje :P Ciasto - perfekcyjne. Ser - delikatny, ale takie też jadaliśmy w Gruzji. Nie chcę tu uchodzić za jakiegoś znawcę, ale to chyba było sulguni :) Jajko było bardzo w porządku i rzeczywiście brakowało masełka. Ale smakowo to było coś oryginalnego - tak jak to pamiętam i proszę tego za bardzo nie zmieniać!
Na deser zamówiliśmy porcję ciasta (jedyny deser w menu). Ciasto było przyjemne, o konsystencji zakalca, ale przyjemnie słodkie - czekoladowo-karmelowe. Ach no i do popicia mieliśmy przyjemną lemoniadę - też słodka.
Ciasto o wdzięcznej nazwie "bajka" (ciasto biszkoptowe z kremem waniliowym i czekoladą) było bardzo przyjemne zarówno smakowo, jak i w wyglądzie. Warto je sobie zamówić na koniec wizyty, zwłaszcza że kosztuje raptem 7 zł :) A co do lemoniady, to mimo tego, że nie była zła to jednak liczę, że będzie można zamówić któregoś dnia prawdziwe napoje "Natakhtari" ;)
Podsumowując - bardzo dobre jedzenie, może odrobinę do podrasowania. Na pewno osoby, które je przygotowują pochodzą z Gruzji - to czuć :)
Na razie taka czwórka na szynach, ale liczymy na więcej ;)
Na deser zamówiliśmy porcję ciasta (jedyny deser w menu). Ciasto było przyjemne, o konsystencji zakalca, ale przyjemnie słodkie - czekoladowo-karmelowe. Ach no i do popicia mieliśmy przyjemną lemoniadę - też słodka.
Ciasto o wdzięcznej nazwie "bajka" (ciasto biszkoptowe z kremem waniliowym i czekoladą) było bardzo przyjemne zarówno smakowo, jak i w wyglądzie. Warto je sobie zamówić na koniec wizyty, zwłaszcza że kosztuje raptem 7 zł :) A co do lemoniady, to mimo tego, że nie była zła to jednak liczę, że będzie można zamówić któregoś dnia prawdziwe napoje "Natakhtari" ;)
Podsumowując - bardzo dobre jedzenie, może odrobinę do podrasowania. Na pewno osoby, które je przygotowują pochodzą z Gruzji - to czuć :)
Na razie taka czwórka na szynach, ale liczymy na więcej ;)