Na mapie łódzkich lokali mamy kilka miejsc, do których po prostu musimy i chcemy pójść. Powoli, powoli staramy się skreślać kolejne pozycje z tej listy, bo inaczej zabraknie nam w końcu życia aby wszędzie pójść (oczywiście na jeden lokal, w którym zjemy od razu na listę wpadają dwa kolejne).
Jedną z takich restauracji, która wpadła na naszą listę już dobrych kilka miesięcy temu była "Piwnica Łódzka", która zaintrygowała nas swoją reklamą, zgodnie z którą można tam zjeść prawdziwe łódzkie, tutejsze dania.
I tak nigdy nie mogliśmy do Piwnicy trafić. A to lato i bardziej pizza, a to jesteśmy zupełnie nie w tym rejonie Śródmieścia. Aż w końcu nadszedł ten deszczowy dzień...
Wystrój Piwnicy jest dosyć ciekawy, chociaż w całym lokalu panuje dziwny półmrok (nie jestem wielką fanką). Na pewno wielkim plusem lokalu są przemiłe panie, które niemal od wejścia witają gości i proponują im szatnię.
Po przejrzeniu menu doszliśmy do wniosku, że jednak nie zamówimy dań łódzkich. Skusiliśmy się wyłącznie na łódzką przystawkę w postaci plendz kartoflanych z sosem kurkowym. Plendze jako takie było nawet niezłe, ale niestety w sosie kurkowym praktycznie w ogóle nie był czuć smaku kurek. Ku naszej szczerej rozpaczy smak tych wspaniałych grzybów po prostu został zabity przez cebulę, której było multum w sosie. Szkoda, naprawdę szkoda.
Bo za mną od paru dni chodziły kurki. I tak czułam, że muszę gdzieś kurkę upolować. No to musieliśmy wziąć te plendze, mimo, że nie mieliśmy pojęcia co to jest. Jakbyście jeszcze nie poznali na zdjęciu poniżej - są to po prostu placki ziemniaczane (moja mama w życiu takiego słowa nie słyszała - może to jednak wielkopolska nazwa?). A Bartek ma zupełną rację - smaku kurek praktycznie nie poczuliśmy (porównując to z pierogami z kurkami w Poddębicach to... w zasadzie nie ma porównania).
Natomiast na główne wzięliśmy pierogi z gęsiną na bukiecie sałat z sosem wiśniowym oraz golonkę na kapuście zasmażanej z opiekanymi ziemniakami (która, co ciekawe na stronie www restauracji jest oznaczona jako danie łódzkie, a w menu na miejscu nie było tej informacji...).
Moje pierogi wyglądają ślicznie. I były jadalne, ale... Nie wiem jak to jest możliwe, że farsz w pierogach był tak suchy, że się praktycznie rozpada. Przecież gęsina to tłuste mięso i tłuszczyk powinien chociaż trochę farsz nawilżyć. Tak się niestety nie stało. Farsz się rozpadał trocinowo i za wiele dobrego o tych pierogach powiedzieć nie mogę, bo w smaku też genialne nie były.
O mojej golonce za dużo dobrych słów powiedzieć nie mogę. Na pewno miała super przypieczoną skórkę, która po prostu rozpływała się w ustach. Mięso natomiast było bardzo, ale to bardzo bez wyrazu, tak więc albo za krótko trzymane w zalewie, ale zalewa była kiepsko przygotowana i mięso po prostu nie miało jakimi smakami (np. słonym) przejść. Za to zasmażana kapusta był tak kwaśna, że aż wykrzywiała ;) tutaj z kolei za mało ją wypłukano. Tak więc...
No ja tu muszę powiedzieć, że o ile chrzan był do golonki dobry, o tyle sama golonka była straszna. Zero smaku mięsa. Tak po prostu jakby została z wody nieosolonej wyjęta. Szkoda, bo jadaliśmy dużo lepsze golonki w dużo mniej modnych miejscach. Ach no i jeszcze zapomniałam wspomnieć o cenach. O jakieś 5 zł za wysokie. Mam wątpliwości czy warto i czy nie lepiej iść do jakiejś jadłodajni.
Tak więc podsumowując, o wiele lepszą golonkę (choć inną bo nie pieczoną, a gotowaną) jadłem w Kaliszu, a pierogi zdecydowanie smaczniejsze są w Poddębicach. Dobrze chociaż, że tutaj skórka od golonki była rewelacyjna, a chrzan był tak ostry, że aż łzy wyciskał...
Mega szkoda. Chciałam, by było dobrze.
0 komentarze:
Prześlij komentarz