W odróżnieniu od Stambułu Edirne to bardzo mało turystyczne miasto. Wprawdzie znajduje się tam jeden z najpiękniejszych meczetów i piękny kompleks sułtana Bajezyda II, ale wycieczki przyjeżdżają tylko żeby zobaczyć te miejsca i odjeżdżają w siną dal. W centrum (z turystów) bywa mało kto.
Wprawdzie miasto o wiele mniejsze i cichsze od Stambułu, ale miło było się tam zatrzymać na tych kilka dni i poświęcić trochę czasu (i sił w nogach) aby zobaczyć wszystko co oferuje Edirne. :)
Zaczęliśmy od tego, że spróbowaliśmy sobie miejscowego McDonalda. I wiecie co? Frytki były NIEDOBRE. Nie wiedziałam, że z McD mogą być różnice między krajami, ale wygląda na to, że Turcy nie rozumieją frytek z McD i dlatego robią je źle. A co zjedliśmy z bułek? Izgara Tavuklu Sandviç czyli kanapka z grillowanym kurczakiem oraz Köfte Burger czyli w zasadzie burgera z tureckim kotletem. Obydwie bułki były smaczne, ale jeśli dobrze pamiętam słone. I niestety... małe i bez większych fajerwerków. Nie ma co próbować.
Tradycja to tradycja i już tak mamy, że w każdym kraju zaglądamy do miejscowego Maca. Chcieliśmy to już zrobić w Stambule, ale... nie udało nam się znaleźć tam żadnego McDonalda. Ba! Ja nawet żadnego nie zauważyłem (ani znaku do niego). Za to w Edirne do tureckiego McD trafiliśmy bez trudu. Co do jedzenia to było średnie - frytki fatalne, a bułki przyzwoite ale bez szału.
Ważniejszym naszym posiłkiem był ciğer, który stanowi specjalność regionalną i nigdzie poza Edirne nie spróbujecie czegoś takiego. A co to właściwie jest? Jest to owcza wątróbka w mące, cieniutko pokrojona, smażona na głębokim oleju. Do tego sałatka pomidor+cebula, sos chilli-pomidorowy i papryczki do pogryzania. Ach no i Ayran do popicia! A Ayran to jogurt z solą, który znakomicie orzeźwia. Wszystko pyszne. Wątróbka w takim wydaniu jest delikatna i chrupiąca. Polecam nawet sceptykom tego kawałka mięsa.
Re-we-la-cja! Wprawdzie pomysł pójścia na cielęcą wątróbkę przyjąłem bardzo sceptycznie (wątróbka nie jest moim ulubionym daniem), ale czytaliśmy, że będąc w Edirne po prostu trzeba zjeść ten miejscowy przysmak. Trzeba to trzeba, poszliśmy. I było to jedno z lepszych dań, które jedliśmy w trakcie całego wyjazdu. Powtórzę: re-we-la-cja!
A poniżej kolejny turecki przysmak czyli tulumba (właść. tulumba tatlısı). Ulubiony deser Bartka czyli ciasto smażone na głębokim oleju a później nasączane syropem słodowym. Dla mnie nic specjalnego, ale niektórzy szaleją :)
Wolę jednak wersję sprzedawaną w Albanii, która jest trochę większa i dłuższa (mnie przypomina ogórka). :) Pomijając kształt i rozmiar to turecka odmiana tej słodkości jest zdecydowanie bardziej twarda i chrupka od albańskiej.
Nie wiemy do końca jak to się dzieje, ale w Stambule bułka z kebabem wołowym kosztuje 10 lirów (albo 8), a z kurczakowym jakoś 1-2 liry mniej. Natomiast w Edirne za 3 (słownie TRZY) liry dostaliśmy bułkę z kebabem kurczakowym (wyglądał świeżo i pysznie) i ayran czyli napitek. I to znaleźliśmy 2 takie miejsca (pierwsze było lepsze i cała kolejka do niego stała). Polecam, bo nie ma nic lepszego niż kebab w Turcji.
Ja tam pamiętam, że kosztowała taka porcja 3,5 liry, ale to nie ma znaczenia. Było zdecydowanie taniej niż w Stambule. Choć... mnie na Taksim, za 4 razy więcej jakoś bardziej smakowało. :P
No i deserek czyli chałwa. Po lewej standardowa, po prawej kakaowa z orzechami włoskimi. Standardowa lepsza, ale obydwie dobre i ciekawe. Warto spróbować tego przysmaku również w Turcji.
Nie ma to jak w Turcji kupić sobie prawdziwą chałwę turecką. :P
Pytanie za sto punktów. To co jest poniżej to nie są owoce. Ale jeśli nie owoce to co? Jest to edirneńska specjalność i jedna z rzeczy, z których Edirne słynie. Odpowiedź poniżej.
To są mydełka w kształcie owoców :) Wyglądają jak żywe, nie? :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz