W tym miejscu wielkie dzięki dla Artura, który nas ugościł i którego nawiedzimy jeszcze co najmniej raz :) Chciałabym napomknąć, że ja jednak nie sprechałam wcale, ponieważ wpadałam w nagłą panikę jak tylko ktoś do mnie zaczynał mówić po niemiecku :P
Na pierwsze niemieckie "danie" skusiliśmy się na Alexanderplatz, gdzie stał sobie smętnie pan z podpiekanymi kiełbaskami. Rzuciliśmy się i za całe 1,20 euro kupiliśmy jednego Bratwurst'a w bułce z Kauflanda. :) Był nawet niezły. :P
Z Kauflanda czy z Lidla - wszystkie takie same :P Tak czy inaczej - dla mnie spoko. Kosztowało to zdaje się 1,35 Euro i było ok, zwłaszcza, że było ciepłe, a dzień był mroźny.
Skoro byliśmy w Berlinie musieliśmy pójść na "tradycyjne" niemieckie jedzenie. Oczywiście mam na myśli kebaba. :P Na szczęście niedaleko mieszkania gdzie byliśmy znajdowała się porządna turecka kebabownia. Szamanie kebaba przy niemieckim piwie w towarzystwie Turków i przy tureckiej TV - bezcenne doświadczenie... :D Natomiast sam kebab jak dla mnie bardzo dobry. :)
Kebab. był. ogromny. Pół musiał za mnie zjeść Bartek, bo nie dałam rady. Ale był smaczny i pozywny ;) Nie wiem czy widzicie - na pierwszym zdjęciu poniżej, w tle jest naleśnik. Jest to dziwny, słony, naleśnik z serem. Nic specjalnego ;) Ale przynajmniej spróbowałam :)
Kolejnego dnia zostaliśmy wyciągnięci na lunch do "Konnopke Imbiss" przy Schonhauser Alee. Lokal słynie w Berlinie z dań z kiełbaskami czyli Currywurst'ów, Bratwurst'ów etc. etc. Ja sobie zamówiłem porcję Currywurst'a (czyli pieczona kiełbaska z curry i sosem) z frytkami, a Maja zwykłego Wiener'a (czyli po prostu samą pieczoną kiełbaskę) z musztardą. Do tego grzanego wino w bardzo gustownym kubeczku. ;) Currywurst - super! :)
Jeśli dobrze pamiętam to mój nie był wcale zwyczajny, tylko nazwa była jakaś inna, ale wszystko jedno. Popełniłam błąd taktyczny, bo zjadłam śniadanie i po prostu nie było u mnie ani trochę miejsca na cały lunch. Ale Gluhwein był moim pomysłem i jestem z niego bardzo dumna :) Bardzo mi się podoba fakt sprzedawania tak po prostu grzanego wina w kubeczkach. Zresztą uwaga - kubeczki były za kaucją :)
Kolejny jedzeniowy przystanek - stacja S-Bahn w Poczdamie. Po całym dniu łazikownia po przepięknej stolicy Brandenburgii postanowiliśmy spróbować czegoś w niemieckim Mc. Bądźmy szczerzy, 95% bułek można kupić u nas w Polsce. I smakowo tak samo.
Niczego ciekawego w niemieckim McDonaldzie nie było. I było stosunkowo drogo. Generalnie nie ma co - przy tylu ulicznych przekąskach McD to słaby pomysł.
Natomiast ja jeszcze wyczułem "Heisser Wolf'a", gdzie zakupiłem za kilka euro Leberkasa. Jest to zapiekany w chlebowej formie pasztet z wątróbek. Mnie się trafiła wersja w bułce. Fajna i smaczna rzecz. :)
Smakowało jak mielonka ;) Kolejka była długa, a pani kroiła na świeżo z pieczeni. Polecamy na spróbowanie :)
Natomiast na sam koniec, w ostatni dzień naszego pobytu zawitaliśmy do jednej z restauracji w centrum Berlina. Ja zamówiłem sobie Wiener Schnitzel'a z sałatką i ziemniakami oraz piwo do tego, natomiast Maja "coś" z kiszoną kapustą i sałątką (nikt nie wie co) i Spezi do picia (połączenie coli i fanty). Jedzenie było... takie sobie. Na szczęście deser w postaci Apfel strudel'a uratował całą wizytę.
No to ja jeszcze opowiem, że okazało się, że nasz obiad w niemieckiej restauracji został zepsuty... przez kelnera, który podał nam Wiener Schnitzel ze słowami "Kotlet dwa razy!" ;) Rzeczywiście obiad był taki sobie. Moje mięso było dziwne, kapusta była dziwna, ziemniaki bez smaku, a warzywa... ot warzywa bez dressingu.U Bartka najlepsze były ziemniaki ze śmietaną :) Ale moi drodzy... strudel z jabłkami na ciepło + lody waniliowe = REWELACJA. Rozpłynęliśmy się momentalnie i Bartek przestał żałować, że naciągnęłam go na wspólny deser :) Ogólnie restauracja była dobra i myślę, że nasza kiepska ocena wynika z oczekiwania niecodziennych i zdecydowanych smaków, czego nie otrzymaliśmy (poza deserem).
Niedługo do Berlina pojedziemy ponownie i wtedy, już nieco doświadczeni, będziemy sensowniej próbować i obiecujemy, że będziemy dokładniej opisywać co i gdzie jedliśmy. Tak czy inaczej jak na razie jedzenie niemieckie to prawie to samo co polskie ;) (ależ Amerykę odkryliśmy, nie? ;))
Aż się zrobiłam głodna.
OdpowiedzUsuń