Wróćmy do naszych wakacyjnych wspomnień (spokojnie, to już przedostatni odcinek). :) Po Chorwacji, Włoszech i Albanii pojechaliśmy nad Jezioro Ochrydzkie w Macedonii i spędziliśmy tam wspaniały tydzień. Co prawda początki naszego pobytu tam nie były kolorowe, ale po zmianie naszego hotelu wszystko się ułożyło i mogliśmy zacząć spokojnie odpoczywać, zwiedzać i cieszyć się wolnym czasem.
Ja Wam muszę opowiedzieć historię z pierwszym lokalem. Otóż kiedy czekaliśmy na busa podczas zmiany naszego noclegu, podjechał do nas samochód, a kierowca zapytał nas czy mówimy po rosyjsku. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że tak. Tu kierowca zaczął tyradę, że on tu się umówił z jakimiś Rosjanami, że miał ich zawieźć do Skopje, że on ich nie rozumie, a oni zadzwonili z prywatnego numeru, więc jak następnym razem zadzwonią to czy my nie moglibyśmy odebrać i z nimi pogadać, a on nas zawiezie do centrum. Zresztą o swoim nieszczęściu opowiadał wszystkim napotkanym osobom. I tak czekaliśmy z nim jakieś 20 minut. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że w sumie to on się na miejsce spotkania spóźnił 40 minut (no wcale się Rosjanom nie dziwię, że się wściekli - kierowcy nie ma, niczego nie rozumie, ekstra!). No to Goran stwierdził, że nas już odwiezie. Zapytał czy jesteśmy głodni i powiedział, że nas zawiezie do miejsca gdzie zawsze ludzi wozi i nigdy im nic złego (gastrycznie) się nie dzieje. Gdzieś w środku miałam nadzieję, że nas zaprasza na ten obiad. Restauracja okazała się chyba lokalem jakiejś masarni i do wyboru były jakieś różne mięsa. Ja wybrałam to:
a Bartek kiełbaski:
Cenowo było nieźle, ale najlepsze było na koniec, kiedy Goran stwierdził, że mamy za niego zapłacić. Wydawało mi się, że się przesłyszałam - to my tu dobre dusze on tak? Powiedziałam, że nie ma mowy a on na to się oburzył, powiedział, że to nie do pomyślenia, kazał nam zapłacić za podwózkę jak za busa. I tak osłupiali wylądowaliśmy w centrum, a ja do tej pory nie mogę z tego stuporu wyjść.
Mimo tego, że było smacznie i tanio to już nigdy więcej tam nie zawitaliśmy. Drugim odwiedzonym przez nas lokalem była restauracja De Lago. Polecono ją nam wcześniej, a skoro przypadkowo na nią trafiliśmy szkoda było nie sprawdzić co tam dobrego można zjeść.
A poza tym tego dnia pragnęłam zupy rybnej :)A tu akurat mieli i to niedrogo.
Na pierwsze danie wzięliśmy zupę rybną. Jak dla mnie była ona mało wyrazista. Co prawda wyraźnie czuć było rybny smak, ale... czegoś jej brakowało.
Ona była w ogóle niesłona, a jadalna była dopiero po dołożeniu cytryny :) Ale generalnie na pewno miała w sobie dużo ryby.
Z kolei na danie główne Maja wzięła kurczaka w sosie grzybowym, ja natomiast zapragnąłem zjeść coś bardziej lokalnego i skusiłem się na faszerowane papryki. Według mnie jedno i drugie danie było smaczne (Mai nawet bardziej). :) Dobrze przyrządzone, nieźle doprawione i w sumie nie czekaliśmy na nie specjalnie długo.
Kurczak był przepyszny i naprawdę taki jaki by powinien. Papryki były po prostu smaczne. Ale zanotowaliśmy w pamięci, że lokal ten jest w porządku.
Kolejnym lokalem, w którym zawitaliśmy była pizzeria "Americano". Znajdowała się ona zaraz obok schodów prowadzących do naszego lokum i mijaliśmy ją wielokrotnie. W końcu dolatujące stamtąd zapachy pizzy nas przekonały i skusiły. Maja zamówiła pizzę, ja zaś miałem chęć na jakiś makaron. Cóż, ani jedno ani drugie rewelacyjne nie było - dało się zjeść, ale też nie powaliło nas na kolana smakiem.
A najlepsze jak zapomnieli mi położyć oliwek na pizzy... więc dali mi w miseczce ;) Bartka makaron był zupełnie be wyrazu.
Przerwa na widok z Ochrydy. ;) Gdybyście mogli tam pojechać, zawitajcie tam koniecznie!
Po doświadczeniach z pizzą i makaronem w "Americano" zdecydowaliśmy się przy okazji kolejnego obiadu powrócić do znanego nam lokalu, gdzie było smacznie - do De Lago. Tym razem to Maja miała chętkę na makaron, ja zaś chciałem zjeść coś bardziej konkretnego, zamówiłem więc burgera. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostałem ogromnego kotleta z dodatkami. Mimo, że nie było to to co sobie wyobrażałem, to danie było rewelacyjne. I objadłem się wtedy jak szalony.
Mój makaron był niestety mocno przeciętny. Miał być sos śmietanowy z prosciutto... a tu sos śmietanowy (praktycznie bez smaku) i mocno słone prosciutto. Mnie nie za bardzo podeszło to wszystko. Za to Bartkowe danie było bardzo ciekawe, a frytki bardzo dobre :)
Jako ciekawostkę wspomnimy tutaj o naszych... śniadaniach. :) Pierwszego dnia o prawda poszliśmy na miejscową wersję burka, ale już w kolejne poranki zaglądaliśmy do małego lokaliku położonego niedaleko naszego motelu na kawałek pizzy. Kawałki były spore, bardzo tanie i co ważne podawane na waflu (czyli nie dość, że jedliśmy pizzę to jeszcze i tacka była do zjedzenia :D)! Może i nie były to najzdrowsze śniadania, ale na pewno smacznie zaczynaliśmy dni. ;)
Bo ja już na burki patrzeć nie mogłam! A ta pizza była całkiem sympatyczna i stosunkowo niedroga. A sposób podania (na waflu) był również wspaniały. PO-LE-CA-MY.
Wracając zaś do tematyki obiadowej warto w tym miejscu wspomnieć o przykrym zdarzeniu jakie nas spotkało w Ochrydzie. Mianowicie, pod sam koniec naszego pobytu zostaliśmy praktycznie zmuszeni do wyjścia z lokalu. Wszystko miało miejsce w lokalu o pięknej nazwie "Kotva", który znajduje się niedaleko przystani dla jachtów. Z zewnątrz zapowiadało się smakowicie i świeżo (w końcu byłą bardzo blisko jeziora), menu to potwierdzało. Niestety nie przekładało się to w ogóle na szybkość podawania dań. Mimo tego, że w restauracji nie było wielu gości czekaliśmy aż 40 minut na podanie nam jedzenia. I się nie doczekaliśmy! Po tak długim czasie zdecydowałem, że wychodzimy. Odliczyłem równą kwotę za podane nam napoje (których zresztą nie dokończyliśmy) i wyszliśmy. Aby było śmieszniej gdy już byliśmy w drzwiach kelner zapytał nas "Jakiś problem, coś się stało?". Rzuciłem mu tylko na do widzenia "Czekaliśmy aż 40 minut, to kpina" i wyszedłem.
Przyznam się, że trochę zepsułam Bartka. Jeszcze jakiś czas temu być może nie zauważyłby nawet uchybień w obsłudze w tym lokalu. A teraz praktycznie sam wyprowadził mnie w oburzeniu. Cóż, miał rację, a może obsługa się czegoś nauczy :)
I tak trafiliśmy do jednej z najlepszych restauracji w Ochrydzie, do "Belvedere".
A tam mięso podane jak homar i makaron z dziczyzną.
Tak, w Belvedere przynajmniej wiedzieliśmy dlaczego czekamy, bo tłum był taki, że obsługa uwijała się jak w ukropie. Ale czy to był najlepszy posiłek w naszym życiu? Nie powiedziałabym. I też nie było zbyt tanio.
I na koniec, jak przystało po dobrym obiedzie, czas na deser. :) Ostatniego dnia, kiedy już praktycznie szykowaliśmy się mentalnie do dalszej podróży natrafiliśmy na sympatycznie wyglądającą cukiernię z, jak się okazało po zakupie, wspaniałymi słodkościami - rewelacyjne bakławy! I jeszcze mogłem sobie kupić pysznego słodkiego "ogórka"! :P
Jeśli będziecie mieli kiedyś okazji spróbować baklawy z sokiem/sosem wiśniowym - koniecznie spróbujcie! Wiśnia troszeczkę przejmie ogromną słodycz baklawy. A w tym sklepie gdzie akurat kupiliśmy nasz zestaw (taniutki) pani zapytała czy nie chcemy wody do tego :) (uznałam to za przejaw ogromnej troskliwości, bo przecież umarlibyśmy z przesłodzenia). Będąc na Bałkanach koniecznie próbujcie baklawy.
Szkoda było stamtąd wyjeżdżać... Było pięknie, spokojnie i.. smacznie! :)
Polecam, Maja Skowrońska
0 komentarze:
Prześlij komentarz