Niemoc twórcza i zmęczenie po wojażach spowodowały, że jeszcze relacji nie ma, a tu przecież trzeba :) To zacznijmy może od jedzenia w samolotach.
Powrót do polskiego czasu i trybu życia zdecydowanie utrudniało napisanie czegokolwiek. Na szczęście już jakoś się ogarnęliśmy i... musimy nadrobić sporo notkowych zaległości. A jest o czym pisać! :)
Panuje ogólna opinia, że jedzenie w samolocie jest niedobre. No przyznaję, że raczej Bristol to to nie jest i na pewno jadłam wiele lepszych rzeczy, ale! jadłam też i gorsze.
Być może w klasie biznes jedzonko jest lepsze. ;) Jednak nie mieliśmy generalnie na co narzekać, rewelacji co prawda na talerzach nie było, ale dawało się zjeść. Tylko raz na trasie Pekin-Dubaj podano na obiad taki syf z malarią, że nie ruszyliśmy swoich dań.
Na początek można sobie zamówić drinka. Ja standardowo (wódka z colą):
Na uwagę zasługuje pilocik, który to przenosi nad do świata podniebnej rozrywki gdzie można nawet multiplayerem zagrać w statki czy w pingponga (uwaga! straszne lagi). Są też diamenciki :) <3 Minus początkowy - nie ma filmów do wyboru, jest program telewizyjny gdzie po prostu ma się różne kanały i szuka się filmów do oglądania. Jesteśmy okrutnie nowocześni i odmówiliśmy uczestniczenia w takich przeżytkach ;)
Wszystko zależy od linii i lotu. My akurat trafiliśmy na takie trasy gdzie był "program tv". Choć raz, w trakcie lotu Warszawa-Dubaj było normalnie tzn. można było sobie wybrać co się chciało oglądać spośród setki filmów i seriali (i były nawet nowości w języku polskim!). Dzięki temu obejrzeliśmy świetnego "Hitchcocka" i średnich "Strażników marzeń" w naszym ojczystym języku.
A najlepszą krwawą Mary zrobiono mi na godzinę przed lądowaniem w Warszawie. Oj przypraw i tabasco nie żałowali! (jak zamawiałam to steward tylko zapytał czy tabasco dolać, a oprócz tego rzucił przypraw aż miło ;))
Przejdźmy do dań głównych. Każde z nich składa się z powtarzalnego schematycznie zestawu tj. coś ciepłego, bułka z masłem, woda mineralna, jakaś sałatka, coś na deser i coś do przegryzienia na szybko.
Pierwszy lot był z tych pokazowych. Jako przystawka sałatka z wędzonym łososiem, danie główne: grillowany kurczak w pieprzowym sosie z puree i warzywami albo baranina w curry z ryżem na parze i mixem warzyw, a na deser owocowy crisp (deser, gdzie do owoców dołączone jest coś w rodzaju kruszonki) z musem waniliowym. Tu w sumie troche odpłynęliśmy, bo wszystko było bardzo dobre i nawet zdaje się bułki były świeże. Do tego były podane jeszcze krakerniczki z serem i sosem chilli.
Dla odmiany tutaj daniem głównym były kawałki kurczaka w kremowym czosnkowo-szczypiorkowym sosie podawane na ziemniakach gratin, brokułach i marchewce. I te dwa dania to był właśnie ten syf z malarią. Naprawdę ledwie zjedliśmy. Nawet ciasto nie było warte miejsca w moim żołądku. W tym samolocie jedzenie było okropne i nawet lecący nim Chińczycy o tym wiedzieli.
Na lekki lunch podano wędzonego łososia z sałatką ziemniaczano-szczypiorkową, kurczak tikka: marynowany w kremowym sosie, podawany z ryżem przygotowywanym na parze i szpinakiem z kukurydzą albo potrawka z baraniny z czarnym pieprzem, tłuczonymi ziemniakami i papryką z brokułami. Oczywiście do tego ser i krakerniczki oraz mus cappuccino brownie. Tutaj o ile mięsa były porównywalne to szpinak był lepszy od brokułów ;)
Powrót do polskiego czasu i trybu życia zdecydowanie utrudniało napisanie czegokolwiek. Na szczęście już jakoś się ogarnęliśmy i... musimy nadrobić sporo notkowych zaległości. A jest o czym pisać! :)
Panuje ogólna opinia, że jedzenie w samolocie jest niedobre. No przyznaję, że raczej Bristol to to nie jest i na pewno jadłam wiele lepszych rzeczy, ale! jadłam też i gorsze.
Być może w klasie biznes jedzonko jest lepsze. ;) Jednak nie mieliśmy generalnie na co narzekać, rewelacji co prawda na talerzach nie było, ale dawało się zjeść. Tylko raz na trasie Pekin-Dubaj podano na obiad taki syf z malarią, że nie ruszyliśmy swoich dań.
Na początek można sobie zamówić drinka. Ja standardowo (wódka z colą):
Bartek (krwawa Mary):
Na uwagę zasługuje pilocik, który to przenosi nad do świata podniebnej rozrywki gdzie można nawet multiplayerem zagrać w statki czy w pingponga (uwaga! straszne lagi). Są też diamenciki :) <3 Minus początkowy - nie ma filmów do wyboru, jest program telewizyjny gdzie po prostu ma się różne kanały i szuka się filmów do oglądania. Jesteśmy okrutnie nowocześni i odmówiliśmy uczestniczenia w takich przeżytkach ;)
Wszystko zależy od linii i lotu. My akurat trafiliśmy na takie trasy gdzie był "program tv". Choć raz, w trakcie lotu Warszawa-Dubaj było normalnie tzn. można było sobie wybrać co się chciało oglądać spośród setki filmów i seriali (i były nawet nowości w języku polskim!). Dzięki temu obejrzeliśmy świetnego "Hitchcocka" i średnich "Strażników marzeń" w naszym ojczystym języku.
A najlepszą krwawą Mary zrobiono mi na godzinę przed lądowaniem w Warszawie. Oj przypraw i tabasco nie żałowali! (jak zamawiałam to steward tylko zapytał czy tabasco dolać, a oprócz tego rzucił przypraw aż miło ;))
Przejdźmy do dań głównych. Każde z nich składa się z powtarzalnego schematycznie zestawu tj. coś ciepłego, bułka z masłem, woda mineralna, jakaś sałatka, coś na deser i coś do przegryzienia na szybko.
Pierwszy lot był z tych pokazowych. Jako przystawka sałatka z wędzonym łososiem, danie główne: grillowany kurczak w pieprzowym sosie z puree i warzywami albo baranina w curry z ryżem na parze i mixem warzyw, a na deser owocowy crisp (deser, gdzie do owoców dołączone jest coś w rodzaju kruszonki) z musem waniliowym. Tu w sumie troche odpłynęliśmy, bo wszystko było bardzo dobre i nawet zdaje się bułki były świeże. Do tego były podane jeszcze krakerniczki z serem i sosem chilli.
Jako przystawka pierś kaczki w sosie cajun, danie główne: ryba na parze z kremem pietruszkowym z pieczonymi ziemniakami i warzywami albo ostry czosnkowy kurczak z ryżem i młodymi warzywkami, lychee gateau (ciasto z kremem), krakerniczki i ciasteczka. Musiało być ok, bo nic nie pamiętam ;)
Pierwszym daniem jakie "jedliśmy" w drodze powrotnej były sezonowe owocki oraz ryżowy makaron z wołowiną i chińską zieleniną (kai-lan). "Jedliśmy" ponieważ był to jeden syf z malarią i dlatego też zdjęć nie ma (bo byliśmy tacy wkurzeni).
Przy obiedzie przystawką była azjatycka sałatka ziemniaczana z kurczakiem, selerem, czerwoną papryką i szczypiorkiem na łożu z sałaty, owoce morza w sosie z czarnej fasoli (ryba, krewetki, kałamarnica) podawane z ryżem gotowanym na parze i miksem chińskich warzyw oraz ciasto czekoladowo-cynamonowe.
Dla odmiany tutaj daniem głównym były kawałki kurczaka w kremowym czosnkowo-szczypiorkowym sosie podawane na ziemniakach gratin, brokułach i marchewce. I te dwa dania to był właśnie ten syf z malarią. Naprawdę ledwie zjedliśmy. Nawet ciasto nie było warte miejsca w moim żołądku. W tym samolocie jedzenie było okropne i nawet lecący nim Chińczycy o tym wiedzieli.
A teraz uwaga. Następny samolot i śniadanie:
Owocki sezonowe, talerz śniadaniowy (cienko pokrojona pieczona wołowina, lekki kurczak w pesto, ser cheddar, sałatka z marynowanych ziemniaków, świeże warzywa) i croissant. Śniadanko było fajne, ale najlepsza była wędlina. Ze 3 tygodnie nie jadłam dobrej wędliny ;)
U Bartka tradycyjne arabskie poranne mezze: moutabal (dip z pieczonej oberżyny), kulka labneh (biały, jogurtowy ser), ser halloumi (półtwardy kozio-owczy ser), chickpeas balila (danie z ciecierzycy), warzywka i croissant. Było to ciekawe danie i miłe do spróbowania.
Na lekki lunch podano wędzonego łososia z sałatką ziemniaczano-szczypiorkową, kurczak tikka: marynowany w kremowym sosie, podawany z ryżem przygotowywanym na parze i szpinakiem z kukurydzą albo potrawka z baraniny z czarnym pieprzem, tłuczonymi ziemniakami i papryką z brokułami. Oczywiście do tego ser i krakerniczki oraz mus cappuccino brownie. Tutaj o ile mięsa były porównywalne to szpinak był lepszy od brokułów ;)
Notka wyszła przydługa, ale chciałam w niej pokazać, że jedzenia w samolocie jest okrutnie dużo. I że naprawdę nie trzeba się go bać. Na liniach Emirates można się nawet umiarkowanie cieszyć, bo mamy 75% szansy, że trafimy na dobre jedzenie, którym objemy się jak norki. Ale jakby tak się cały czas jadało... to żadna sukienka nie leżałaby już dobrze ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz