W ostatnim roku co chwila byliśmy w Paryżu! Teraz to już chyba damy spokój na jakiś czas, bo sporo już odwiedziliśmy, a jednak świat jest naprawdę ogromny (no chyba, że Bartek mnie zaprosi do Disneylandu - nie odmówię! :)). Tym razem notka króciutka, bo chcieliśmy tylko Wam opowiedzieć co jeszcze fajnego można dostać w Paryżu.
Do Paryża na pewno jeszcze zajrzymy, choć w trakcie ostatniej wizyty odwiedzaliśmy już miejsca opisywane w przewodnikach turystycznych albo małym druczkiem albo jako ciekawostki, o których można przeczytać, ale nie ma potrzeby aby tam iść ;) Gdybyście jednak wybierali się do stolicy Francji i macie dosyć Wieży Eiffel’a czy katedry Notre Dame to polecamy zobaczyć np. zegar słoneczny Salvadora Dali, czy dom Nicolasa Flamela.
Po pierwsze Amorino. Cudownie wyglądające lody, nałożone na wafel w kształt róży. Można wybierać dowolną ilość smaków, płaci się tylko za porcję 4,70 euro. W moim przypadku były lody pistacjowe, czerwona pomarańcza oraz mango. Wszystko pyszne, o zdecydowanym smaku i wyglądało obłędnie :) Bartek wziął lody amarena, słony karmel i czekolada - wszystko przepyszne. Ale lody były przepyszne!
Okazało się, że w żadnej z poprzednich notek nie pokazaliśmy Wam co Francuzi jedzą na śniadanie. Poniżej macie wybór, który zapewniła nam Asia, czyli Croissant, Croissant z migdałami, Pain au chocolat (czyli chlebek z czekoladą) i chlebek z czekoladą i migdałami (w tym miejscu warto wspomnieć, że w Paryżu nie występują croissanty z czekoladą - taki pomysł to świętokradztwo niemalże). Wydaje mi się, że na polskie warunki takie śniadanie to trochę mało, ale dla Francuza kawka i ciastko są wystarczające :)
No i najważniejsza sprawa czyli Berthillon. Berthillon to firma produkująca lody metodą tradycyjną. Znajduje się ona na Île Saint-Louis, bardzo blisko katedry Notre-Dame. Na pewno nie będziecie mieli problemu ze znalezieniem - poszukajcie po prostu długiej kolejki. Bo co to są za lody! Pyszne! Pistacjowe, karmelowe, czekoladowe oczywiście i sorbety np. ja jadłam cytrynę z tymiankiem. Pełna lista smaków dostępna jest na ich stronie: berthillon.fr (można trafić nawet na lody o smaku foie gras). Lody od Berthillona podobno są dostępne też w innych sklepach... ale nie dajcie się zwieść. Nie smakują tak samo dobrze.
Nie są tak dobre, bo jak nam tłumaczyli nasi znajomi, te najlepsze „oryginalne” można dostać tylko na Ile Saint-Louis. Skoro więc sami paryżanie tak nam doradzali to poszliśmy tam, stanęliśmy w kilkunastoosobowej kolejce i dzielnie poczekaliśmy. I było warto! Wprawdzie porcje wielkością nie powalają, ale nadrabiają smakiem. Lody są bardzo wyraziste i posiadają tę głębię smaku, niczym nie rozwodnioną. Pewnie też dlatego taka tam zawsze kolejka ;)
Będąc w miejscowości takiej jak Wersal, bardzo łatwo wpaść w pułapkę wybierając miejsce do jedzenia. Wszędzie jest drogo, wszędzie może być paskudnie, bo przecież przyjezdni muszą coś zjeść i gdzieś w końcu zjedzą. Na szczęście znalazł się wyjątek i to zaraz obok pałacu czyli L'Elephant d'Argent, który oferuje kuchnię tajską. W tym wypadku oferował lunch za około 15 euro od osoby (pierwsze + drugie danie). Na pierwsze danie, ja zamówiłam sajgonki z sosem cytrynowym (bardzo smaczne), a Bartek zamówił pyszny i esencjonalny bulion drobiowy. Na drugie ja wzięłam kurczaka cytrynowego, a Bartek steka... który niestety dla mnie był zbyt krwisty i nie dałam rady go zjeść. Natomiast wszystko muszę ocenić jako bardzo dobre i świeżo zrobione. Polecam, jeśli nie będziecie mieli pomysłu na obiad w Wersalu.
To prawda, mój stek był zdecydowanie za krwisty, ale mnie aż tak bardzo to nie przeszkadza (inaczej bym oddał do kuchni). Generalnie jednak nie był zły, mięso było dobrze przyprawione i nie posiadało żadnych ścięgien, żył etc. No ale cóż, sposób przysmażenia zaważył na tym, że nasza zwyczajowa wymiana dań w połowie jedzenia się nie udała i mogłem zjeść tylko gryzka kurczaka. A był faaajny, soczysty i słodkawy w smaku. Odnośnie natomiast naszych pierwszych dań, moja zupa była zdecydowanie lepsza od sajgonek. Nie dość, że wywar był świetnie doprawiony, to jeszcze było w nim mnóstwo warzyw i kawałków mięsa. Natomiast sajgonka, jak to sajgonka :P najlepszy był dodawany do niej sos ;)
I jeszcze chcieliśmy Wam pokazać cuda, których można spróbować w Le Souk, restauracji marokańskiej, znajdującej się niedaleko Placu Bastylii.
Po pierwsze: pyszne koktajle Souk czyli Boukha, sok pomarańczowy, syrop miętowy i skórka pomarańczowa.
I menu sułtańskie, zawierające przystawkę, danie główne i deser za 24,50 Euro oraz menu emirskie zawierające albo przystawkę + danie główne, albo danie główne i deser w cenie 18,50 Euro.
A tam:
Pastilla de Poulet (salé) - słone ciastko z kurczakiem:
Briwates de Poulet et sa salade - czyli takie "pierożki" z kurczakiem i sałatką:
Sałatka z papryki i pomidorów z grilla z oliwą z oliwek:
Jako dania główne: Tagine z jagnięciny słodko-słone (baranina, cebula, kandyzowane owoce suszone, migdały):
W tym miejscu może warto wspomnieć, że tagine to potrawa mięsna (często z baraniny), której nazwa pochodzi od naczynia w której jest robiona (zdjęcie pochodzi z Wikipedii):
Sama potrawa jest bardzo popularna, ponieważ wykonując ją nie trzeba zbyt wiele pracy. Ot wrzuca się wszystko do gara i czeka aż mięso zmięknie. Cały wic polega na dodatkach. I tu każda pani domu ma swój przepis i swoją metodę i za pewne swój smak tagine.
Dalej wyliczanka:
Tagine Ouarzazate: baranina, cebula, kandyzowane gruszki, winogrona, migdały:
Słone tagine z jagnięciny:
(Cebula, świeże warzywa)
I Bartkowy kuskus z 3 rodzajami mięsa. Ciekawostką jest to, że kuskus podawany jest na naczyniu z parującym sosem (by nie wystygł - i sos i kuskus :P).
Ciasto migdałowe:
"Selekcja" ciastek marokańskich:
I teraz tak, wszystko było bardzo smaczne. Pamiętajcie, że w Paryżu lubiane są smaki lekko spalone więc możecie na coś takiego trafić - Bartka mięso kuskusowe było nieco... zwęglone i podobno jest to całkowicie normalne. No i dla mnie rozczarowujący był bufet ciastkowy (:P), ale to chyba widać na zdjęciu dlaczego. Poza tym wszystko wyglądało i smakowało pięknie było aromatyczne i pięknie podane. Chociaż myślę, że i tak naszą ulubioną restauracją paryską pozostanie Le Grand Phénicien.
Paryż jako stolica Francji oraz centrum dawnego kolonialnego imperium to istna mieszanka ludzi, kultur i smaków. Dlatego też jak tam jesteśmy to prosimy aby nasi znajomi zaprowadzili nas do restauracji z kuchnią, o którą trudno np. w Polsce. Byliśmy wcześniej m.in. w restauracji libańskiej, czy etiopskiej, to teraz zabrano nas na skosztowanie kuchni marokańskiej. Było smacznie, dużo i wszystko gorące, że aż parzyło w języki i podniebienie. Połączenia smaków przeróżne jak np. wytrawnej baraniny z kandyzowanymi gruszkami, czy moje słono-ostre mięso z delikatnym kuskusem i warzywnym sosem. Aż chciałoby się pojechać do Maroka i spróbować takich cudów tam na miejscu :)
Paryż jako stolica Francji oraz centrum dawnego kolonialnego imperium to istna mieszanka ludzi, kultur i smaków. Dlatego też jak tam jesteśmy to prosimy aby nasi znajomi zaprowadzili nas do restauracji z kuchnią, o którą trudno np. w Polsce. Byliśmy wcześniej m.in. w restauracji libańskiej, czy etiopskiej, to teraz zabrano nas na skosztowanie kuchni marokańskiej. Było smacznie, dużo i wszystko gorące, że aż parzyło w języki i podniebienie. Połączenia smaków przeróżne jak np. wytrawnej baraniny z kandyzowanymi gruszkami, czy moje słono-ostre mięso z delikatnym kuskusem i warzywnym sosem. Aż chciałoby się pojechać do Maroka i spróbować takich cudów tam na miejscu :)