Pages - Menu

piątek, 27 stycznia 2017

[Obiednie na wakacjach] Khinkali i reszta, czyli Gruzja na talerzu [1/3]

Zimno na dworze? Aż chce się na urlop. Dlatego my wspominamy nasz ostatni urlop w Gruzji, gdzie byliśmy we wrześniu. To była niezapomniana przygoda - również kulinarna. Zupełnie inne jedzenie i zupełnie inne smaki.

Gruzja to nasza kolejna rewelacyjna podróż :)

No to zacznijmy od początku. Pierwszego dnia naszej podróży nie wiedzieliśmy nic o gruzińskim jedzeniu. Na szczęście był z nami taksówkarz Sergo, który nam powiedział, że tutaj gdzie jesteśmy khinkali nie takie znowu dobre, ale Ojakhuri jest spoko. No wprawdzie było napisane, że to ziemniaki z wieprzowiną, ale spodziewaliśmy się czegoś innego niż... ziemniaków z wieprzowiną:


Muszę powiedzieć, że ziemniak jak ziemniak, ale ta wieprzowina była pyszna. 

E tam, pieczone ziemniaki też były bardzo dobre :)

Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić również chaczapuri, w tym wypadku w wydaniu imereckim (Imeretia to jeden z regionów Gruzji - ten w którym znajduje się Kutaisi czyli początek naszej podróży):


Może warto wspomnieć, że chaczapuri to placek z tłustego ciasta, z tłustym serem. Wierzcie lub nie, ale byłam w stanie je jeść tylko na początku.

No i gwiazdy naszego wyjazdu czyli khinkali. Są to pierożki z różnym nadzieniem. Najczęściej jest to nadzienie mięsne, ale mogą być też grzyby czy ziemniaki. Naszym zdaniem najlepsze to khinkali kalakuri, ponieważ ma w sobie również zioła, takie jak kolendra. Moim zdaniem bardziej zdecydowane w smaku. Jeśli będzie mięsne to w środku powinien być też bulion. Je się je w bardzo specyficzny sposób (podaję link). Nie dajcie poznać, że jesteście aż takimi turystami :) Jak widzicie, tu jeszcze my dajemy to po sobie poznać.

Jestem niemalże w stanie dać się pokroić za khinkali. Najlepsza kulinarna rzecz jaką poznałem w Gruzji to były właśnie te pierożki. Wszędzie gdzie byliśmy musiałem sobie je zamówić bo a) byłem ciekaw jak smakują w zależności od regionu, b) są rewelacyjne. Khinkali <3



I do tego moim zdaniem najpiękniejsza potrawa Gruzji czyli adżarskie chaczapuri (Adżaria to też rejon Gruzji - nawet autonomiczny). Co widzimy na zdjęciu? Chlebek z wydrążonym środkiem, z dużą ilością sera, jajkiem i masłem. Pyszne, ale bardzo sycące i tłuste. Zawał po tygodniu takiej diety :) [w celach kronikarskich podam, że te specjały zjedliśmy w restauracji Baraqa, w której jedzą też miejscowi i muszę powiedzieć, że to była chyba nasza ulubiona restauracja w Kutaisi].

Z adżarskim chaczapuri jest taka mała rzecz, że w zależności od sera były one dla nas albo niejadalne, albo smakowały wspaniale. Gruzini mają coś takiego, że lubią mocne w smaku sery (np. bardzo słone), co z kolei nam absolutnie nie odpowiadało i po kilku kęsach chciało się już zakończyć jedzenie takiego chaczapuri.

Dalsze nasze podróże, to kolejne khinkali, nadal z mięsem oraz khinkali z serem (tym razem w Chinebuli w Gori).

Khinkali <3



Chciałam Was w tym miejscu ostrzec. Jak już Bartek wcześniej wspomniał: uważajcie na sery gruzińskie (sulguni). W zależności od regionu będą smakować bardziej lub mniej ostro. Dla mnie ser w Gruzji był problematyczny. Smakował mi tak, jakby był zepsuty i często trudno mi się było cieszyć jakimkolwiek daniem (przy czym wcale nie był zepsuty - po prostu miał specyficzny smak).



Wino gruzińskie! Cudowne! Bierzcie wino domowe/stołowe/z nalewaka (tak, w Gruzji pije się wino z nalewaka). Bardzo dobrze smakuje i całkiem przyjemnie uderza do głowy :) A taka karafka kosztuje 12 (DWANAŚCIE) zł (9 lari). I to w stolicy (restauracja Tiflis, 7 minut od naszego miejsca zamieszkania).

W Tbilisi piliśmy jedno z najlepszych win w trakcie tej wycieczki. Słodkie, intensywne w kolorze. Rewelacja :)

Poniżej niezbyt pięknie wyglądająca zupa, o niezbyt pięknej nazwie "kharcho". Jednak uwierzcie mi, że tą zupą najecie się aż na zapas, a i smakiem może Was uwieść. Ma w sobie wołowinę, dużo ziół, cebulę, kolendrę, ryż i pastę pomidorową. Niesamowicie rozgrzewająca i sycąca, a w dobrze zrobionej mięso wręcz się rozpada pod naciskiem łyżki.


Tia... i khinkali. Próbowaliśmy ziemniaczanych i... nie są dobre. Grzybowe też nie. Bierzcie mięsne.

Khinkali <3


A poniżej hity streetfoodu. Na początek oranżady: estragonowa i feijoa (czyli akka sellowa(?!).

Powtórzę - estragonowa oranżada! Estragonowa!


Jedno jest pewne. Pijecie na własną odpowiedzialność. Feijoa smakowała fajnie, bo była odrobinę kwaskowa. Estragonowa cóż... SAM CUKIER. Obydwie bardzo słodkie. Próbowaliśmy też cytrynowej i też jest strasznie słodka. Jeśli wybieracie się do Gruzji, a nie lubicie pić ulepku to zapytajcie czy ten limonad co chcą Wam dać, nie jest przypadkiem firmy Natakhtari.

Poznajecie?


Tak! Na ulicach Tbilisi można kupić wspaniały i orzeźwiający kwas chlebowy. Uwaga! Sprzedawany jest zimny, więc naprawdę często warto się skusić. A do tego kosztuje... 60 groszy za kubek. Można większy wtedy kosztuje ze złotówkę.

Ja, jako może bardziej wprawny obserwator na takie rzeczy i generalnie wycieczkowy fotograf powiem, że kwas chlebowy można kupić w całej Gruzji, a nie tylko w Tbilisi :P Beczułki podobne do tej powyżej stały praktycznie w każdym mieście i na każdym ryneczku :) Nic tylko brać i pić! :D


Czasem wychodzicie z domu bez śniadania. I czasem musicie strzelać... co też chcecie zjeść:



Ale czasem warto zjeść kupną kanapkę. Ta była tak pyszna, że się wróciliśmy po drugą. Miała wędlinę (coś a'la mortadela), pomidora, pietruszkę i sulguni. To wszystko było przepyszne.

A na koniec uśmiechy z gruzińskiego Dunkin Donuts.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz