Pages - Menu

poniedziałek, 27 lipca 2015

Señoritas

Już od jakiegoś czasu tylko czekaliśmy na okazję by pójść do restauracji Señoritas aż w końcu nadszedł ten moment :) A należy nadmienić, że trafiliśmy do Señoritas bardzo głodni, bo trochę nam zajęło dotarcie na Moniuszki 1A.

Długo krążyliśmy w pobliżu Señoritas i zawsze coś nam uniemożliwiało zajrzenie tam na normalny obiad. To się gdzieś spieszyliśmy, to nie było chęci na meksykańskie jedzenie, to nie było pieniędzy. W końcu jednak nadszedł dzień kiedy nic nam nie przeszkadzało i mogliśmy spokojnie usiąść za jednym ze stolików i coś zamówić.

Jak zwykle (byliśmy w Señoritas wcześniej na 2 festiwalach) powitała nas przemiła pani kelnerka, która zaprosiła nas do stolika i wyrecytowała specjalności dnia. Po krótkim zastanowieniu zdecydowaliśmy się na Quesadillas z kurczakiem i kurczaka w sosie Mole Poblano.

Zacznijmy może od Quesadillas:


Podane z fasolką, która była dosyć pikantna, ryżem i z sałatką na środku. A co do samej głównej atrakcji to jednak straszny żal, bo moja myśl była taka, że sama umiałabym zrobić lepsze. Miało niezbyt wiele smaku i było nie za ciekawe.

Spróbowałem jednego i podziękowałem. Odczucie miałem podobne do Mai - potrafimy zrobić lepsze. W ogóle nie było czuć meksykańskiego ducha tej potrawy. Brak było pikantności i tej charakterystycznej świeżości, którą nadaje np. kolendra.  


Bartek zamówił kurczaka w sosie mole poblano (podane było z tym samym ryżem, fasolką i sałatką). Mole poblano powinno być czekoladowo-pikantne. A tymczasem było wprawdzie czekoladowe, ale raczej nie pikantne a zapychające. Co gorsza Bartek znalazł w swoim kurczaku... kość. No niby normalne, że kurczak ma kości, ale nie wtedy kiedy płacisz porządne pieniądze za danie.

Wybór enchiladas podjąłem pod wpływem tego czekoladowo-pikantnego sosu. Byłem niezmiernie ciekaw jak będzie smakować i komponować z resztą składników. Niestety ani to nie było czekoladowe (no chyba, że uznamy gorzkawy posmak za czekoladowy) ani pikantne (ledwo wyczuwalna pikantność, gdzieś na końcu języka). Za to zdecydowanie było to danie zapychające, ryż i fasolka w tej roli sprawdziły się rewelacyjnie. Kurczak natomiast poprawny, przygotowany tak jak powinien. Gdyby tylko ta kość się w jednej enchiladzie... I dalej uważam tłumaczenie kucharza (przynajmniej tak powiedziała kelnerka), że no tak się zdarza bo kurczak jest przygotowywany w całości i nie czasem nie ma możliwości w 100% wszystko oddzielić od mięsa za co najmniej absurdalne.

Niestety. Señoritas świetnie sprawdza się na festiwalach - ma genialne pomysły. Ale jeśli chodzi o stałe menu to nie mogę powiedzieć by mnie uwiodło. Co więcej w ogóle podane dania nie smakowały mi meksykańsko. Szkoda. Wiele sobie obiecywałam.

Miało być smacznie i ciekawie, wyszło miernie. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że na festiwalach ta restauracja ma naprawdę super smaczne pomysły. Natomiast regularne codzienne menu tak słabo wyszło. Szkoda.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Słodko jak w "Cukrze"?

Ostatnio mamy z Bartkiem taki uroczy zwyczaj i co tydzień jeździmy po naszym wspaniałym województwie. W tym tygodniu wypadł Sieradz. Stało się tak, ponieważ w ostatni weekend odbywał się Open Hair Festiwal - wydało mi się, że skoro będzie festiwal to miasteczko dodatkowo ożyje i nawet jeśli samo w sobie będzie nieciekawe to może chociaż festiwal doda mu uroku. Okazało się natomiast, że festiwal nie przyciągnął w ogóle publiki, a ulice były puste. Ale to tak swoją drogą.

Skoro urlop dopiero we wrześniu to trzeba jakoś inaczej urozmaicać sobie okres wakacyjny. :) Szkoda tracić czas i pieniądze w Łodzi skoro można gdzieś na tych kilka godzin pojechać i zobaczyć coś nowego. :)

Już przed wyjazdem podpytywałam kolegę gdzie w Sieradzu można dobrze zjeść. Na pierwszym miejscu umiejscowił on restaurację Cukier. Znajduje się ona na rynku i bardzo łatwo do niej trafić.

Do Sieradza dotarliśmy po 11. Zanim doszliśmy na rynek, niemal umarliśmy z gorąca. Decyzja była prosta. Kawa. Mrożona. Teraz. Po krótkiej lustracji okolicznych kafejek... wylądowaliśmy w Cukrze :) Uwiodła mnie kawa mrożona z Oreo (za 11 złotych). O ile czekaliśmy na nią bardzo długo (panie chyba krowę musiały łapać), o tyle była bardzo smaczna, a Oreo nie znajdowało się tylko na wierzchu, ale również w środku napoju. Obejrzeliśmy wtedy menu i wiedzieliśmy, że wrócimy na obiad.

To prawda, mimo tego, że byliśmy praktycznie jedynymi klientami to na trzy kawy czekaliśmy ponad 10 minut. Na szczęście smak oraz wygląd mrożonej kawy z Oreo zmył pierwsze złe wrażenie. :) Warto było poczekać i trochę się ochłodzić przy tym przesłodkim napoju.


Menu okazjonalne na tygodnie w okolicy festiwalu:


A tu stałe menu obiadowe:


Kilka godzin później, po tym jak już obeszliśmy praktycznie całą sieradzką starówkę i okolice wróciliśmy do "Cukru" na obiad. Gości było już sporo (praktycznie wszystko w środku było zajęte, również na zewnątrz przy większości stolików ktoś siedział), ale jakoś złapaliśmy jeden większy stolik. Szybki wgląd w menu i zamówiliśmy dania obiadowe.

Bartek wybrał polędwiczki wieprzowe z kurkami i pieczonymi ziemniakami oraz lemoniadę:


Marta naleśnika Virtuose:


A ja naleśnika De la Mer:


Ale nie nie, wcale nie otrzymaliśmy ich razem. Na polędwiczki (!) i pierwszego naleśnika (Marty) czekaliśmy ponad 20 minut. Marty naleśnik dotarł zimny. Na mojego naleśnika czekaliśmy co najmniej kolejne 15 minut (Bartek i Marta nie czekali, bo przeca by jeszcze zimniejsze jedli). Dodam, że restauracja nie pękała w szwach i nie ma wytłumaczenia zwłaszcza dla zjawiska w którym 2 z 3 osób przy stoliku kończą jeść, gdy trzecia osoba dopiero dostaje jedzenie. Za to nagana ogromna. Ale może teraz o przygotowaniu naleśnika. Już na wstępie kelnerka mnie uprzedziła, że mam się nie czepiać jajka, bo ono ma tak wyglądać. Hm. No nie wiem czy przejrzyste białko to dokładnie to co chciałam jeść, ale no niby miałam się nie czepiać. Ale teraz smak. Powinnam czuć smak krewetek i kalmarów. Powinnam czuć chociaż odrobinę posmak świeżości i morza. Co poczułam? Zupę jarzynową. Jak dla mnie smak selera (nawet naciowego) + śmietana + koper (nawet włoski) = zupa jarzynowa. Podejrzewam, że kalarepa dopełniła obrazu. I nie poczułam ani odrobiny parmezanu. Masakra.

Niestety czas oczekiwania był ma-sa-kry-czny. Wprawdzie nie zgodzę się z Mają, że lokal nie pękał w szwach, gdyż 90% miejsc była zajęta, ale mimo to czekaliśmy wyjątkowo długo. No i fakt, że trzecie danie dotarło dopiero ok. 15 minut po podaniu dwóch pierwszych... Wstyd!

Bartka polędwiczka była bardzo smaczna i dobrze zrobiona - nie była sucha nawet na końcach. Smaczne również były ziemniaczki. Marty naleśnik również był dobry, chociaż do stolika dotarł zimny.

Moje danie było bardzo dobre (nie wiem jak naleśnik Marty, gdyż się nie załapałem). Polędwiczki przyrządzone super, do tego świetne pieczone ziemniaczki oraz cudne kurki. Danie warte było swojej ceny (27 zł porcja), a nawet czasu oczekiwania. Natomiast naleśnik Mai okazał się niewypałem, smakował nie tak jak wskazywał opis. Miały być krewetki i kalmary (i być może nawet były), ale ich smak został zupełnie zabity dominującym smakiem selera i kopru. Szkoda tych owoców morza...

Przyjmuję mój naleśnik za wpadkę. Nie mogę nic innego o tym powiedzieć. Był beznadziejny, ale wszystko inne było dobre. Myślę, że jeśli kiedyś będziemy w Sieradzu to pójdziemy do Cukru ponownie, bo potencjał jest duży i jedzenie poza tym jednym wyjątkiem, było bardzo smaczne.

Być może faktycznie "Cukier" nie do końca dał sobie radę z ilością gości, która była w dzień festiwalu albo po prostu przesadził z pomysłem na naleśnika i zwyczajnie to nie wypaliło. W każdym razie reszta była naprawdę dobra i mimo tej jednej wpadki warto tam zajrzeć. :)

poniedziałek, 13 lipca 2015

Pub & pizzeria Olimpijska w Spale

Z okazji wakacji Przewozy Regionalne organizują w każdą niedzielę lipca oraz sierpnia wycieczkę do Spały, w ramach której można nie tylko zobaczyć samą Spałę, ale również pojechać do bunkrów w Konewce, do Tomaszowa Mazowieckiego oraz Inowłodza. Bardzo fajna sprawa, więc i my wraz z koleżanką wybraliśmy się wczoraj na taki jednodniowy wypad poza Łódź (i Koluszki ;) ).

Po obejrzeniu bunkru w Konewce (polecam, rewelacja!) oraz przejściu się po Jarmarku Spalskim zgłodnieliśmy. W ramach specjalnego, okolicznościowego biletu kolejowego mogliśmy w czterech lokalach gastronomicznych skorzystać z 20% rabatu. Zdecydowaliśmy, że zjemy w pubie & pizzerii "Olimpijska", znajdującej się przy ul. Mościckiego 17.

Tak, poszliśmy na łatwiznę a i pizzeria była najbliżej rynku. Bartek proponował, bym napisała coś o wystroju, ale w zasadzie nie ma o czym. 2 sale, których w sumie nie widzieliśmy i 4-5 stolików na zewnątrz. Z racji ładnej pogody usiedliśmy na zewnątrz. Wkrótce zauważyła nas kelnerka, przyniosła menu i poinformowała, że zamawiać trzeba w lokalu. OK!

Menu "Olimpijskiej" jest bardzo bogate (może wręcz aż za bardzo) i mamy do wyboru kilkanaście rodzajów starterów w cenie 6-12 zł, ponad 30 rodzajów pizzy (mała 35 cm, duża 45 cm) w cenie 19-36 zł,do tego jeszcze makarony, sałatki i desery. Naprawdę jest w czym wybierać i nad czym się zastanawiać.

Rzeczywiście menu jest dosyć długie choć na szczęście nie przeraża. Ale pizz było całkiem sporo i musieliśmy chwilę pogłówkować.

Po krótkiej debacie zamówiliśmy dużą pizzę "Olimpijską" (skład: ser, szynka, boczek, polędwica, salami, cebula, pieczarki, pomidor, papryka) za 36 złotych oraz tortillę mexicanę (skład: grillowany kurczak, świeże warzywa, ostry sos meksykański) za 12 złotych.

Tortille otrzymaliśmy ok. 10 minut po złożeniu zamówienia, pizza pojawiła się na naszym stole ok. 10 minut później. Nasze dania prezentowały się tak:



Ja od razu zabrałem się za jedzenie tortilli, która byłą zamówiona specjalnie dla mnie, istniała bowiem realna obawa, że pizzą dzieloną na trzy osoby zwyczajnie się nie najem. Muszę przyznać, że po podaniu tortilli zacząłem się poważnie zastanawiać czy po jej zjedzeniu dam radę jeszcze wcisnąć w siebie więcej niż jeden kawałek pizzy. Tortilla byłą bowiem po brzegi wypchana bardzo dobrym (choć może nieco za suchym) kurczakiem oraz świeżymi, chrupiącymi warzywami. Całość oceniam na wysoko, co tu dużo mówić, tortilla była po prostu dobra. I uwaga! Sos meksykański jest faktycznie ostry i dla osób, które nie lubią wypalać sobie gardła polecam wybranie wersji ze zwykłym sosem. :)

Tak, Bartka tortilla była smaczna i dostatnia. Myślę, że po zjedzeniu takiej jednej, spokojnie dociągnęłabym do kolacji :) Ale faktem jest, że kurczak był suchy i arcydziełem kulinarnym to nie było.

O pizzy napiszę krótko - była bardzo przeciętna, ale z super ciastem. I to tak na dobrą sprawę był jedyny składnik, o którym mogę napisać, że był dobry. Niestety zarówno wędliny, ser, jak i warzywa oraz sos były poniżej średniej. Sos pomidorowy jakby z koncentratu, reszta zdecydowanie niedoprawiona. Trochę szkoda, bo mogła to być naprawdę świetna pizza.

Pizza mnie zawiodła. Naprawdę składników było multum. 4 rodzaje wędliny! A tak naprawdę na pizzy dało się wyczuć jedynie pieczarki i pomidory. Śmiem również podejrzewać, że ser był z tych seropodobnych. Obkład był niedoprawiony i bez wyrazu. Tak naprawdę najlepsze z tego wszystkiego było ciasto. Wyobrażacie sobie z przyzwoitości jeść środek pizzy (żeby się nie zmarnował) by dojść do przyjemności czyli brzegu? No to właśnie tak było.

Nie wiemy czy w Spale można zjeść lepiej, bo nigdzie indziej nie jedliśmy. Ale mam jednak nadzieję, że są miejsca, gdzie jest smaczniej. 

wtorek, 7 lipca 2015

Wizyta w "Mañana Tex-Mex Bar" [zamknięte]

Kilkanaście dni temu na kulinarnej mapie Łodzi pojawił się nowy lokal. Przy ulicy Piotrkowskiej, pod numerem 102, otworzył się "Mañana Tex-Mex Bar". Jak już sama nazwa wskazuje możemy tam spróbować dań meksykańskich oraz teksańskich, czyli kuchni, które generalnie kojarzą się z ostrymi przyprawami oraz czymś orzeźwiającym jak np. limonka, mięta, kolendra (Meksyk) oraz sosem BBQ i długo pieczonym mięsem (Teksas).

Oczywiście od razu zaczęliśmy wspominać naszą wycieczkę do Meksyku, podczas której jedliśmy prawdziwe tacosy, a łzy leciały nam z oczu z tej ostrości. Ta chwila, kiedy ostrą rzodkiewkę przegryzasz dla złagodzenia smaku. Ale przynajmniej jedliśmy prawdziwe meksykańskie żarcie :)

Pierwsze wrażenie po wejściu generalnie bardzo pozytywne. Lokal jest przestronny z kilkoma stolikami oraz jednym długim stołem na kilkanaście osób w samym środku. Kolorystyka stonowana (głównie połączenie czerni i bieli), nie uderzająca w oczy pstrokatymi barwami bądź migającymi elementami. Schludnie i przyjemnie. :) 

Dodam, że na każdym stole stoi dzbanek wody z limonką. Jest to bardzo miły gest w taki upał, nawet jeśli jest to kranówa (co do której również nie mam żadnych zastrzeżeń).

Na chwilę obecną menu jest bardzo krótkie, znajduje się w nim raptem 5 pozycji: burrito, quesadilla, tacos, chilli bowl orz nachosy (w cenach od 17 zł do 21 zł). Do tego 3 dodatki: guacamole, dodatkowa porcja mięsa, fasola z boczkiem (ceny 3-5 zł) oraz 5 rodzajów sosów (łagodny, pikantny, chipotle, mango-habanero oraz ghost pepper). Do picia coś gazowanego z 5 zł albo oryginalny meksykański napój "Jarritos" za 10 zł.

Ja się bardzo cieszę z krótkiego menu. Znaczy to, że nic nie ma szansy się zestarzeć i wszystko jest robione ze świeżych składników. A poza tym oszczędza się czas przy wyborze dania. Ostatecznie studiowanie karty często potrafi przysporzyć bólu głowy.

My zdecydowaliśmy się na burrito z wołowiną i sosem chipotle oraz tacosy z wołowiną i sosem pikantnym. Do picia wzięliśmy lemoniady truskawkową i arbuzową.

Fajną rzeczą jest, że sosów można spróbować. Jak wiecie - nie jestem wymiataczem jeśli chodzi o ostre sosy i zdecydowanie wolę te mniej pikantne. Tutaj mogłam każdego spróbować i dopasować, który mi odpowiada. Spróbowałam wszystkich i były bardzo dobre. Najbardziej smakował mi chipotle, ale trochę się bałam, że nie dam rady zjeść całego dania tak ostrego, więc wybrałam pikantny. Ale naprawdę wszystkie sosy były warte uwagi. I co ciekawe - mango-habanero jest sosem najostrzejszym. Z tego co się również dowiedzieliśmy - wszystkie sosy są sporządzane na miejscu.

Z pewnym niepokojem o to co dostaniemy (i na ile będzie to się miało do oryginalnej meksykańskiej kuchni) zasiedliśmy przy stoliku. Na początek, po minucie-półtorej otrzymaliśmy lemoniady. Pierwszy łyk i skrzywienie - obydwie były praktycznie w ogóle niesłodkie i mało było czuć owoc przewodni tj. truskawkę/arbuza. Zdecydowanie przebijał się smak cytrynowy... Około 5 minut później podano nam zamówione jedzenie.

No w arbuzowej rzeczywiście arbuz się mało przebijał, ale w truskawkowej truskawka już tak. Przypominam - skoro jest to lemoniada to dobrze, że smakuje cytryną ;P



Zapomnieliśmy dodać, że w Mañanie nie spotkamy normalnych sztućców i talerzy. Możemy użyć sztućców drewnianych. Lemoniada podawana jest w plastikowych kubkach, a dania w papierze.

Nie jest to jednak minus tego miejsca, w końcu mamy do czynienia z barem gdzie zagląda się na szybki lunch bądź przekąskę, a nie trzydaniowy obiad podawany na miśnieńskiej porcelanie. ;)

Ale do rzeczy. Tacos były pyszne. Wołowina nie była mielona - była rwana, co jest wielkim plusem. Sos jak już wspominałam bardzo dobry, dużo odświeżającej kolendry, limonka do skropienia, cieniutki placek, który nie przypomina tych ze sklepu. Pycha. Naprawdę przypominało to wycieczkę do Meksyku. Jedyne co się nie udało, to to, że moje danie było dosyć zimne. Myślę, że to przez pomidora, który włożony do środka, zabrał całe ciepło. Ale naprawdę mi smakowało. Pochłonęłam prawie całą porcję. Bartka burrito również mi smakowało. Było sycące i pełne świeżych dodatków. Chociaż... pogratulowałam sobie nie wybrania sosu chipotle. Mimo, że pyszny - nie dałabym rady zjeść całego dania z tak pikantnym sosem :) A i jeszcze słowo o lemoniadzie. Okazało się, że mimo tego, że nie była słodka, idealnie orzeźwiała po jednak pikantnym daniu. 

Zarówno jedno danie, jak i drugie oceniam na bardzo smaczne i smakujące bardzo, bardzo podobnie do tego co jedliśmy w Meksyku. Fajna tortilla, super wołowina, rewelacyjne sosy. Do tego jeszcze bardzo dobre i świeże warzywa. Nic dodać, nic ująć - tak powinno po prostu być i było! No i jeszcze ta kolendra... :)

Bardzo polecamy wszystkim lubiącym pikantne smaki i prawdziwą, meksykańską kuchnię. A właścicielom życzymy dużo szczęścia i czekamy na tacos z okiem, sercem albo nereczką :)

Polecamy zdecydowanie i na pewno sami zajrzymy do "Mañany" jeszcze nie raz. :)