Pages - Menu

poniedziałek, 30 listopada 2015

W swojskiej "Gorącej Kiełbasiarni"

"Kuchenne Rewolucje" Magdy Gessler w Łodzi gościły trzy razy (no dobra, na dzień dzisiejszy dwa razy, ale trzecia wizyta ma być na dniach wyemitowana), jednak nigdy nam nie było śpieszno aby odwiedzić restaurację, który przeszły metamorfozę. W końcu nastał jednak ten pamiętny dzień kiedy jednogłośnie zdecydowaliśmy, że czas najwyższy w którymś z nich zjeść. Wybór padł na "Gorącą Kiełbasiarnię", która znajduje się w centrum Bałut przy ul. Głowackiego 5/5A.

Z jednej strony zawsze chcieliśmy iść i się przekonać co też Magda Gessler "wyczarowała", ale z drugiej strony... nie jesteśmy jej wielkimi fanami. Ale po obejrzeniu odcinka Kuchennych Rewolucji wiedzieliśmy co trzeba zrobić. A do tego przy okazji musieliśmy być na północy Łodzi :)

Trzeba od razu przyznać, że dotarcie do "Kiełbasiarni" to prawdziwe wyzwanie i wyprawa dla osób niemieszkających na Bałutach. Restauracja znajduje się bowiem w środku jednego z osiedli, z dala od największych arterii i przystanków tramwajowych i autobusowych. Zarówno ja, jak i Maja (bo jechaliśmy osobno) swoje musieliśmy przejść i przy okazji odnaleźć nasz cel.

Ja szukałam przypominając sobie odcinek programu: Hm... to było przed takim wysokim wieżowcem... na szczęście w tamtych okolicach wielu wieżowców nie było ;)

Rzut oka na menu i garnki z białą kiełbasą:





Na rozgrzewkę wzięliśmy soliankę (10 zł), do której dostaliśmy kilkanaście kromek świeżego chleba oraz oliwki.  


Zupa była smaczna i treściwa, ale trochę za słabo przyprawiona. Spokojnie można było dodać więcej papryki i pieprzu.

No rzeczywiście zupa mogłaby być trochę bardziej konkretnie przyprawiona, ale słuchajcie... jaki dobry chlebek. 

Natomiast na danie główne wybraliśmy wołową kiełbasę w szyszkę (10 zł) oraz kaszankę na wędzonce podawaną na gorącej patelni (10 zł). Na podanie czekaliśmy około 10 minut. Do naszego jedzenia dostaliśmy też nowy koszyczek pełen chleba. :)



Zarówno zamówiona przeze mnie kiełbasa, jak i wybrana przez Maję kaszanka były smaczne. Wprawdzie ja wolę bardziej doprawione wędliny, jednak to kwestia mego gustu i tyle. Obiektywnie patrząc to co dostaliśmy było naprawdę dobre.

Bartek chyba nie pamięta :) Niestety moja kaszanka była kompletnie niesłona i niedoprawiona. Jedyny smak na tej patelni miał boczek, a wszystko pozostałe było nijakie ;) Już Bartka kiełbasa była lepsza :) No dobra. Przygotowane było fajnie i podane fajnie, ale dla mnie kaszanka musi być pieprzna i słona.

Mimo tego, że byliśmy już najedzeni to jeszcze skusiliśmy się na bardzo dobre (choć nie tak dobre jak mamy Mai) ciasto drożdżowe ze śliwką.


No jak jeść to jeść :) Wszystkiego trzeba było spróbować, zwłaszcza, że ceny bardzo przystępne. Ciasto drożdżowe przyjemne, ale mało śliwek miało :) Wiedzcie też, że wzięliśmy zupę i ciasto na pół - chyba nie odważyłabym się brać zupy, drugiego dania i ciasta na raz na osobę. Byśmy się rozpękli, bo porcje są normalne, obiadowe.

"Gorąca Kiełbasiarnia" to nietuzinkowe miejsce na kulinarnej mapie Łodzi i na pewno warto tam zajrzeć, przynajmniej raz. Podawane tam jedzenie jest smaczne, w dużych porcjach i za naprawdę nieduże pieniądze.

Polecam. Może to akurat my potrzebowaliśmy więcej przypraw. Wszystko wyglądało fajnie i przystępnie i było smaczne :)

PS. W "Kiełbasiarni" można nie tylko zjeść obiad, ale również kupić kiełbasę na wagę i pęta! ;)

poniedziałek, 9 listopada 2015

W podziemiach "Piwnicy Łódzkiej"

Na mapie łódzkich lokali mamy kilka miejsc, do których po prostu musimy i chcemy pójść. Powoli, powoli staramy się skreślać kolejne pozycje z tej listy, bo inaczej zabraknie nam w końcu życia aby wszędzie pójść (oczywiście na jeden lokal, w którym zjemy od razu na listę wpadają dwa kolejne). 

Jedną z takich restauracji, która wpadła na naszą listę już dobrych kilka miesięcy temu była "Piwnica Łódzka", która zaintrygowała nas swoją reklamą, zgodnie z którą można tam zjeść prawdziwe łódzkie, tutejsze dania.

I tak nigdy nie mogliśmy do Piwnicy trafić. A to lato i bardziej pizza, a to jesteśmy zupełnie nie w tym rejonie Śródmieścia. Aż w końcu nadszedł ten deszczowy dzień...


Wystrój Piwnicy jest dosyć ciekawy, chociaż w całym lokalu panuje dziwny półmrok (nie jestem wielką fanką). Na pewno wielkim plusem lokalu są przemiłe panie, które niemal od wejścia witają gości i proponują im szatnię.

Po przejrzeniu menu doszliśmy do wniosku, że jednak nie zamówimy dań łódzkich. Skusiliśmy się wyłącznie na łódzką przystawkę w postaci plendz kartoflanych z sosem kurkowym. Plendze jako takie było nawet niezłe, ale niestety w sosie kurkowym praktycznie w ogóle nie był czuć smaku kurek. Ku naszej szczerej rozpaczy smak tych wspaniałych grzybów po prostu został zabity przez cebulę, której było multum w sosie. Szkoda, naprawdę szkoda.

Bo za mną od paru dni chodziły kurki. I tak czułam, że muszę gdzieś kurkę upolować. No to musieliśmy wziąć te plendze, mimo, że nie mieliśmy pojęcia co to jest. Jakbyście jeszcze nie poznali na zdjęciu poniżej - są to po prostu placki ziemniaczane (moja mama w życiu takiego słowa nie słyszała - może to jednak wielkopolska nazwa?). A Bartek ma zupełną rację - smaku kurek praktycznie nie poczuliśmy (porównując to z pierogami z kurkami w Poddębicach to... w zasadzie nie ma porównania).


Natomiast na główne wzięliśmy pierogi z gęsiną na bukiecie sałat z sosem wiśniowym oraz golonkę na kapuście zasmażanej z opiekanymi ziemniakami (która, co ciekawe na stronie www restauracji jest oznaczona jako danie łódzkie, a w menu na miejscu nie było tej informacji...).


Moje pierogi wyglądają ślicznie. I były jadalne, ale... Nie wiem jak to jest możliwe, że farsz w pierogach był tak suchy, że się praktycznie rozpada. Przecież gęsina to tłuste mięso i tłuszczyk powinien chociaż trochę farsz nawilżyć. Tak się niestety nie stało. Farsz się rozpadał trocinowo i za wiele dobrego o tych pierogach powiedzieć nie mogę, bo w smaku też genialne nie były. 


O mojej golonce za dużo dobrych słów powiedzieć nie mogę. Na pewno miała super przypieczoną skórkę, która po prostu rozpływała się w ustach. Mięso natomiast było bardzo, ale to bardzo bez wyrazu, tak więc albo za krótko trzymane w zalewie, ale zalewa była kiepsko przygotowana i mięso po prostu nie miało jakimi smakami (np. słonym) przejść. Za to zasmażana kapusta był tak kwaśna, że aż wykrzywiała ;) tutaj z kolei za mało ją wypłukano. Tak więc...

No ja tu muszę powiedzieć, że o ile chrzan był do golonki dobry, o tyle sama golonka była straszna. Zero smaku mięsa. Tak po prostu jakby została z wody nieosolonej wyjęta. Szkoda, bo jadaliśmy dużo lepsze golonki w dużo mniej modnych miejscach. Ach no i jeszcze zapomniałam wspomnieć o cenach. O jakieś 5 zł za wysokie. Mam wątpliwości czy warto i czy nie lepiej iść do jakiejś jadłodajni.

Tak więc podsumowując, o wiele lepszą golonkę (choć inną bo nie pieczoną, a gotowaną) jadłem w Kaliszu, a pierogi zdecydowanie smaczniejsze są w Poddębicach. Dobrze chociaż, że tutaj skórka od golonki była rewelacyjna, a chrzan był tak ostry, że aż łzy wyciskał...

Mega szkoda. Chciałam, by było dobrze.