Pages - Menu

wtorek, 30 grudnia 2014

Rodzinnie w "Lavash"

Przy ul. Piotrkowskiej 69 (trochę w głębi podwórka) kilka miesięcy temu otworzył się bardzo ciekawy lokal, reklamujący się podawaniem oryginalnej kaukaskiej kuchni. Mowa oczywiście o restauracji "Lavash". Przy jakiejś ważnej okazji wybraliśmy się tam z Mają oraz moją rodziną na wspólny kaukaski obiad.

Przepraszamy, że notka leżała tak długo w odmętach, ale niestety zawsze były pilniejsze sprawy ;)

Lokal Lavash znajduje się na Piotrkowskiej, w bramie obok restauracji Bułgarskiej. Zajmuje maleńkie, choć bardzo przytulne pomieszczenie. No i latem można jeść w ogródku.

Na przystawkę zamówiliśmy kilka rzeczy, ciężko było się nam zdecydować na jedną-dwie rzeczy, zwłaszcza, że byliśmy cały czas zachęcani do spróbowania praktycznie wszystkiego przez właściciela. Tak więc, w końcu, po długich negocjacjach wybraliśmy deskę "Lavash" - basturma, lavash, ser oraz pasztet po ormiańsku, marynowanego bakłażana z orzechami i roladę z bakłażana smacznie nadziewaną. 




Wszystko było pyszne, a właściciel nas cały czas dopieszczał. Np. zaproponował, że dadzą trochę większe porcje, aby każdy mógł sobie popróbować. A każda przystawka to było coś innego. Do tej pory pamiętam smak pasztetu ormiańskiego :)

Po zaspokojeniu pierwszego głodu i nabrania apetytu na więcej, ponownie spojrzeliśmy w menu i wybraliśmy bardzo ciekawie brzmiące potrawy. Ja zdecydowałem się na królika w sosie śmietanowo-miodowym z makaronem ze szpinakiem, natomiast Maja na filet z indyka w sosie różanym z pieczonymi ziemniakami. Jedno i drugie kosztowało po około 20-25 złotych.

Mam świra na punkcie rzeczy różanych, tak więc wybór był prosty :)

Mogę w dużym skrócie napisać, że obydwa dania były rewelacyjne - super doprawione i przyrządzone. No a mój królik w sosie... Mmm... Re-we-la-cja! :) Zresztą, już na sam ich widok uwieczniony na zdjęciach, ślinka mi cieknie. ;)



Według mnie danie Bartka było nawet lepsze od mojego. No co tu kryć. Moje było słodkie i liryczne. Jego było zdecydowane w smaku, królik był soczysty i pyszny. Trochę mu zazdrościłam ;) Ale nie mogę powiedzieć, że moje danie mi nie smakowało. Moje też było wspaniale przyrządzone i pyszne.

Do naszego jedzenia zamówiliśmy jeszcze naturalne soki z granatu i z dereni. Mała przestroga - sok granatowy... jest mocno cierpki, albowiem został wyciśnięty razem z pestkami. Sok z dereni natomiast był przepyszny. Polecamy obydwa, ale ten z granatu jest dla koneserów :)

Myślę, że nie skłamię jeśli napiszę, że była to jedna z najbardziej smacznych naszych wizyt w 2014 r. Super obsługa, przyzwoite ceny, rewelacyjna kuchnia. Na pewno będę chciał tam jeszcze wrócić i popróbować innych specjałów z Kaukazu. :)

Z pewnością polecam wszystkim :) Nie ma do czego się przyczepić :)

środa, 17 grudnia 2014

Retkińskie pizzowe klimaty

Któregoś pięknego weekendowego popołudnia, będąc na Retkini zapragnęliśmy zjeść jakąś pizzę. Miejsc gdzie moglibyśmy jakąś zjeść było kilka, ale jakoś nam najbardziej spodobała się pizzeria "Tivioli" znajdująca się przy ul. Retkińskiej 123. Sam lokal, mimo adresu nie znajduje się jednak przy samej ulicy, w jednym z pawilonów, a niejako "na zapleczu". W każdym bądź razie trzeba wejść między dwa budynki ulokowane bezpośrednio przy ul. Retkińskiej, przejść na ich tył i tam znajdziemy wejście do pizzerii. :)

Pizzeria sama w sobie jest nieco klaustrofobiczna, ale postanowiliśmy spróbować jakichś retkińskich specjałów :)

Z racji tego, że upał był wtedy niemiłosierny zdecydowaliśmy się zjeść na zewnątrz (niestety w lokalu nie było klimatyzacji...), w ogródku. Niestety tam nie było lepiej, gdyż postawiony namiot bardzo dobrze zbierał ciepło, a ewentualnego wiatru nie dało rady uświadczyć. Chyba jednak, mimo wszystko, było to lepsze niż siedzieć w gorącu i zaduchu wewnątrz pizzerii.

Moim zdaniem postawiony namiot nie powinien być gumowy i ciemny. Gdyby był bawełniany, wprawdzie nie zatrzymywałby deszczu (kto podczas deszczu je na zewnątrz?), ale przepuszczałby życiodajne powietrze. Gdyby był jasny - nie nagrzewałby się. A tak to wcale nie jestem przekonana czy było pod tym namiotem lepiej niż w budynku.



Jak widać pizza była ogromna, tak duża, że nie zjedliśmy jej całej od razu - musieliśmy wziąć kawałek w pudełku (za dopłatą 1 złotego) do domu. Natomiast oceniając samą pizzę muszę napisać, że była naprawdę smaczna. Fajne ciasto - nie za grube i nie za cienkie, chrupiące na brzegach, smaczne dodatki (których było dużo) i niezły ser (mógłby być lepszy, ale ten też był ok). Myślę, że jakby ktoś mnie spytał o fajną pizzerię na Retkini to spokojnie poleciłbym "Tivioli". :)

Na mnie pizzeria nie zrobiła większego wrażenia. Pizza rzeczywiście obfitowała w dodatki, ale sama w sobie była zwyczajną "polską" pizzą, taką samą jaką można dostać w Dwóch Dłoniach czy w Da grasso. Wiadomo - można zjeść, ale czy mnie ta pizza urzekła to nie powiedziałabym :) Ale jeśli mieszkasz na Retkini i nie chce Ci się gotować obiadu, to pizza z Tivoli na pewno się nada.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Gęś na Św. Marcina

Notka napisana punktualnie, w niedługim czasie po gotowaniu bądź wizycie w restauracji, to notka nieważna (ale staramy się jak możemy aby tak nie było!). ;) W każdym bądź razie, w długi listopadowy weekend Maja postanowiła przygotować danie, którego głównym elementem będzie gęś. Szczęśliwym trafem akurat w telewizji natrafiła na przepis Karola Okrasy, prezentowany w "Okrasa łamie przepisy" (potrawa numer 3). Nie było rady, trzeba było brać się za szykowanie pieczonej piersi gęsi z sosem z czarnej porzeczki i brukselką

Na temat samego gotowania nie mam praktycznie nic do napisania, spokojnie odsyłam do przepisu zaprezentowanego w podanym wyżej linku. Powoli i spokojnie przechodziliśmy przez kolejne etapy i punkty przepisu, aby na końcu uzyskać taki, pięknie pachnący, efekt:



W mojej ocenie wyszło nam naprawdę fajne i smaczne danie. Rewelacyjnie przypieczona pierś gęsi, bardzo dobry sos z czarnej porzeczki (choć może trochę za bardzo wytrawny, można było go bardziej posłodzić) oraz przepyszne brukselki podsmażone na gęsim tłuszczu. Rewelka! Niestety, o ile dla mnie tak podana gęsina przypadła bardzo do gustu, o tyle Maja potem przez dwa-trzy dni umierała z powodu dolegliwości żołądkowych. Tak więc jeśli ktoś nie przepada za tłustymi i ciężkimi daniami, a tym bardziej jeśli po nich mocno się męczy z przeróżnymi dolegliwościami: nie szykować! Pozostałym szczerze polecam! ;)